Elżbiety Lisowskiej życie po udarze. Jak przeżyć i pozostać szczęśliwym
Elżbieta Lisowska - krakowska podróżniczka, dziennikarka, iranistka, naukowiec - pół roku temu doznała rozległego udaru. Dzięki temu, że potrafiła rozpoznać jego pierwsze objawy i wiedziała, jak się zachować - błyskawicznie uzyskała pomoc. Wyszła z tego cała i zdrowa, wciąż podróżuje, pisze, prowadzi zajęcia ze studentami.
Jakie to uczucie?
Upiorne. Dziwne. Otwierasz usta i nie jesteś w stanie nic powiedzieć. Dopóki tego nie przeżyjesz, nie potrafisz tego sobie wyobrazić. Tego, jak to jest nie móc powiedzieć: krzesło. Nie móc powiedzieć kot, pilot, cokolwiek. Nie potrafić się przedstawić. Po prostu nie możesz, bełkoczesz.
Ile minęło od tego dnia, kiedy miałaś udar?
Pół roku. Liczyłam to cały czas, bo trombolizy - czyli podania leków trombolitycznych, które rozpuszczają zakrzep i przywracają przepływ krwi w mózgu - nie można wykonywać u pacjentów częściej niż raz na pół roku. To dość niebezpieczna metoda, podczas której znacząco podwyższa się ciśnienie krwi, może dojść do krwotoku wewnętrznego, praktycznie w każdej części ciała. Niebezpieczna - ale nic skuteczniejszego do tej pory nie wymyślono. Dzięki niej teraz normalnie funkcjonuję, mówię, poruszam się. Mija już siódmy miesiąc, więc w pewnym stopniu odetchnęłam z ulgą.
Co zadecydowało, że z tego wyszłaś?
Czas. Czas jest najważniejszy. Miałam rozległy udar - objął obszar mózgu wielkości cytryny - ale gdy trafiłam pod opiekę lekarza, to wciąż były jego początki. Mówi się o „złotych 90 minutach” między początkiem udaru a otrzymaniem pomocy - jeśli zdążymy, zmiany w mózgu nie powinny być trwałe. W praktyce mało kto mieści się w tym okienku. Po pierwsze: trzeba szybko uświadomić sobie, co się dzieje. I już tu zaczyna się problem. Początki bywają niewyraźne. To nie u wszystkich jest wielkie „buch”, przeszywający ból głowy czy utrata przytomności - bardzo często zaczyna się od subtelnych objawów, które w dodatku nie u każdego będą takie same. Jeśli nie masz wiedzy na temat udarów - możesz je przeoczyć.
Ty, rozumiem, tę wiedzę miałaś?
Moja teściowa przeszła kilka udarów, miałam starszych rodziców i wiedziałam, co im grozi. Znałam więc podstawowy test, który każdy może wykonać, jeśli podejrzewamy udar. Ten test trwa dosłownie minutę, może nawet mniej, i składa się z trzech prostych kroków.
Czyli?
Po pierwsze: stajesz przed lustrem i uśmiechasz się. Jeśli któryś kącik ust ci opada, twarz jest niesymetryczna - to niepokojący sygnał. Po drugie: unosisz obie ręce przed siebie, liczysz do dziesięciu, obserwujesz, czy któraś ręka nie opada. Po trzecie: wypowiadasz na głos jakieś proste zdanie albo kilka pojedynczych słów, żeby sprawdzić, czy nie masz zaburzeń mowy. Ja miałam tylko to ostatnie.
Opowiesz?
W noc poprzedzającą udar prawdopodobnie miałam TIA (z ang. transient ischemic attack), czyli przemijający atak niedokrwienny. To stan, który bardzo często poprzedza udar. Można powiedzieć: taki przedudar. Obudziłam się o trzeciej, wpół do czwartej w nocy, poszłam do łazienki. Jakoś dziwnie się czułam, więc zrobiłam sobie ten szybki test.
