Edyta Olszówka: Duchowość pomaga nam odnaleźć spokój

Czytaj dalej
Fot. fot. lukasz kowalski / polska press
Paweł Gzyl

Edyta Olszówka: Duchowość pomaga nam odnaleźć spokój

Paweł Gzyl

Do kin trafiła właśnie komedia romantyczna „Miłość jak miód”. To wyjątkowy film – bo opowiadający o bohaterkach, które są w średnim wieku. W jedną z nich wciela się Edyta Olszówka. Popularna aktorka wyznaje nam, co pomogło jej się wyzwolić z obyczajowych norm i żyć tak, jak chce.

- Kilka lat temu powiedziała pani: „Kręci się u nas niewiele filmów, a ról dla dojrzałych kobiet jest niewiele. Wszystko się jednak zmienia i wierzę, że będzie lepiej”. I co: stało się?
- Trochę jest tak, że już nie jesteśmy traktowane jak mamuty i pozwala się nam dorosnąć do samych siebie i być takimi, jakimi chcemy być. Mężczyzn to do tej pory nie dotykało, ale kobiety bardzo. Nikt nigdy nie mówił o andropauzie, problemach z prostatą i impotencją. Za to o menopauzie bębni się u nas i znamionuje kobiety od dawna. Dlaczego kiedy starszy pan idzie z młodą dziewczyną to jest OK, a w drugą stronę wzbudza to sensację i oburzenie. Ale faktycznie ostatnio coś się zmienia – przede wszystkim na Zachodzie. Tam aktorki zbuntowały się i wzięły sprawy w swoje ręce. My zaczynamy to zgapiać, więc idzie w dobrą stronę.

- No właśnie: bohaterkami filmu „Miłość jak miód” są kobiety po menopauzie. To chyba pierwszy raz w historii polskiego kina. Dlaczego osoby w średnim wieku tak rzadko interesują naszych filmowców?
- Nie mam pojęcia. Ja ma 52 lata i każdy mój dzień jest ciekawy i inny. Nie chciałabym grać cały czas tej samej roli, jaką grałam w wieku 30 czy 40 lat. Nie rozumiem systemu społecznych norm, który nas zaciska. „Musisz wyglądać tak i tak” czy „Musisz być taka lub taka”. Ja już nie muszę się tym przejmować. Może to mój wiek mi na to pozwala?

- Pani bohaterka nie jest typową kobietą po pięćdziesiątce. Nie jest mężatką, nie ma rodziny, nie ma dzieci. Postawiła w życiu na samorozwój. To trochę jak pani?
- Tak. System sugeruje nam, że kobieta jest wtedy spełniona, gdy zostaje żoną lub matką. Jakim prawem ktokolwiek ma decydować o życiu drugiego człowieka? Nie każda kobieta chce być żoną i matką. Niektóre tego żałują, ale czasu nie można już cofnąć. Ile osób tęskni za miłością, bo jest w swych związkach przeraźliwie samotnych? Ja nie uczestniczę w tym ogólnospołecznym zakłamaniu i moja bohaterka również.

