Dziennik zesłańca. Świadectwo z nieludzkiej ziemi
W marcu 1941 r. przodownik policji Piotr Dąbrowski z Lidy rozpoczął sporządzanie swoich sekretnych zapisków. Był jednym z wielu Polaków internowanych na Litwie, a później rzuconych w otchłań Związku Sowieckiego. Po latach jego dziennik ukazał się drukiem.
Piotr Dąbrowski był jednym z ponad tysiąca polskich policjantów przetrzymywanych w sowieckim obozie w Kozielsku. Od marca do sierpnia 1941 r. spisywał ołówkiem na małych karteczkach krótkie notatki, spostrzeżenia i refleksje z mijających wydarzeń. Powstał w ten sposób niezwykły dziennik ukazujący realia życia Polaków, którzy trafili w tryby sowieckiego państwa. Cudem ocalony dziennik został wydany drukiem przez Instytut Pamięci Narodowej pt. „Tułaczka po obcej ziemi”.
W rękach NKWD
Autor dziennika urodził się w 1901 r. w Lidzie koło Nowogródka. Jako młody człowiek uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej, a w latach 30. pracował jako przodownik Policji Państwowej. Podczas kampanii wrześniowej razem z innymi uciekinierami cywilnymi i wojskowymi przekroczył granicę z Litwą. Rząd litewski, który – warto to przypomnieć – mimo nie najlepszych relacji z Warszawą odrzucił niemiecką propozycję przyłączenia się do agresji na Polskę, 19 września otworzył granice dla Polaków uciekających przed wojskami niemieckimi i sowieckimi. Dzięki temu na terytorium Litwy znalazło się 14 tys. wojskowych i policjantów. Zostali oni internowani i umieszczeni w obozach, m.in. w Połądze, Birsztanach, Wiłkomierzu i Kownie.
Rząd polski we Francji próbował organizować ewakuację wojskowych z Litwy (a także Łotwy i Estonii), ale wobec niemieckich i sowieckich nacisków na te państwa okazało się to
trudne. Z Litwy uciec udało się 3 tys. wojskowych. Sytuacja pozostałych internowanych zaczęła być groźna, gdy w czerwcu 1940 r. Stalin przystąpił do zajęcia trzech państw bałtyckich, które przypadły mu na podstawie paktu Ribbentrop-Mołotow. Pod naciskiem politycznym i militarnym kraje te bez walki zrezygnowały z niepodległości i zostały włączone do ZSRR. Litewskie obozy internowania dla Polaków zostały przejęte przez NKWD, a na podstawie rozkazu ludowego komisarza spraw wewnętrznych Ławrienitja Berii przetrzymywane tam osoby miano przenieść do obozów na terenie ZSRR - w Kozielsku i pobliskim Juchnowie.
Już 10 lipca 1940 r. oddziały NKWD otoczyły obozy. Sprawdzono personalia internowanych i przeprowadzono rewizję osobistą. Następnie w kolumnie poprowadzono na stację kolejową, załadowano do wagonów towarowych i zawieziono do Mołodeczna. Tam przeładowano ich do wagonów szerokotorowych, dokonano też selekcji: oficerowie, policjanci i funkcjonariusze Straży Granicznej zostali skierowani do Kozielska, podoficerowie i szeregowi – do Juchnowa. Piotr Dąbrowski znalazł się w pierwszej grupie.
Kozielsk II
Do obozu w Kozielsku dotarła ona 13 lipca. Mieszczący się w XVIII-wiecznym klasztorze łagier był pusty. Wcześniej przetrzymywano w nim 4,5 tys. polskich oficerów, których w kwietniu i maju 1940 r. NKWD rozstrzelało w Katyniu. Nowo przybyli oczywiście nie mieli o tym pojęcia i zastanawiali się, co się stało z kolegami.
