Edyta Górniak jest szczęśliwa, spełniona i wdzięczna za wszystkie doświadczenia

Czytaj dalej
Fot. Jakub Steinborn
Paweł Gzyl

Edyta Górniak jest szczęśliwa, spełniona i wdzięczna za wszystkie doświadczenia

Paweł Gzyl

Jej biografia to idealny materiał na scenariusz filmowy. I pewnie kiedyś taki powstanie. Na razie możemy na żywo obserwować jej sukcesy i porażki w życiu zawodowym i prywatnym.

Dokładnie trzydzieści lat temu Polska po raz pierwszy w historii wzięła udział w konkursie Eurowizji. Reprezentantką naszego kraju została rozpoczynająca dopiero karierę Edyta Górniak. Plotka głosi, że młoda wokalistka wyśpiewała sobie zwycięstwo, tylko TVP uprosiła organizatorów, żeby przesunęli ją na drugie miejsce, bo w tamtym czasie stacja nie była w stanie zorganizować kolejnego finału słynnego festiwalu. Dalsze losy piosenkarki były równie burzliwe. Nigdy nie osiągnęła jednak większego sukcesu niż te trzy dekady temu w Dublinie.

- Za swój największy kapitał uważam więź z publicznością. Jestem szczęśliwa, spełniona i wdzięczna za wszystkie doświadczenia. Za naukę, rozwój, za umocnienie pokory i poszerzenie wrażliwości muzycznej. Na przestrzeni lat niezmiennie otrzymuję od ludzi mnóstwo pięknych słów i gestów. Niezmiennie także przyjmuję je ze wzruszeniem, a potem umacniam tę bliskość w muzyce - mówi w Onecie.

Nie zasługując na miłość

Jej ojciec był Romem: grał na gitarze w zespole słynnego Dona Vasyla i rzadko bywał w domu. Lubił kobiety, wino i śpiew, więc w końcu rozstał się z żoną i słuch o nim zaginął. Wtedy w domu pojawił się ojczym małej Edyty. Nie okazywał jej większej uwagi, w chwilach złości zamykając ją samą w domu i stosując wobec niej fizyczną przemoc. Mama też nie miała serca do córki. Podświadomie winiła ją za nieudane małżeństwo, nierzadko krzycząc na nią i stosując kary cielesne.

- Dorastałam w takim przekonaniu, że ciągle nie zasługuję na miłość mamy, więc ja się ciągle coraz bardziej starałam. Im ona mnie bardziej poniżała, tym ja się bardziej starałam, bo uważałam, że w takim razie jeszcze robię coś nie dość dobrze, żeby zasłużyć na miłość mamy. Przez ten domowy rygor stałam się też pedantką i bardzo rzadko jestem zadowolona z efektów swojej pracy – twierdzi w wywiadzie dla Wojciecha Jagielskiego.

Najgorsze miało jednak dopiero przyjść. Kiedy Edyta miała piętnaście lat, częstym gościem w jej rodzinnym domu był znajomy matki, którego nazywała nawet „wujkiem”. Marek K. wiedział, że dziewczynka tęskni za biologicznym ojcem i nie dogaduje się z mamą, co pozwoliło mu wkraść się w jej łaski. Przyjeżdżał po nią pod szkołę, opłacał korepetycje i śledził popołudniami. Miał w tym jeden cel.

- Wszystko, co robił, aranżował w taki sposób, bym się nie bała. I bardzo spokojnie, stopniowo, nienachalnie, doprowadził do tego, że znalazłam się w strasznej pułapce. Doszło do gwałtu. Wtedy straciłam sens życia. Nie miałam się do kogo zwrócić, nie miałam komu o tym powiedzieć, nie miałam dokąd pójść. Wiedziałam, że nauczyciele by mi nie uwierzyli, rodzice byli jego przyjaciółmi. Targnęłam się na swoje życie – wspomina w „Dzień dobry TVN”.

Przyjaźń za pieniądze

Kiedy Edyta była dzieckiem, rodzina przeniosła się do Opola. Być może to dorastanie w pobliżu słynnego amfiteatru sprawiło, że dziewczynka zainteresowała się śpiewem. Będąc w liceum, wyprosiła u mamy zapisanie na kurs wokalny Elżbiety Zapędowskiej w lokalnym domu kultury. Dzięki jej rekomendacji, zakwalifikowała się do koncertu opolskich „Debiutów”. Zdobyte wówczas wyróżnienie sprawiło, że rzuciła naukę i wyjechała do Warszawy, aby występować w musicalu „Metro”.