- Poznajemy ją w trudnym momencie życia, kiedy okazuje się, że jej długoletni partner ją zdradził. Dlaczego ten związek nie wypalił?
- Nie wiem dlaczego związki nie wypalają. Może to jest kwestia czasu? Przez ileś tam lat wypełnia się to, co się miało wypełnić i potem każde idzie w swoją stronę. Może to jest kwestia synchronizacji i rezonowania dusz? Czasem to, że jesteśmy ze sobą we dwoje wynika z ogromnego lęku przed samotnością i śmiercią. Bo ta druga osoba sprawia, że wydaje się nam, iż jesteśmy bezpieczni. Że dostaniemy na starość tę przysłowiową szklankę wody od kogoś bliskiego. A jak wiemy – bardzo różnie z tym bywa. W każdym razie wierzymy w takie bajki. Ja też zostałam wychowana na „żyli długo i szczęśliwie”.
[gal]74166179[/gal]
- Trudno się wyrwać z takiego schematu?
- Tak. Choć społeczeństwo nam na to nie pozwala. Ale ja mam szczęście, że młode pokolenie jest już inne. Oni mnie nazywają „singielką” a nie „starą panną”. Nie czuję z ich strony ostracyzmu za to, że nie mam męża i dzieci. Tymczasem dla starszego pokolenia jestem „bezdzietną egoistką”. To zupełnie inne myślenie. Mnie jest w obecnym świecie lepiej. Znalazłam się bowiem wśród swoich, choć są oni ode mnie młodsi o 20 czy 30 lat. Kiedyś było tak, że mężczyzna pewne rzeczy mógł, a kobieta – nie mogła. A przecież wszyscy jesteśmy ludźmi.

- Co pani dało odwagę, by wyrwać się z tych społecznych czy obyczajowych norm?
- Dzieciństwo, które nie było dla mnie krainą z bajki. Chciałabym, żeby przeczytał to ktoś, kto nie jest w jakiejś super sytuacji rodzinnej. Najważniejsze jest, żeby mieć marzenia. Potem wszystko determinuje los. Mamy wolną wolę, ale nie mamy na wszystko wpływu. Młodzi ludzie mają w sobie teraz dużo lęku i są zagubieni – dlatego nazywa się ich „pokoleniem płatków śniegu”. Trzeba dać im sygnał, że są wystarczający tacy, jacy są. Że nie muszą niczego udowadniać. Niech idą za głosem serca i starają się być dobrymi ludźmi. Każdy z nas ma w sobie dobro i zło, światło i cień - ale to od nas zależy, co uruchamiamy od rana.

- Pani bohaterka tkwi w wypalonym związku. Myśli pani, że warto próbować naprawiać takie relacje czy lepiej je zerwać i zacząć od nowa?
- Kiedy ja się z kimś rozstaję – to tracę do tej osoby zaufanie. Mogę jej wybaczyć i życzyć wszystkiego, co najlepsze. Ale już nigdy jej nie zaufam i będę się jej zawsze bała. Dlatego nigdy nie daję komuś drugiej szansy. Kiedy coś pęknie na milion kawałków, to już się nie da tego skleić.

- Tymczasem pani bohaterka daje drugą szansę – znajduje szczęście w ramionach swej młodzieńczej miłości.
- O nie. Ona tylko wybiera się z tym facetem na przejażdżkę jachtem i idzie z nim do łóżka, ale nie dopływa do portu. To tylko miłe dwie czy trzy godziny. Agata już nie wierzy w bajki. Będzie budować swoje życie w innej przestrzeni.

- „Miłość jak miód” sugeruje jednak, że zawsze można zacząć od nowa.
- Bo to prawda. Zawsze można zacząć od nowa. Nie ma takiej granicy, która zabraniałyby nam gdzieś pojechać, spróbować jakiejś potrawy, zobaczyć inny kolor, przeprowadzić się do innego miasta czy stworzyć nowy związek. To nie jest dostępne tylko dla ludzi w młodym wieku. Nie wierzmy w to. Pokazują to bohaterki „Miłość jak miód”, które mają po 50 lat. To nie jest koniec, tylko dopiero połowa ich życia. Chcą dalej iść do przodu. Wszechświat im na to pozwala, a ludzie – nie. Jak ktoś może mi czegoś zabraniać, biorąc pod uwagę tylko mój wiek?

