Zbigniew Rossa to polski przedsiębiorca spod Nowego Jorku. Jednocześnie to poeta, którego wiersze żyją np. w ogrodzie.
Zbigniew Rossa dba o swoje obrabiarek i precyzyjne elementy, które się na nich się wytwarza. Ale jest również poetą i performerem. Któregoś dnia wymyślił sobie... poezję przestrzenną. Od tego momentu jego wiersze żyją nie tylko w książkach. Kiedy zajrzy się do ogrodu obok jego domu nad Lake Mohawk w Sparcie, niedaleko Nowego Jorku, można obok nich przejść. Można się do nich przytulić. Można je nawet postawić na wodzie.
***
W firmie Rossy, Triangle AG w Wharton w stanie New Jersey, wytwarzane są precyzyjne elementy z prętów mosiężnych lub stalowych. W hali ustawione są sterowane komputerowo obrabiarki. Pracuje przy nich 6 osób na trzech zmianach. Robota trwa całą dobę. W niedzielę pracuje tylko szef.
I wszystko byłoby normalne, gdyby nie ściany. No właśnie, te ściany...
-Zamarzyło mi się, aby w przestrzeni industrialnej znalazło się miejsce na sztukę - mówi Zbigniew Rossa. - Motto przewodnie mojej firmy brzmi: „Art of Machining’, czyli „sztuka obrabiania”. Marzenia są po to, aby je spełniać, a więc ja je spełniam. Sztuka w naszym zakładzie ma swoje szczególne miejsce, bowiem oddziałuje na przestrzeń. I odwrotnie - tak zagospodarowana przestrzeń oddziałuje na sztukę. Oczywiście, odbiór sztuki w tej scenerii jest inny aniżeli w typowej galerii. To jakby widok nie z tej ziemi - podkreśla.
***
Wszystkie prace, które można tu spotkać są autorstwa przyjaciół Zbigniewa Rossy.
Dużą część ściany po lewej stronie zajmują obrazy Włodzimierza Syguły - świetnego artysty z Krakowa, który aktualnie mieszka i tworzy w Chicago.
Po prawej stronie od wejścia znalazła miejsce instalacja Andrzeja K. Wiśniewskiego, który żyje w Hiszpanięii.
Instalacja nosi tytuł „Bieg kojotów”. I tak naprawdę jest efektem kooperacji artystycznej Andrzeja i Zbigniewa. Dwanaście kojotów rozpędzonych na długim na 25 metrów winylowym wybiegu „robi swoje”.
Pozostałą część ściany po prawej stronie zajmuje ekspozycja Alexandra Rossy, syna Zbigniewa. Wystawa zatytułowana została „High Dose”, czyli „Duża dawka”. Jest to gra słów, ale jednocześnie nawiązanie do rzeczywistości, gdyż prace Alexandra znajdują się tuż przy rozdzielni elektrycznej, gdzie dominuje duże napięcie.
Alexander ma 30 lat. Mieszka w Monachium w Niemczech. Fascynuje go czarno-biała fotografia. Zaczęło się od tego, że Alex przysłał ojcu jedną ze swoich prac. Spodobała się tak bardzo, że poprosił syna o przysłanie innych prac. I tak stał się ich kolekcjonerem. Po pewnym czasie zaczął je eksponować w zakładowej galerii. Prace te są artystycznie i merytorycznie spójne, więc nazwał ekspozycję tak, jak zatytułowany jest pierwszy obraz. Nic dziwnego, oglądaniu tych prac towarzyszy duża dawka emocji.
Zapytał pracownika jak mu się podoba nowe miejsce. - Fajnie, tylko brakuje obrazów...
- Alex wykonuje zdjęcie, potem na tym zdjęciu maluje, później przerabia go komputerowo i powstaje w ten sposób artystyczna kompozycja. Nie jest to surrealizm, ale jest to rodzaj sztuki, który mi się bardzo podoba, dobrze ją odbieram - nie tylko jako ojciec, ale i jako widz. Chciałbym, aby Alex robił to, co chce, co go inspiruje i daje mu radość - podkreśla Zbigniew Rossa.
Po pewnym czasie zaproponował synowi współpracę, której efektem będzie wydanie tomiku poezji. Każdemu wierszowi Zbigniewa towarzyszy praca Alexandra. Makieta książki jest już gotowa, a druk planowany jest już wkrótce. Jej tytuł brzmi „Rossa - Rossa”, no bo jakże mogłoby być inaczej?
Na przeciwko tej ekspozycji, po drugiej stronie hali (tuż za pracami Włodzimierza Syguły), ściana jest jeszcze pusta, ale już niedługo zawisną tam prace gospodarza- Zbyszka Rossy. Zapowiada, że będzie to collage zdjęć z przeszłości.
Jak pracownicy odbierają dzieła sztuki? Czy nie rozpraszają ich?
- Dwa lata temu przeżyliśmy dramat. Firma miała wówczas siedzibę kilka mil stąd, w Rockaway - wyjaśnia Zbigniew Rossa. - Zimą, pod ciężarem śniegu, zawalił się dach. Szkody były tak duże, że nie można było budynku odbudować - musieliśmy przenieść się w inne miejsce. W tamtym pomieszczeniu, w Rockaway, wisiały na ścianach obrazy Włodzimierza Syguły. Wszystkie, poza jednym, przeżyły zawalenie się dachu. Kiedy ruszyliśmy z produkcją tutaj, w Wharton, zapytałem jednego z pracowników: Jak ci się podoba w nowym miejscu? A on odpowiedział: Fajnie jest, ale brakuje mi tamtych obrazów. To zmobilizowało mnie, by zaprezentować prace artystów z mojej domowej kolekcji. Trafiły więc tutaj prace Pawła Wollenberga, Piotra Bogatki, Dariusza Milińskiego, Jacka Zaborskiego, Merel van Beeumen oraz bardzo mi bliski obraz Krystyny Brzechwy, córki Jana Brzechwy - podkreśla przedsiębiorca.
***
Ekspozycja sztuki robi wrażenie. Czy zwykły widz ma szansę ją zobaczyć? - pytam poetę i przemysłowca.
- Oczywiście, w końcu jest to firma, która nazywa się Triangle AG, czyli Triangle Art Gallery. Jesteśmy otwarci na gości. Proszę tylko wcześniej o telefon - mówi Rossa.