Czas okupacji to czas horroru - dobry temat na dobry film. Pytanie, czy robimy kino historyczne, szanujące fakty, czy lepimy historię na wzór komediowego serialu „Allo, allo” - ma znaczenie - mówi dr Maciej Korkuć, historyk z krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, badacz dziejów wojennej konspiracji i powojennego podziemia niepodległościowego
Podobała się Panu „Biała odwaga”?
Bałem się, że będzie to film, który trudno oglądać. Jak często bywa: przegadany albo wewnętrznie niespójny. Nic z tych rzeczy: ogląda się dobrze. Jest w wielu momentach naprawdę wciągający. Z faktami historycznymi na bakier, ale wciągający.
Co dobrego było w tym filmie? Są jakieś rzeczy, które można pochwalić?
To dobrze nakręcony film pod względem dynamiki narracji, angażujący widza w opowiadaną historię. Wysublimowane, solidne zdjęcia. Piękne obrazy gór. Zwroty akcji.
Jak pan myśli, twórcy „Białej odwagi” chcieli opowiedzieć o kolaboracji górali z Niemcami podczas ostatniej wojny, czy raczej chcieli nakręcić wciągający film fabularny?
No właśnie to jest problem: na pewno chcieli nakręcić wciągający film fabularny. I to zrobili. Mogli się na tym skupić, nie zabawiając się wielką historią. Mogli w szerszym tle pokazać odniesienia do wydarzeń historycznych. Prawdziwych. Ale poszli w innym kierunku. Nie oparli się pokusie wygenerowania świata, który jest ich własną wizją tej wielkiej, choć regionalnej historii. Zrobili to mieszając fikcję z własnej wyobraźni z faktami. I te przemieniając dowolnie.
A co się panu w nim nie podobało?
Niestety, autorzy całą kampanię promocyjną nastawili na wbijanie ludziom do głowy, że oto pokażą jakąś prawdę historyczną, która jest skrywanym, przemilczanym tabu… Nic podobnego. Gdyby to była jakaś opowieść o życiu ludzi na Marsie, bez aspirowania do pokazania historii realnej społeczności - nic nie przeszkadzałoby w dobrej rozrywce. No ale pokazany tam obraz rzekomej historii - jeśli się zna fakty - jednak przeszkadza. Kto nic nie wie - temu nie przeszkodzi pseudohistoryczna narracja, bo film się dobrze ogląda. Tym gorzej. Największy zarzut to fakt, że autorzy cały film ustawili tak, jakby naprawdę wierzyli w niemiecką pseudorasową propagandę, że górale nie są Polakami. To wręcz żenuje. I dziwi. Dziwi, że po tylu latach można mówić w takiej sprawie dokładnie tak, jak rasistowska propaganda Goebbelsa. Ta była skądinąd elastyczna w zderzeniu z faktami. I to tak naprawdę ona stworzyła mit o narodowej odrębności górali. A autorzy zdają się być tego wyznawcami.
Czy historia góralskiej kolaboracji jest u nas nieznana albo nawet skrywana, jak się czasem twierdzi?