- Dla pani bohaterki ważna jest też przyjaźń. Jak to wygląda u pani?
- Przyjaźń stoi etycznie wyżej niż miłość. Bo miłość zawiera w sobie przyjaźń. Kiedy ktoś się z kimś przyjaźni, to musi tego kogoś też kochać. Bo przecież miłość ma wiele odmian: to nie tylko romantyczne uczucie między kobietą a mężczyzną. Ja też mam bliskich przyjaciół – ale to nie są wyłącznie dziewczyny. Ja tego nie rozgraniczam. Oczywiście to nie jest taka przyjaźń, jaką pokazują w serialach, że dwie panie idą sobie na kawkę i wszystko sobie mówią. Ja jestem wolnym człowiekiem i nie mogę mówić wszystkiego drugiej osobie. Ja mam swój świat. Taka serialowa przyjaźń mnie w ogóle nie interesuje. Bycie dostępnym przez całą dobę i zdawanie relacji z tego, co właśnie zrobiłam, to dla mnie duże ograniczenie wolności. Moje przyjaźnie są inne.

- Czyli?
- Ja nie czuję się zobligowana, kiedy mam przyjaciółkę, to muszę jej opowiedzieć o swoich kłopotach z facetem. Jeśli mam takie kłopoty, to staram się je przegadać z facetem i nie potrzebuję spotykać się z przyjaciółką. Tym bardziej, że jestem osobą, która raczej nie ulega wpływowi ludzi z zewnątrz. Kiedy mam jakieś wątpliwości i ktoś mi zasugeruje, że powinnam iść w prawo, to ja zrobię przeciwnie: pójdę w lewo, żeby zobaczyć co się stanie. Taka jestem. Może się poobijam i poharatam, ale nie posłucham czyjejś rady.

- Nie ma pani żadnych autorytetów?
- Nie ma takiej osoby, o której mogłabym powiedzieć: „To wspaniały człowiek, chcę iść przez życie tak jak ona”. Nikt mi nie imponuje jakością życia czy pracy. Spotkałam wielu wspaniałych artystów, ale każdy z nich ma swoje ciemne strony. Niestety: z boku wszystko wydaje się inne i wiele osób niepotrzebnie idealizujemy.

- Jak to się stało, że Agata z „Miłości jak miód” ma tyle z pani?
- Przed realizacją filmu spotykaliśmy się na próbach i wraz z reżyserem Maciejem Migasem pracowaliśmy nad scenariuszem. Podarowałyśmy wtedy naszym bohaterkom jakiś rys własnych osobowości.

- Gracie z Agnieszką przyjaciółki, ale macie ze sobą zaledwie kilka wspólnych scen. Trudno było pokazać tę bliską więź, która łączy grane przez panie bohaterki?
- Ja bardzo cenię Agnieszkę i chciałam się z nią spotkać. Często pracowałam z jej mężem – Krzysztofem Kowalewskim. Dopiero teraz spotkałam się z nią na planie. Ale miałyśmy wspólne tylko dwie czy trzy sceny. Mimo to, widać, że coś między nami rezonuje. Dużo można zagrać – ale pewne rzeczy są naturalne i instynktowne. Ktoś potem siedzi w kinie, patrzy na ekran i nie wiedzieć czemu nagle się wzrusza czy uśmiecha. To jest coś, co jest nienazwane, co nazywamy magią kina. Są aktorzy, którzy poza rzemiosłem mają to coś – jakieś światło, które daje dostęp do delikatnej struktury emocji i uczuć.

- W tym filmie właśnie tak się dzieje.
- My z Agnieszką nie jesteśmy przyjaciółkami. Kiedy skończyłyśmy w lipcu ten film, to spotkałyśmy się dopiero wczoraj na premierze. I przez ten czas nawet nie rozmawiałyśmy przez telefon. A na ekranie jesteśmy serdecznymi przyjaciółkami. Żeby to pokazać, nie musiałyśmy bazować na naszej prywatnej przyjaźni. Ja lubię i cenię Agnieszkę, ale nie znam jej jako człowieka. Pomimo tego, udało nam się zagrać wyjątkową relację.