Dziwnie psychicznie czy fizycznie?
Fizycznie. Nie potrafię ci precyzyjnie powiedzieć, co rozumiem przez „dziwnie”. Niektórzy ludzie reagują na zmianę pogody. Zdarza ci się?
Tak.
No właśnie, to było coś takiego. Nic mnie nie bolało, nic wielkiego się nie działo, tylko byłam - jak to się mówi - trochę śnięta. Test trzech kroków nie dał mi wtedy żadnego powodu do niepokoju, ale z jakiegoś powodu - zrobiłam go. Wróciłam do łóżka, poszłam spać. Następnego dnia normalnie wstałam, wyszłam na miasto, pojechałam do mamy. Kompletnie nic niepokojącego się nie działo. I nagle koło południa zaczęłam się dziwnie czuć. Akurat pisałam coś ręcznie. Póki pisałam szybko - było w porządku. Ale jak przerywałam pisanie, to potem myliły mi się litery. Znów poczułam się dziwnie, precyzyjnie nie potrafię wytłumaczyć jak. Nic mnie nie bolało, głowa też nie. Poszłam się położyć. Andrzej, mój mąż, przyszedł do mnie, zapytał, co się dzieje. Mówię: dziwnie się czuję. - Ale udarowo? - upewnił się. Pokiwałam głową. Mniej więcej w tym momencie zaczęłam tracić mowę. Traciłam, odzyskiwałam na zmianę. Andrzej zadzwonił po pogotowie. Powiedział, co się dzieje, karetka przyjechała w ciągu pięciu minut. Może pięciu i pół.
Dobrze, że nie jechałaś do szpitala na własną rękę.
Drukowanymi: gdy podejrzewasz u siebie udar, zawsze dzwoń po karetkę. Nie chodzi tylko o to, że samochodem możesz utknąć w korku, ale również - o cały proces rejestracji i czekania na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, który omijasz (czy raczej mocno skracasz), gdy zostajesz przywieziona do szpitala karetką. Szczególnie z podejrzeniem udaru. Dlatego tak ważne jest, aby w rozmowie z dyspozytorem padło słowo „udar”.
Problem w tym, że ci, którzy go przechodzą, czasem nie potrafią nic powiedzieć.
Dlatego trzeba uczulić męża, żonę, dzieci, sąsiada - kogokolwiek, kto w takiej sytuacji potencjalnie będzie dzwonił po pomoc dla nas. Pogotowie trzy sytuacje traktuje jako priorytetowe: udary, zawały i wypadki. To są trzy stany, w których liczy się dosłownie każda minuta, każda sekunda i dyspozytorzy doskonale o tym wiedzą. Andrzej zaznaczył więc, że podejrzewa u mnie udar. Zapytali: dlaczego? Odpowiedział, że mam zaburzenia mowy i że opada mi kącik ust - to drugie akurat nie było prawdą. Do karetki wsiadłam na własnych nogach.
Co było dalej?
Miałam szczęście, że trafiłam do świetnego ośrodka, na Botaniczną w Krakowie. Mieszkamy na Kazimierzu, po prostu Szpital Uniwersytecki jest najbliżej. Tam mają coś, co nazywa się tomografem perfuzyjnym. Nie każdy szpital, niestety, dysponuje takim sprzętem. A jego wyższość nad klasycznym tomografem polega na tym, że jest w stanie „wyłapać” udar w czasie rzeczywistym. To, co dzieje się w twoim mózgu teraz. Zwykły tomograf pokazuje zmiany po udarze, trwałe uszkodzenia.
Podłączyli cię do tego tomografu i… ?
Najpierw miałam rozmowę z lekarzem. Powiedziałam mu, że podejrzewam u siebie udar. On początkowo miał wątpliwości, mówił: przecież pani normalnie mówi. Tłumaczę mu, że to nie jest moje „normalne mówienie”, że bełkoczę, zapominam słów, mówię wolniej. Zresztą, w trakcie rozmowy z nim znów straciłam całkowicie mowę, więc stało się jasne, że trzeba zrobić mi to badanie. Okazało się, że mam rozległy udar, jak wspominałam - obejmujący obszar wielkości cytryny.