Kto cokolwiek poważnego czyta - wie, że to temat opisywany: i w nauce, i w publicystyce. Kto zna Podhale - wie, że to temat obecny od czasów wojny. Po to stawiane są pomniki Konfederacji Tatrzańskiej, żeby przypomnieć, że walczyła z „Krzeptowszczyzną”. To góralski termin na określenie tego, co Niemcy nazwali Goralenvolk. I termin pogardliwy. To temat zdrady. Bolesny - jak każda zdrada, nawet pojedynczego członka rodziny. Bolesny, więc trudno, żeby normalny góral od tego rozpoczynał każdą rozmowę z przybyszem. Jednakże bolesny - to nie znaczy skrywany. Bo o tym się mówiło, i mówi nadal. Bolesny, jak to, że np. na Mazowszu w czasie wojny znaleźli się renegaci, którzy zadeklarowali się Volksdeutsche. Ale dla ludzi z Mazowsza Volksdeutsche to nie jest temat tabu. Dla ignorantów - owszem - to może być odkrycie. Wciskanie ludziom, że teraz otrzymają filmowy wywód o „skrywanej historii” to chwyt marketingowy. Dość bezczelny, kreujący fałszywą atmosferę rozliczenia nierozliczonej zbiorowej przeszłości. Dzisiaj, kiedy coraz mniej młodych ludzi rozumie meandry historii, można wszystko ludziom wcisnąć pod hasłem: a teraz Wam pokażemy, co jest przemilczane. I na tym zarobić. Niedouczeni dziennikarze z niektórych gazet to powielają. Może udają, że w to wierzą. A może rzeczywiście są tak niedouczeni, że w to wierzą. Ale mylenie własnej ignorancji z tzw. odbrązawianiem faktów nie wystawia im dobrego świadectwa. Natomiast ludzie odpowiedzialni za promocję filmu zapewne cynicznie tłumaczą, że pokażą prawdziwe, rzekomo przemilczane oblicze górali i góralszczyzny w czasie wojny. Zapewne oni wiedzą, że to kłamstwo. I odkręcanie tego kłamstwa - tak jak nasza rozmowa - będzie również nakręcała promocję filmu. No tak to dzisiaj działa.
Jaka była właściwie skala współpracy z Niemcami podjętej przez mieszkańców Podhala?
Realnie? Kilkuset ludzi aktywnie związanych z całą akcją Krzeptowskiego. W skali Podhala to przecież nic. Ale wystarczająco, aby kusić przywilejami, podzielić niektóre rodziny. Tu się liczy wymiar symboliczny. W przedwojennej Polsce strój góralski był pokazany jako jeden z dumnych, ludowych symboli polskości. Nic dziwnego, bo góralszczyzna była i jest patriotyczna. Przywiązana z dziada pradziada do tożsamości, której elementem jest pamięć o udziale górali w manifestacjach patriotycznych, w powstaniach… I nie tylko w takich, jak Powstanie Chochołowskie przeciw Austriakom, nie tylko w walkach o niepodległość i granice (Błękitna Armia Hallera, wojna z bolszewikami), ale też np. w powstaniach śląskich, gdzie brali udział również ochotnicy z Podhala. Strój góralski przed wojną postawiono obok krakowskiego pokazując, że to symbole polskości. I Niemcy doskonale rozumieli ten wymiar symboliczny, kiedy zaledwie kilkuosobową delegację górali z Krzeptowskim na czele obfotografowali od stóp do głów. Właśnie posługując się tym wymiarem symbolicznym nakręcili medialną akcję propagandową: pokazując w prasie Generalnego Gubernatorstwa, że ci ludzie, tak ubrani, idą z Hitlerem i Hansem Frankiem. I dlatego na ten wymiar symboliczny nacisk położyli tacy ludzie, jak pochodzący z Szaflar Augustyn Suski. On stworzył konspiracyjną, niepodległościową Konfederację Tatrzańską, aby podkreślić, że to sami górale są gotowi narazić swoje życie, aby garstka renegatów nie stała się - tak jak chcieli Niemcy - symbolem Podhala.
Jakie były powody, dla których ludzie decydowali się przyjąć niebieską, „góralską” kennkartę?