- A jak się pani grało z kolegami-aktorami?
- Z Rafałem Królikowskim byłam przez osiemnaście lat w Teatrze Powszechnym. Znamy się więc bardzo dobrze. Natomiast z Bartkiem Opanią byłam w Teatrze Ateneum i razem debiutowaliśmy. Oni są moi. To pomaga w pracy na planie, bo człowiek mniej się wstydzi.

- Szczególnie z miłosnych scenach?
- To są wyjątkowo niekomfortowe sceny dla aktorów. Widzowie myślą, że kiedy jakaś para gra kochanków w filmie, to jest na siebie mega nakręcona. A to nieprawda. Kiedy filmuje się scenę erotyczną, na planie jest trzydzieści osób, reżyser ustawia tu rękę, tam - nogę, to niesamowita męka. I bardzo trudne emocjonalnie. Problemem nie jest zdjęcie stanika, tylko to, że ja muszę go też zdjąć w swej głowie.

- Reżyserem „Miłości jak miód” był mężczyzna – Maciej Migaś. Jak odnalazł się w tej opowieści o kobiecej menopauzie?
- Nie mam pojęcia. Ale dzięki temu, że reżyser i autor zdjęć byli mężczyznami, mogli na tę opowieść spojrzeć z innej strony. To było fascynujące. Wbrew pozorom wcale nie jest proste zrobić komedię romantyczną, bo ona zawiera w sobie mega banał. Dzięki temu, że film robili mężczyźni, choć jest on adresowany raczej dla kobiet, również faceci mogą go obejrzeć z zainteresowaniem.

- „Miłość jak miód” pokazuje, że świetnie się pani odnajduje w formule komedii romantycznej. Na tym polega bycie wszechstronną aktorką?
- Telewizja jest czymś innym, kino jest czymś innym i teatr jest czymś innym. To moja praca. Jestem wdzięczna, że mogłam wziąć udział w castingu do „Miłość jak miód” – i zagrać rolę Agaty. My nie jesteśmy zasypywani propozycjami i nie przebieramy w rolach. Ten zawód niczego nie gwarantuje. Nie ma w nim sprawiedliwości. Każdy z nas walczy o życie. Wszyscy są tutaj w takiej sytuacji. No może niektórzy mają lepiej, ale w Polsce to jest zaledwie kilka osób.

- Podobno komediową rolę trzeba grać jak najbardziej na poważnie. Panie też jest zwolenniczką tej metody?
- Tak. Trzeba po prostu być prawdziwym. I tyle.

- Pierwszą ważną rolę komediową zagrała pani 25 lat temu w „Pół serio”. I nawet otrzymała pani za nią nagrodę na festiwalu w Gdyni. To wtedy poczuła pani, że ma komediowy talent?
- Kiedy ktoś kończy szkołę aktorską, liczy na wyzwania i chce grać przede wszystkim role inne od siebie. Tymczasem u nas wszystko leci po warunkach. Nie ma czasu na odkrywanie tego, jaki ktoś ma talent. Bardzo łatwo można zostać zaszufladkowanym. Kiedy ktoś sprawdza się w komediowych, to obsadza się go dalej w komediach. A aktorka, która dużo płacze, uznaje się ją za uzdolnioną dramatycznie, więc do komedii się nie nadaje.

- Za młodu ćwiczyła pani z powodzeniem szermierkę. Dlaczego ostatecznie wybrała aktorstwo, a nie sport?
- Trenowałam szermierkę od dziesiątego roku życia. Ale zawsze mówiłam, że robię to tylko po to, aby pójść do szkoły teatralnej. Znalazłam szermierkę – bo dawała mi siłę, aby się bronić. Jako dziecko byłam drobna i szermierka sprawiła, że nabrałam siły.

