Marek Szkudło, jeden z dwoch nowo mianowanych biskupów pomocniczych jest tyszaninem. Urodził się w Paprocanach, tam skończył podstawówkę. Maturę zdał w I LO im. Kruczkowskiego w Tychach. Jaki był w tym wczesnym i późniejszym okresie szkolnym? Czy zapowiadal się na księdza? Jak go wspominają jego szkolni koledzy?
- Marek siedział za mną, w czwartej ławce, z Tadkiem. Ja z koleżanką w trzeciej. Był zawsze bardzo koleżeński – wspomina Wanda Szczepanek, koleżanka nowo mianowanego biskupa Marka Szkudły z paprocańskiej podstawówki.
Nie przypomina sobie, żeby występował na szkolnych akademiach, żeby się jakoś w szczególny sposób odróżniał od reszty klasy. Był po prostu jednym z nich.
- Bardzo skromny, dobrze wychowany – dodaje kolega z tej samej klasy, Henryk Seweryn.
A czy zapowiadał się na księdza? – Tak, przez tę swoją wyjątkową grzeczność – twierdzi jedna z koleżanek. - O tym, że Marek wybiera się do seminarium, wiedziałem dość wcześnie, już w drugiej czy trzeciej klasie liceum – mówi licealny kolega biskupa Szkudły, Gerard Wiendlocha, dziś polonista w Zespole Szkół nr 1 im. Gustawa Morcinka. Obaj byli uczniami I LO im. Kruczkowskiego, w klasie a. – Wtedy jeszcze nie było klas profilowanych. Klasy różniły się językiem obcym. Jedna miała francuski, druga angielski. My chodziliśmy do klasy z językiem francuskim – wspomina Gerard Wiendlocha. – Marek siadał na ogół gdzieś z tyłu, bo był wysoki. Bardzo przystojny, bardzo lubiany, ale nie dusza towarzystwa. Trochę trzymał się jakby z boku. W życiu towarzyskim się nie udzielał. Może to wynikało z charakteru, a może po prostu dbał o dobrą opinię, z myślą o przyszłych studiach i stanie duchownym. Zawsze bardzo skromny.vNawet, można by powiedzieć, trochę wstydliwy. Uczył się dobrze. Był zawsze przygotowany do lekcji. Kochał góry. W miarę możliwości i środków uprawiał turystykę górską. Podczas wycieczek szkolnych widać było, że w tym temacie nas przewyższa. W takich czy innych górach albo już był wcześniej, albo o nich czytał. Widać było, że ten temat go interesował.
Kto znał biskupa Marka Szkudłę w tamtym czasie, pamięta i to, że grał na gitarze. – Pamiętam te jego śpiewy przy akompaniamencie gitary przed mszami paprocańskim kościele – mówi Grażyna Jurek, dzisiejsza dyrektor Zespołu Szkół nr 1. - Jako licealista uczył się też grać na organach – wspomina Gerard Wiendlocha.
Gerard Wiendlocha też nie przypomina sobie udziału dzisiejszego biskupa w akademiach szkolnych. – Nie wiem, czy mu nie proponowano, czy sam starał się jakoś z tego wymigać. Wiem, że raczej stronił od publicznych występów w szkole. Ze swoimi planami na przyszłość nie obnosił się. Nie były to zresztą czasy, w których taki wybór byłby dobrze widziany. – Dlatego wiedziało o tym tylko bardzo wąskie grono – mówi Gerard Wiendlocha. – Młodzieńcze życie Marka było jakby jednym przygotowaniem do przyszłego stanu duchownego. Zawsze blisko kościoła. Pamiętam, że kiedy w grudniu zdarzyło mu się spóźnić czasem do szkoły, to dlatego, że był na roratach.
W czasach, gdy Marek Szkudło i Gerard Wiendlocha zdawali maturę i wybierali studia, transportem dokumentów na uczelnię zajmowała się szkoła. – Należało przygotować wszystkie dokumenty i złożyć w sekretariacie, a potem tylko dołączyć świadectwo. W dniu rozdania świadectw każdy z nas miał je tylko przez chwilę w ręku, potem wędrowały do teczki z dokumentami i cały komplet zawożony był do wskazanej uczelni – opowiada Gerard Wiendlocha. – Marek też miał takie wcześniej przygotowane podanie na uczelnię. Oczywiście, nie mógł się przyznać, że idzie do seminarium duchownego. I, o ile mnie pamięć nie myli, wskazał Akademię Ekonomiczną, która wówczas jeszcze nazwała się Wyższą Szkołą Ekonomiczną. W dniu rozdania świadectw był jednak jedynym, który swojego świadectwa nie zostawił w szkole. Musiał je mieć, żeby złożyć w seminarium.
Po maturze drogi licealnej klasy a rozeszły się. Nie było klasowych spotkań. – Ale docierały do mnie bardzo pozytywne wieści o duchownej karierze Marka – mówi Gerard Wiendlocha. – Że bardzo dobry ksiądz. Że świetny organizator życia parafialnego. Że bardzo dba o swoich parafian. Widać było, że to prawdziwy ksiądz z powołania, świetnie się realizujący w tej życiowej roli. Myślę, że ta sacra biskupia jest ukoronowaniem jego 40-letniej dobrej posługi duszpasterskiej.
Gerard Wiendlocha pamięta jeszcze jedno z czasów licealnych: ogromną dumę Marka Szkudły z tego, że jest z Paprocan. – Paprocaniokiem, jak się mówiło. Był u niego silny lokalny patriotyzm – podkreśla. Może dlatego związki biskupa z jego kolegami z paprocańskiej podstawówki nie zerwały się. – Od 35. rocznicy ukończenia podstawówki spotykamy się regularnie kilka razy w roku – mówią szkolni koledzy.
W niedzielę, 11 stycznia, z bukietem czerwonych róż stawili się wszyscy na prymicjach biskupich w kościele NSPJ w Paprocanach. Wśród księży, którzy wzięli udział w tej uroczystości, nie zabrakło emerytowanego ks. prałata Franciszka Resiaka, który był proboszczem paprocańskiej parafii NSPJ, gdy biskup był klerykiem, towarzyszył mu podczas święceń diakonatu, a 6 stycznia – podczas święceń biskupich.
- Zapewne jesteś, bo musisz być szczęśliwy. (...) Wyróżniona została także ta parafia paprocka, która w tej krótkiej historii wydała kilku dobrych kapłanów diecezji i zakonowi. Pierwszy był ksiądz Paweł Kontny, kandydat na ołtarze, męczennik, który stanął w obronie godności panieńskiej lędzińskiej dziewczyny, za to odebrał mu życie żołnierz radziecki. Drugim kapłanem z tej parafii jesteś właśnie ty. Jesteś chluba paprocan. Będą wspominać, że z Paprocan wyszedł biskup.
Ks. prałat Resiak wspomniał ojca biskupa, Ludwika Szkudłę, który był jego kościelnym. – Kiedy mu zaproponowałem tę funkcję, zgodził się natychmiast, bez zastanowienia, bez konsultacji z kimkolwiek – mówił ks. Resiak. Swojemu wychowankowi powiedział na koniec: Oczy wszystkich będą odtąd wpatrzone ciebie. Jak biskup się zachowa, jaki miał gest, jaki grymas, co powiedział. Będziesz odtąd autorytetem – dla ludzi, dla każdego kapłana. Życzę ci siły w głoszeniu całej prawdy Ewangelii, Żyj długo i szczęśliwie.