Różne. Niektórzy dali się zastraszyć, bo zwolennicy Krzeptowskiego głosili, że pozostanie przy deklaracji polskości (czyli wzięcie zwykłej kenkarty) będzie ludzi narażało na przyszłe represje, wysiedlenia całych rodzin, odbieranie własności. Kenkarty musieli mieć wszyscy. Niebieska Kenkarta z literą „G” miała dawać przywilej bezpieczeństwa. I to, że ponad 80 procent mieszkańców Podhala odrzuciło ten przywilej, to była naprawdę odważna demonstracja polskości. I to dokonywana w czasie, kiedy wielu ludzi naprawdę wierzyło, że Niemcy będą tworzyć swoimi zwycięstwami Europę na długie lata. Trudno pochwalać tych, co przyjęli kenkarty z literą „G”, ale i ich potępianie, jako zwolenników Krzeptowskiego, nie ma uzasadnienia. Niektórzy prości ludzie nie wiedzieli, co robić. Szli za lokalnym autorytetem. Jeśli ten przyjął - to i oni wzięli. Ale przecież nie oznaczało samo z siebie to demonstracji przeciw Polsce. Wielu z nich brzydziło się Krzeptowskim. Musimy też pamiętać, że jest w tym jakiś niewielki procent ludzi, którzy wręcz potrzebowali lepszego uwiarygodnienia w oczach okupanta. Jeśli ktoś prowadził działalność nielegalną - potrzebował na zewnątrz większej wiarygodności. No tak czy inaczej: niewzięcie kenkarty z literą „G” to demonstracja polskości ze strony góralszczyzny. Wzięcie - tylko dla garstki było uzupełnieniem aktywności w „Krzeptowszczyźnie”. Postawa miażdżącej większości górali przypomina nam, że strój góralski naprawdę był i pozostaje jednym z pięknych symboli ludowej polskości. Wbrew Wackowi Krzeptowskiemu, i wbrew obrazowi filmowców.
Czy te zróżnicowane motywacje zostały pokazane w filmie?
Na prawdziwe proporcje autorzy nie znaleźli miejsca. Tak jak nie znaleźli miejsca na pokazanie też skali prawdziwej czynnej walki górali przeciw Niemcom. Łaskawie obsadzili jednego z bohaterów w roli kuriera. Więc mamy górali z Niemcami, mamy jakieś wymyślone sceny z góralami w SS, mamy jakieś cyrkowe mundury - wymyślone, mamy donosicieli góralskich, mamy inne przejawy uniżoności wobec Niemców - i jednego kuriera. I jedną scenę z dziwnymi, nie wiadomo jakimi partyzantami, zresztą delikatnie mówiąc - mało sympatycznie pokazanymi. To nie balans. I choć w jakimś zdaniu Niemiec mówi, że ta akcja to fiasko, bo mieli być wszyscy, a jest tylko garstka, to zdanie przelatuje, a obraz zapada w pamięć. Ta opowieść to sprawnie nagrany, ale wykrzywiony obraz historii.
Czy to Niemcy pozyskali Wacława Krzeptowskiego - przed wojną znanego działacza politycznego i społecznego na Podhalu - dla swoich idei, czy to on szukał kontaktu z nimi?
Niemcy mieli do dyspozycji germanofila Henryka Szatkowskiego, skądinąd przybyłego na Podhale nie górala, cepra spoza regionu. I Witalisa Wiedera, niemieckiego agenta działającego na Podhalu już przed wojną. Krzeptowskiego, człowieka z ważnego podhalańskiego rodu, zasłużonego rodu, pozyskali dzięki nim, dzięki oszołomieniu po szybkich zwycięstwach, dzięki fałszywym deklaracjom o szacunku dla religii, czego wyrazem miał być wyjazd na Jasną Górę. Pozyskanie Krzeptowskiego to był sukces Niemców. A Krzeptowski znał wszystkich. I pewną grupkę skaptował.
Kolaboracja to jedna strona medalu. A jaki był udział Górali w konspiracji?
Na Podhalu, żaden opór niepodległościowy nie obszedłby się bez zaplecza wśród ludności. Górale walczyli w oddziale górala Bolesława Duszy „Szaroty”, który wykonywał wyroki również na zdrajcach, górale współtworzyli Armię Krajową, współtworzyli konspirację ludową, byli w ZWZ-AK, współtworzyli konspirację w ramach innych organizacji. Za to Niemcy demonstracyjnie powiesili m.in. Władysława Borzęckiego „Mocarnego”, którego upamiętniliśmy przed kościołem w Ludźmierzu, za to ścigali i mordowali wielu ludzi wpychanych do piwnic w zakopiańskim „Palace” i tam męczonych. Im bardziej rozrastały się oddziały partyzanckie, tym bardziej potrzebowały wsparcia ludności z podhalańskich wiosek. To nie kilkuosobowe delegacje. Wszystko razem - całość konspiracji niepodległościowej różnych nurtów i jej zaplecze - również gospodarcze wśród ludności - to tysiące ludzi. A różne formy sprzeciwu, obchodzenie niemieckich zarządzeń itd. to jeszcze inna historia.