- W jednym z wywiadów powiedziała pani: „Czuję w sobie wojownika”. To sportowe nastawienie pomaga w aktorstwie?
- Sportowe nastawienie przydaje mi się do przegrywania. Kiedy zakłada się maskę na twarz i bierze do ręki floret lub szablę, to jest tylko jedna możliwość – albo się wygra, albo się przegra. Tak samo jest w zawodzie aktorki. Czasem się wygrywa, ale częściej się przegrywa. A im ktoś jest bardziej odporny na porażkę, tym jest bardziej wygrany. Bo ten zawód go nie zjada. Sport nauczył mnie też dyscypliny. Na plan filmowy wstaje się o czwartej rano. A ja miałam treningi z szermierki siódma piętnaście, więc wstawałam zawsze bardzo wcześnie. Dlatego dzisiaj nigdy się nie spóźniam i zawsze jestem na czas.

- A ma pani takie cechy charakteru, które przeszkadzają w zawodzie aktorki?
- Mam. To pewien rodzaj nadwrażliwości. Z jednej strony mi pomaga, a z drugiej – przeszkadza. Dzięki niemu mam bardzo szybki dostęp do głębokich emocji. Kiedy gram w „Dekalogu” w Teatrze Narodowym, to bez tej nadwrażliwości trudno by mi było dojść do głębi emocjonalnych, jakie są w tym tekście. Ale niestety to rozedrganie zapisuje się w ciele – i potem przeszkadza w prawdziwym życiu. Stąd myślę, że aktorstwo to zawód dla ludzi silnych psychicznie i fizycznie.

- Mimo tej nadwrażliwości ma pani bardzo duży dorobek. To filmy komediowe i dramaty. Ta różnorodność jest dla pani ważna w zawodzie?
- Ja nie odwracam się do tyłu. Co było, to było. Myślę o tym, co dzieje się tu i teraz. Już nie pamiętam tego, co wydarzyło się kiedyś. Może i to było miłe, ale wolę się koncentrować na tym, co przede mną. Przeszłości już nie ma.

- Ale te mniejsze i większe role składają się na dorobek, który określa pani pozycję na aktorskim rynku.
- Czasem sobie robię prywatny rachunek sumienia. Jestem dumna z tego, czego dokonałam i gdzie jestem. Dzielnie przeszłam wiele historii i kiedy patrzę na małą Edytę sprzed lat, pokazuję jej kciuk do góry. Zobaczymy, co będzie dalej –myślę, że jeszcze dużo przede mną.

- Kiedyś powiedziała pani: „Myślę, że najbardziej determinuje i określa mnie teatr”. Jak to się stało?
- Po trzecim roku szkoły filmowej wzięłam z kolegą udział w Konkursie Teatrów Ogródkowych w warszawskim Lapidarium – i wygraliśmy go. Wtedy dostałam propozycję pracy w Teatrze Ateneum. Weszłam więc szybciej w teatr niż w kino czy telewizję. Tymczasem tak naprawdę nigdy nie marzyłam o teatrze. Zawsze widziałam się przede wszystkim w filmie. A stało się na odwrót. To pokazuje, że nie o wszystkim sami możemy decydować w tym zawodzie, czasem decyduje za nas los.

- Co sprawia, że ten teatr jest tak dla pani dzisiaj ważny?
- Kiedy wchodzę na scenę, zabieram widza na kilka godzin w rzeczywistość, która nie istnieje. Tworzymy świat, którego nie ma, ale są w nim prawdziwe uczucia i emocje. W teatrze jest tylko tu i teraz, nie ma dubli i nie można niczego cofnąć. Jak w prawdziwym życiu.

- Jak się pani odnajduje w zespole Teatru Narodowego?
- Lubię tych ludzi. To wspaniały teatr. Jestem wdzięczna i czuję się wyróżniona tym, że jestem w Teatrze Narodowym.

- Jest pani zadowolona z ról, które pani dostaje?
- Nigdy nie oczekiwałam, że zagram Julię czy Lady Makbet. A przydarzyły mi się równie ciekawe role. To właśnie praca dała mi spokój i poczucie bezpieczeństwa.