W obozie określanym jako Kozielsk II znalazły się 2434 przywiezione z Litwy osoby. Oficerowie WP mieli nieco lepsze warunki, policjanci spali na prymitywnych piętrowych pryczach. Ich wyżywienie odpowiadało normom dla szeregowców i było gorsze niż na Litwie. Teren klasztoru otoczony był kamiennym murem i dwoma rzędami drutu kolczastego.
Zgodnie z wcześniejszą praktyką, enkawudziści rozpoczęli przesłuchania więźniów (formalnie – internowanych), by rozeznać się, którzy z nich są dobrze nastawieni do ZSRR, a którzy odnoszą się wrogo do komunizmu. Informacje i wnioski z przesłuchań przesłano do Moskwy.
Przesłuchania pokazały, że większość internowanych jest wrogo nastawiona do Związku Sowieckiego. W związku z tym w marcu 1941 r. szef Zarządu do spraw Jeńców Wojennych i Internowanych Piotr Soprunienko skierował do Ławrietnija Berii pismo, w którym sugerował, by wszystkich przetrzymywanych w Kozielsku postawić przed Kolegium Specjalnym i skazać na karę śmierci. Pętla wokół Piotra Dąbrowskiego i jego towarzyszy zaczęła się coraz bardziej zaciskać. Szykowano im podobny los, jaki spotkał ich poprzedników zamordowanych w lesie katyńskim.
Stało się jednak inaczej. Wobec rosnących napięć w relacjach z Niemcami i kolejnych informacji o przygotowaniach Rzeszy do wojny, Moskwa uznała, że polscy żołnierze mogą się przydać. Gdyby rzeczywiście wybuchła wojna z Hitlerem, polska karta mogłaby zostać politycznie i wojskowo wykorzystana. Dlatego też 8 kwietnia 1941 r. Beria wydał rozkaz, by internowanych wysłać do obwodu murmańskiego, do budowy lotniska Ponoj na dalekiej północy. Ta decyzja ocaliła im życie.
Srednij fiziczieskij trud
Pierwszy transport z Kozielska II, złożony głównie z policjantów i liczący tysiąc osób (był wśród nich autor dziennika), wyruszył w drogę 16 maja. Podróż odbywała się pociągiem. Dąbrowski i jego towarzysze starali się po nazwach stacji odgadnąć, dokąd są wiezieni, dopytywali też o to pracowników kolei. Po czterech dniach jazdy okazało się, że trafili do Murmańska na północy Rosji. Tam zakwaterowano ich w ośrodku pracy nr 105, będącym częścią systemu łagrów na Półwyspie Kolskim – Kolskije Łagieria (Kolłag). Policjanci nocowali w namiotach, w których – mimo że był maj – dokuczało im zimno. „Najgorzej, że jest bardzo ciasno. Na jednego z nas
przypada około 40 centymetrów pryczy, niektórzy muszą spać bezpośrednio na zimnej podłodze. Notorycznie brak wody. Nie ma się czym umyć samemu, a także umyć naczyń po jedzeniu…” – notował Dąbrowski.
Dręczył ich też nieodłączny towarzysz głód: „Pożywienie etapowe nader skromne: siedemset gramów chleba i dwa razy dziennie zupę. Jadłem już zupę na rybie, zlituj się Boże”. Jak pisze autor, murmański łagier był obozem rozdzielczym, gdzie trafiali skazani z terenu całego ZSRR i skąd pokrywano zapotrzebowanie na pracowników w reszcie kraju. Polacy poddani zostali oglądowi przez komisję, która oceniała ich pod względem przydatności do pracy. Dąbrowski dostał status SFT, czyli „srednij fiziczieskij trud”, jego młodszy brat Antoni – TFT, czyli „tiażołyj fiziczieskij trud”. Była jeszcze jedna kategoria – LFT, czyli „legkij fiziczieskij trud”.
