Easy Rider na baterie. Jazda przez miesiąc kosztuje 50 złotych
Cena benzyny zmusza do pozostawienia auta pod domem? Jest alternatywa. Dziarską rikszą śmiga po ulicach pan Paweł. Zamienił zbiornik paliwa na baterie i samochód na tuk-tuka.
Wbrew pozorom jest wygodnie, a miejsca na tylnym siedzeniu więcej niż w maluchu. Co prawda podczas jazdy wszystko trzeszczy, bo jest niedopasowane, wręcz siermiężne. Pojazd spełnia jednak swoją rolę i tak jak król polskich szos PRL-u przewozi pięć osób z punktu A do punktu B.
Tuk-tuk to nic innego jak riksza. Jednak ta, którą można zobaczyć na słupskich ulicach, nie jest zasilana silnikiem spalinowym. Pan Paweł to od pół roku szczęśliwy właściciel trójkołowca z napędem elektrycznym. Wyboru dokonał z premedytacją i po długim namyśle. Po pierwsze, na stacjach paliw tankował coraz to droższą benzynę. Po drugie, zaniepokoiły go relacje z września ubiegłego roku, kiedy media straszyły brakiem paliw na angielskich stacjach.
- Zmusiło mnie to do refleksji - przyznaje Paweł Kopyto, z zamiłowania muzyk w zespole Kalamarapaksa i właściciel tuk-tuka. - Zastanawiałem się, co będzie, jeśli paliwa zabraknie, a auto będę zmuszony zostawić pod domem. Zacząłem przeszukiwać strony internetowe, analizować różne opcje. Po ośmiu miesiącach, przez przypadek, natknąłem się na firmę, która oferowała właśnie tuk-tuka. Najpierw się uśmiałem, ale pojechałem na Hel, gdzie pokazano mi ten pojazd. Przejechałem się, fizycznie dotknąłem i doznałem ciężkiego szoku. Postanowiłem, że go kupuję.
Niebiesko-biały tuk-tuk kosztował niespełna 9 tys. zł i na Pomorze przyjechał ze Śląska. Na południu był pojazdem pokazowym. Lekkie zadrapania, a właściwie ślady używalności, dodają mu tylko uroku. Azjatycki dyliżans na baterie od razu rzucony został na głęboką wodę, bo nowe życie rozpoczął 13 grudnia od codziennych tras po Słupsku do pracy i na zakupy. Przeżył więc pośniegowe błoto, śliską nawierzchnię, wichury i mróz. Jak zapewnia właściciel, sprawdził się. Co więcej, zyskał co nieco na wyposażeniu.
Uzbrojony w grill rodem z BMW na przodzie (to wyposażenie fabryczne) tuk-tuk otrzymał nowy zegar, ogrzewanie i przede wszystkim panel fotowoltaiczny zamontowany na dachu, który zasila baterie w słoneczne dni. Trafił tam po miesiącu użytkowania, zaspokajając od tamtej pory około 30-35 proc. zapotrzebowania na energię. Reszta mocy potrzebnej do rozpędzenia tej budy na trzech kołach pochodzi z domowego gniazdka.
- Co na to żona? Na początku była nastawiona sceptycznie. Zdanie zmieniła, kiedy przyszedł pierwszy rachunek za prąd - wspomina pan Paweł. - Jeżdżę tym pojazdem tak jak wcześniej samochodem. Pokonuję około tysiąca kilometrów miesięcznie. Według moich obliczeń, taki dystans tuk-tukiem kosztuje nas około 50 złotych. To spora oszczędność. Oczywiście można doszukiwać się mankamentów. Chciałoby się też poruszać szybciej. Jednak w ruchu miejskim wyższe prędkości nie są potrzebne.
Fabryczna prędkość w przypadku tego elektryka to 25 km/h. Bezszczotkowy silnik ma jednak tendencję do tego, aby licznik pokazał więcej.
Tuk-tuk to pojazd wolnobieżny i w eksploatacji przypomina bardziej skuter niż auto. Ma dach, drzwi, a nawet niewielki bagażnik. Jest też koło zapasowe, dzienny licznik kilometrów, są opuszczane na korbkę szyby, kierunkowskazy, światła oraz kamera cofania. Zamiast okrągłej kierownicy, jest taka jak w rowerze, gdzie obok manetki gazu znajduje się przełącznik biegów. Do wyboru są trzy. Posadowiona na ramie konstrukcja tylko pozornie wydaje się niestabilna.
Zasięg rikszy to według producenta 80 km. W zupełności wystarcza do codziennego poruszania się, a nawet na wypad za miasto. Tuk-tuk radzi sobie, jadąc pod górę do podsłupskiego Głobina i Redzikowa. Był też na wycieczce w Ustce i wybiera się do Darłowa.
Obok niskich kosztów eksploatacji są też inne plusy. Azjatycka riksza nie wymaga rejestracji. Nie ma więc tablic czy dowodu rejestracyjnego, no i obowiązkowych przeglądów. Tuk-tuka można za to zgłosić na policję, gdzie zostanie oznakowany jak rower. Jako pojazd elektryczny tuk-tuk parkuje też za darmo w strefie parkowania. Są jednak pewne obostrzenia. Prowadzić pojazd po drogach może tylko posiadacz prawa jazdy.
- Traktuję to na zasadzie eksperymentu - śmieje się właściciel elektrycznej rikszy. - Ale im bardziej w las, tym większa chęć do dłuższych odległości. Zamierzam kupić dodatkowy zestaw akumulatorów, za około 1100 zł, co pozwoli na pokonywanie jeszcze dłuższych odcinków.