- Trzyma się pani konsekwentnie z dala od świata celebrytów i nie buduje swej pozycji za sprawą mediów społecznościowych. Można tak funkcjonować w obecnym show-biznesie?
- Jakoś mi się to udaje. (śmiech) Nie interesuje mnie świat celebrytów. Jest mi całkiem obcy. Cieszę się internetem – ale słucham tam różnych podcastów naukowych, które mnie rozwijają, a nie przeglądam plotkarskie serwisy. Nie mam Instagrama i Facebooka. I nie zamierzam mieć.

- Mimo to plotkarskie media biorą panią od czasu do czasu na celownik. Jak sobie pani z tym radzi?
- Osiemnaście lat temu plotkarskie media zniszczały mnie i mojego ówczesnego partnera. Nie przejmuję się więc już teraz tym, co o mnie wypisują.

- Kiedy rozmawialiśmy trzy lata temu, pakowała się pani do podróży. Nadal lubi pani zwiedzać świat?
- Tak. To moja wielka pasja. Ale od roku mam w domu psa Lucka, więc mogę podróżować tylko po Polsce.

- Piesek daje pani dużo radości?
- Bardzo. Szczególnie teraz – w tym moim dojrzałym wieku. Przede wszystkim uczy mnie przyjaźni. I cierpliwości oczywiście. (śmiech)

- Są takie miejsca na świecie, gdzie pani nie była i chciałaby jeszcze je zobaczyć?
- Jest ich sporo. Dlatego wyrobiłam psu paszport. Nie wiem czy się odważę – ale kiedyś spróbujemy gdzieś polecieć razem. Będę musiała zaryzykować i wsiąść z nim do samolotu. W Europie można wszędzie dotrzeć autem. Ale dalsze podróże są trudniejsze. Na Alaskę czy Galapagos z psem bym nie poleciała. Dobrze więc, że mam już to za sobą.

- Podróżuje pani też duchowo. Uczyła się pani medycyny chińskiej, próbowała ajurwedy, praktykuje medytację. Co panią do tego skłania?
- Taki jest świat. To przecież czysta matematyka i fizyka. Jak możemy nie brać pod uwagę tego, że nad naszymi głowami krążą wielkie planety? Ziemia jest tylko maleńką kropeczką na mapie nieba – a nam się wydaje, że jesteśmy centrum kosmosu. Zainteresowania duchowością jest chyba naturalne dla każdego człowieka. Niektórzy odnajdują się w kościele i jest im tam dobrze.

- A pani nie?
- Chrześcijańska duchowość jest dla mnie za mało pojemna. Nie uważam, że tylko katolicy idą do nieba. Za dużo świata widziałam i różnych religii, żeby uznać tylko Kościół katolicki za ten jedyny.

- Ale wierzy pani w Boga?
- Tak. Nie staram się jednak go wciskać w ramy swojej wyobraźni.

- Te duchowe poszukiwania pomagają pani w codziennym życiu?
- Tak. Świat zewnętrzny nas straszy, a my wewnętrznie musimy z tym lękiem zawalczyć. Zaopiekować się nim i poskromić. Duchowość pomaga nam odnaleźć spokój.

- Na koniec jeszcze jeden cytat z pani wywiadu: „Staram się doceniać to, co mam, cieszyć się z tego i być coraz lepszym człowiekiem, to jest chyba istotne”. Udaje się pani tak żyć?
- To ciężka praca. Każdego dnia wybieramy, czy chcemy uaktywniać dobro czy zło. To bardzo trudne, kiedy jesteśmy na kogoś wkurzeni, nie wyładowywać się na nim. A przecież ten, kto zadaje nam cios, może mieć raka duszy. Mało wiemy o innych ludziach, a tak chętnie ich oceniamy. Uczmy się akceptacji i tolerancji. Nie musimy robić nie wiadomo jakich wielkich rzeczy. Czasami robimy małe rzeczy, ale one tak naprawdę są wielkie.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.