Przeciwko Goralenvolkowi silnie występowała Konfederacja Tatrzańska. Czym była ta organizacja i czy jest obecna w filmie?
W filmie nie ma na to miejsca. A tak jak wspomniałem - w tych różnych nurtach konspiracji, którą budowano na Podhalu, tak jak na innych ziemiach Polski, szczególną rolę odegrała Konfederacja Tatrzańska. Szczególną przede wszystkim w tej warstwie symbolicznej - góralskiego zaprzeczenia zdradzie „Krzeptowszczyzny”. Twórcy tej organizacji chcieli, żeby niejako w poprzek tych struktur konspiracji ogólnopolskiej powstała jeszcze jedna, stricte góralska odpowiedź właśnie na sponiewieranie strojów ludowych przez grupę renegatów i niemiecką propagandę. Dlatego podkreślali wierność władzom RP na uchodźstwie, i to, że góral to „Polak z ducha i krwi” - jak pisał Suski. Wielu z nich oddało życie właśnie za to. Konfederacja błyskawicznie - jak na warunki konspiracji - rozrastała się po kilkudziesięciu wsiach Podhala. I to, że została już w 1942 roku brutalnie i krwawo rozbita przez Niemców - nie zmienia jej wymiaru ważnego, góralskiego właśnie symbolu polskości.
Czy kolaboracja, którą podczas okupacji podjęła część górali, to poważna sprawa, którą należy przypominać, czy też bardziej epizod, wart historycznego zbadania, ale nad którym za bardzo nie trzeba się rozwodzić?
Zdrada to antyteza bohaterstwa. Z bohaterów jesteśmy dumni. Z tego, że niepodległościowe hasła, pod którymi występowali ci najodważniejsi, spotykały się z pozytywnym odzewem i wsparciem wśród podhalańskiej społeczności, górale mogą być dumni i są dumni. A zarazem zawsze, kiedy mówią o bohaterach, siłą rzeczy przypominają również tych, których ci zwalczali: nie tylko otwartych wrogów w niemieckich mundurach, ale też zdrajców, konfidentów, tych, którzy dla własnej korzyści poszli drogą zaprzaństwa. I służyli Niemcom wbrew wartościom wyznawanym przez górali. Kiedy górale stawiają pomnik Augustynowi Suskiemu - przypominają z kim walczył. To normalne. Tak jak w opisie każdego wyroku Armii Krajowej na zdrajcy, przypominamy, że renegaci też istnieli. Ale pokazujemy, że to pamięć bohaterów celebrujemy. A pamięć o zdrajcach to dla nas też ważny, bo negatywny punkt odniesienia.
Abstrahując od „Białej odwagi”: czy góralska współpraca z okupantem podczas wojny to dobry temat na film fabularny?
Czas okupacji to czas horroru - dobry temat na dobry film. Pytanie, czy robimy dobre kino historyczne, szanujące fakty, czy lepimy historię na wzór autorów komediowego serialu „Allo, allo” - ma znaczenie. Fikcyjna fabuła dotycząca głównych bohaterów - to prawo filmowców. Ale wyssane z palca opowieści, majstrujące przy poważnej i krwawej historii, opowiadanie bajek dla tanich promocyjnych chwytów, powielanie niemieckich rasistowskich haseł o odrębnym narodzie góralskim, to ożywianie nowych/starych fałszywych mitów, a nie przełamywanie tabu.