- Wyobrażam sobie, że to musi być coś niesamowitego, kiedy możesz porozmawiać z mamą - osobą, która dała ci życie, o tym, co przeżywasz, co się w tobie zmienia, co czujesz... Ja tego nie miałam. Z drugiej strony przez to, że nie było przy mnie mojej mamy, nauczyłam się ogromnie dużo, bo nikt w niczym mnie nie wyręczał. I zrozumiałam, jak dużo mam siły. Ale wiele razy brakowało mi mamy... Strasznie – wspomina w „Gali”.

Kiedy w 1994 roku omal nie wygrała Eurowizji, z dnia na dzień stała się w Polsce powszechnie rozpoznawalna. Wtedy zajął się nią menedżer Wiktor Kubiak, który postanowił uczynić ze swej podopiecznej gwiazdę nie tylko w Polsce, ale i za granicą. W jednej chwili Edyta zamieniła małą kawalerkę wynajmowaną w Warszawie na apartament w Londynie, gdzie miała nagrać pierwszą płytę. Jej życie zmieniło się diametralnie.

- Zdarzało się, że miałam przy sobie tylko kartę kredytową i paszport, i w każdej chwili, jeśli byłam zmęczona lub chciałam się z kimś spotkać, iść do ulubionej restauracji na drugim końcu Europy, wsiadałam w samolot i leciałam. Tyle tylko, że nie miałam z kim podzielić radości. Jeśli chciałam spędzić z kimś miło czas, opłacałam pobyt przyjaciołom, bo nikogo z moich najbliższych nie było stać na życie, jakie prowadziłam – opowiada w „Gali”.

Tropem słynnej mamy

Pierwsza płyta Edyty za granicą sprzedała się w obiecujący sposób. Potem jednak było tylko gorzej: szereg fatalnych decyzji sprawił, że zachodni potentaci rynku fonograficznego stracili zainteresowanie polską wokalistką. Wróciła więc nad Wisłę, gdzie wylansowała zaśpiewaną wspólnie z Mietkiem Szcześniakiem „Dumkę na dwa serca” do filmu „Ogniem i mieczem”. Potem nie udało jej się nagrać już większego przeboju, choć regularnie dostarcza swym fanom nowych piosenek.

- W Polsce nikt niczego mi nie narzuca. Dziś jestem absolutnie samodecyzyjna. Jednak kiedyś Jim Beach, wieloletni menedżer zespołu Queen, a mój niespełna dwuletni, na moją prośbę o pomoc w porozumieniu z wytwórnią Emi Virgin Germany i na mój strach przed ich chęcią obnażania mnie w sposób nieuzasadniony i głupi, odpowiedział brutalnie: „Rób to, co ci każą. Chyba nie chcesz być trudnym artystą dla wytwórni, która w ciebie wierzy” – wspomina w Onecie.

Od początku kariery Edyta wikłała się w toksyczne związki. Najgorszy okazał się ten, który miał być na całe życie – małżeństwo z gitarzystą Dariuszem Krupą. Mężczyzna nie dość, że fatalnie pokierował jej karierą, to w dodatku niemal całkowicie ubezwłasnowolnił prywatnie. Jedynym wyjściem okazał się rozwód. Owocem związku Edyty z Krupą jest syn Allan. Piosenkarka oddała mu całe serce, spełniając wszystkie jego zachcianki. Dziś chłopak jest już dorosły i do pewnego stopnia poszedł w ślady mamy: został didżejem.

- Od najmłodszych lat Allan był utalentowany muzycznie, trudno byłoby mi tego nie zauważyć. Pomnożył talent obojga rodziców. Jego tata był przecież wybitnym gitarzystą jazzowym. Jestem szczęśliwa, że mój syn kocha i potrafi tworzyć muzykę. To także bardzo nas łączy. (…) Zrobiliśmy wspólnie dwa koncerty sylwestrowe i wystąpiliśmy razem na stadionie Narodowym. Na razie na tym poprzestaniemy – podkreśla w Onecie.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.