Dwóch zemdlało z głodu
Przejściowy w założeniu pobyt w murmańskim obozie przeciągnął się do początku czerwca. Piątego tego miesiąca Polaków załadowano na statek „Stalingrad”, który miał ich zawieść do miejsca docelowego: łagru Ponoj na Półwyspie Kolskim, gdzie mieli budować lotnisko wojskowe. Podróż „Stalingradem” okazała się najcięższym przeżyciem, jakiego podczas dotychczasowego pobytu w ZSRR doznał Dąbrowski. Na statku upchnięto tysiąc osób. Nie dla wszystkich starczyło miejsc siedzących. Dąbrowski musiał stać w wąskim przejściu i był nieustannie popychany przez przechodzących. By dostać się do oblężonej ubikacji trzeba było odstać w kolejce trzy lub cztery godziny…
Statek wypłynął dopiero 8 czerwca, czyli po trzech dniach od załadowania internowanych, a 13 czerwca dotarł na miejsce – do obozu Ponoj, który należało dopiero zbudować. Zadanie to przypadło oczywiście internowanym, którzy własnymi rękami stawiali najpierw namioty, a następnie baraki. Głód coraz bardziej dawał się im we znaki. Zapiski Dąbrowskiego
koncentrują się teraz na jedzeniu – zbyt niskich porcjach, nieustannych rozmowach jeńców o wymarzonych potrawach, niecierpliwym oczekiwaniu na kolejny posiłek.
Z obozu Polaków wysłano w teren, gdzie mieli budować drogę. „Jedenaście godzin pracujemy bez jedzenia”, „wczoraj dwóch zemdlało z głodu” – to kolejne notatki Dąbrowskiego. Jednak wreszcie los zaczął się uśmiechać do zesłanych. W lipcu wycofano ich z obozu, załadowano na statek „Uzbekistan” i przewieziono do Archangielska. Tam trafili do miejscowego więzienia, a następnie do pociągów, które ruszyły na południe, by dowieźć ich do obozu w Suzdalu koło Moskwy. Wiadomo już było, że po wybuchu wojny z Niemcami rząd polski podpisał porozumienie z ZSRR i Polaków objęła amnestia. Dąbrowski i jego towarzysze dowiedzieli się też, że trafią do polskiego wojska. „Pierwszy raz od mego pobytu w ZSRR słychać chóralny śpiew >>Jeszcze Polska nie zginęła<<, grzmią oklaski” – zanotował.
W Suzdalu skończyły się jego zapiski. Autor w szeregach armii gen. Andersa opuścił Związek Sowiecki. Jako ogniomistrz w 5. Wileńskim Pułku Artylerii Lekkiej walczył podczas kampanii włoskiej pod Monte Cassino, Ankoną i Bolonią. Po wojnie osiadł w Wielkiej Brytanii i pracował na kolei. Zmarł w 1982 r. w Yorku w Anglii. Jego żona Bronisława i córka Teresa, do których z miłością wielokrotnie zwracał się w swoich zapiskach, po wojnie pozostały w sowieckim teraz Wilnie. Druga córka, Anna, trafiła do Gorzowa Wielkopolskiego. Tylko ona miała okazję spotkać się z ojcem. Jej Dąbrowski przekazał swoje wojenne zapiski.
Te krótkie notatki, tworzone „na karteluszkach w różnych pozycjach ciała, leżąc, siedząc, stojąc, nawet na wolnej ręce”, z jednej strony zostawiają pewien niedosyt swoją skrótowością. Z drugiej poruszają umiejętnością barwnego, literackiego wręcz opisu (mimo że autor ukończył tylko trzy klasy gimnazjum), humorem i celnością obserwacji. Wzruszają
też wielokrotnie podkreślaną tęsknotą do żony, córek, kraju i normalnego życia. Wypada żałować, że Dąbrowski nie kontynuował swoich notatek także później – podczas ewakuacji z ZSRR, pobytu na Bliskim Wschodzie, a przede wszystkim podczas kampanii włoskiej.