Ostatni wypiek opłatków w domu Ignacego Roga w Bieczu odbył się 10 lat temu. Potem nikt już nie kontynuował tej przedświątecznej tradycji. Syn zaczął pracę w wytwórni kotłów Ogniwo.
Czy ktoś jeszcze w naszym powiecie piecze opłatki? Z takim pytaniem zwróciliśmy się do znanego wszystkim gorliczanom organisty z bazyliki, Jana Wlazełko. To on co roku odwiedza mieszkańców miasta, by dostarczyć im właśnie opłatki. Po chwili zastanowienia mówi, żeby pytać w Bieczu, tam przez wiele lat wytwarzaniem opłatków zajmował się kościelny tamtejszej fary, Ignacy Róg.
Chrześniak prezydenta
- Tak właśnie było, ale po śmierci teścia nie miał się kto tym zajmować - mówi z uśmiechem synowa kościelnego, Bożena Róg. - Ja też pomagałam przy tych wypiekach.
Pan Ignacy pochodził z Łączek Kucharskich koło Ropczyc. Był siódmym, najmłodszym synem w rodzinie, a imię miał po swoim ojcu chrzestnym, Ignacym Mościckim, prezydencie II Rzeczypospolitej.
Do Biecza trafił ściągnięty ze swojej rodzinnej miejscowości przez przeniesionego tu na probostwo księdza Stanisława Pękalę. Było to na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku.
- Jak opowiadał teść, wtedy nikt tu nie piekł opłatków, a potrzeby były duże - relacjonuje pani Bożena. - Proboszcz zachęcił go do tego i zaczęła się ta produkcja.
Początkowo była to ręczna, mozolna praca - z małej praski wychodził jeden opłatek. Z czasem zastąpiła ją elektryczna maszyna do pieczenia.
- To był wielki postęp - Z uśmiechem opowiada Bożena. - Gdy pierwszy raz ją zobaczyłam, to wydała mi się naprawdę ogromna, choć tak naprawdę to jednorazowo wychodziło z niej tylko osiem opłatków - dodaje.
Duże są dla dorosłych, małe dla dzieci. Dla zwierząt domowych - te różowe. Wszystkie tak samo kruche, połyskliwe, z subtelną kreską niezmienionej od lat ornamentyki. Świąteczne opłatki. Nieodłączny element wigilijnego wieczoru. A ostatnimi czasy, coraz częściej przedświątecznych życzeń składanych w firmach i instytucjach.
Czym są opłatki
Łamanie się opłatkiem jest typowo polskim zwyczajem. Podobnie jak roraty adwentowe. Zdaniem proboszcza bazyliki w Gorlicach, księdza Stanisława Ruszela, świadczy to o fenomenie oraz bogactwie polskiego ducha, wynika ze specyfiki narodu.
Tradycja dzielenia się opłatkami wigilijnymi sięga początków chrześcijaństwa i starych zwyczajów kościelnych, związanych z celebrowaniem mszy świętej, na którą wierni przynosili specjalne chleby ofiarne, tzw. eulogie. Dzielono się nimi podczas mszy. Dla tych, którzy nie mogli być obecni na liturgii, zanoszono chleby do domu. Łamanie się opłatkami to tradycja średniowieczna.
- Opłatek wigilijny ma swoje korzenie w liturgii mszy świętej. Bóg jest miłością, więc my się tą miłością w wieczór wigilijny dzielimy - tłumaczy ksiądz Ruszel.
Ksiądz proboszcz wyjaśnia też kwestię kolorowych opłatków, przeznaczonych dla zwierząt domowych. W polskiej ludowej pobożności obecne jest przekonanie, że zwierzęta w noc wigilijną przemawiają ludzkim głosem.
- Dzielenie się z nimi opłatkiem jest symbolem jedności z całym wszechświatem, którego człowiek jest częścią - tłumaczy proboszcz.
Start już w lecie
Produkcja opłatków w Bieczu, w domu kościelnego, zaczynała się już z początkiem lata. Do pracy przy nich stawali wszyscy domownicy.
- Maszyna stała w specjalnie przygotowanym w piwnicy pomieszczeniu - opowiada Bożena. - Było tam prawie sterylnie, moja teściowa Julia bardzo dbała o czystość.
Praca zaczynała się od przygotowania ciasta. Przepis jest bardzo prosty. Potrzebne są tylko dwa składniki.
- Mąka pszenna musi być dobrej jakości, do tego woda, tak by były błyszczące - zaznacza Bożena.
Mąkę zawsze się przesiewało do specjalnej miski, potem dolewało się powoli wody i mieszało. Nie mogło być ani jednej gródki.
- Ciasto powinno być dużo gęstsze niż na naleśniki, mieć konsystencję dobrej gęstej śmietany - dodaje.
Ciasto wylewane było małymi porcjami, bardzo cienką warstwą na płaską stronę metalowych kleszczy, które bardzo przypominają współczesne domowe gofrownice. Dociskało się ruchomą częścią, na której wygrawerowany był wzór. Wypiek trwał kilkadziesiąt sekund.
- Temperaturę sprawdzało się metodą podobną do tej, jak kiedyś rozgrzanie żelazka: kropi się wodą, która szybko paruje, gdy powierzchnia jest dostatecznie rozgrzana - wyjaśnia pani Bożena.
Barwnik do niektórych
Po wypieczeniu opłatki musiały przez pewien czas odpoczywać, potem były cięte, pakowane i na specjalnych stojakach czekały, by w końcu przed świętami trafić do domów w Bieczu i nie tylko.
- Przyjeżdżali do nas z bardzo wielu parafii, zarówno tych okolicznych, jak i z daleka - opowiada Bożena Róg. - Tak jak pamiętam, to nawet z Gródka nad Dunajcem. Każdy wcześniej składał zamówienia, tak byśmy wiedzieli, ile ich przygotować - dodaje.
Bardzo ważna była liczba tych kolorowych, do ich wytwarzania poza podstawowymi składnikami dodawało się również zwykły barwnik spożywczy. Były czerwone, pomarańczowe i żółte.
Ważne jest źródło
Gdy nadchodził czas adwentu, Ignacy Róg wyruszał również sam do parafian fary. Odwiedzał wszystkich i w każdym domu zostawiał opłatki, które w wigilię trafiały na stoły.
Opłatek powinien być poświęcony i pochodzić z pewnego źródła. W okresie adwentu poświęcone opłatki roznoszą po domach organiści czy też kościelni. Wierni dają im za to skromne datki. Najbiedniejsi dostają je za darmo.
- Można kupić opłatek w supermarkecie, tak jak kupuje się inne produkty. Jednakże w takim wypadku traci sens to, co niesie ze sobą wigilia. Opłatek to jak chleb Boży - łamanie się nim ma wymiar sakralny. Jestem pewien, że zdecydowanej większości wiernych nie trzeba o tym przypominać - mówi ksiądz Stanisław Ruszel. a