W której części mózgu?
W lewej. Czyli tej, która kontroluje prawą stronę ciała. I odpowiada za mówienie.
Oraz za logiczne myślenie.
Tak. Przez krótką chwilę lekarze dyskutowali jeszcze, czy zastosować trombolizę, czy ręcznie „przetykać” niedrożne naczynia. Zdecydowali się na to pierwsze, podłączyli mnie do kroplówki - bo to podaje się w ten sposób. Co chwilę ktoś przychodził, sprawdzał, co się ze mną dzieje. Już w trakcie przyjmowanie tego leku zaczęłam odzyskiwać mowę. Natychmiast sprawdziłam, czy nie straciłam innych języków: perskiego, angielskiego…
To znaczy?
Na skutek udaru można stracić zdolność komunikowania się w jednym języku, a w innym - mówić normalnie. Sławomir Mrożek po udarze przestał mówić po francusku. U mnie na szczęście wszystko było w porządku. Jeszcze tego samego dnia czułam się zupełnie normalnie, jakby nic się nie stało. No, może poza tym, że odgiął mi się mały palec u prawej ręki. W bok, odstawał od reszty. Przeszło po kilku dniach. Zostałam jednak przez tydzień w szpitalu, spędziłam tam Wielkanoc. Nie miałam z tym kłopotu. Niektórzy za wszelką cenę chcą wychodzić jak najszybciej do domu, a na święta - to już szczególnie. A przecież szpitale są tak przepełnione, że lekarze nie przetrzymują w nich pacjentów, jeśli nie widzą w tym większego sensu. Zatem skoro uważają, że jeszcze nie czas cię wypuszczać - to dla własnego dobra lepiej się dostosować. Ale na sali, na której leżałam, byłam w najlepszym stanie. Leżeli tam też młodzi ludzie. Na przykład kobieta, 40 lat, po swoim trzecim udarze. Pierwszy przydarzył jej się, jak miała 32 lata, doskonale potrafiła więc rozpoznawać, co się z nią dzieje. Tego dnia umówiła się z koleżanką na zakupy. Gdy szła na to spotkanie, coś zaczęło się z nią dziać. Doszła do koleżanki, zdążyła tylko powiedzieć: mam udar, dzwoń po pogotowie. A po chwili nie mogła już zupełnie mówić. Każda historia jest inna.
Która zapadła ci najbardziej w pamięć?
Dziewczyna, 38 lat. Leżała w łóżku, patrzyła w sufit, nie mogła nic powiedzieć, choć była całkowicie świadoma. Więźniarka swojego ciała. Tego dnia, kiedy jej się to przytrafiło, umówiła się z rodzicami. Oni czuli, że coś jest nie tak, bo ich córka nie odbierała telefonów. Pojechali do niej. Ojciec parkował auto, a matka podbiegła już pod jej drzwi, dzwoniła, pukała, córka nie otwierała. W końcu drzwi zaczęły się uchylać, matka dziewczyny usłyszała huk. Córka jakoś doczołgała się do drzwi, otworzyła je, po czym upadła. Leżała w progu. Wiesz, lekarze potrafią być okrutni - na początku powiedzieli 38-latce, że już nigdy nie będzie mogła mówić. To nie była prawda, bo jak wychodziłam ze szpitala, ona już wypowiadała pojedyncze słowa. Kapitalna dziewczyna, z cudowną rodziną i przyjaciółmi, bardzo lubiana w pracy - wiem, bo cały czas odwiedzał ją ktoś z korporacji, w której pracuje. Co więcej, okazało się, że firma wykupiła jej pobyt w nowoczesnym ośrodku leczenia skutków udaru. Miesiąc tam kosztuje ponad 20 tysięcy. Tak jest lubiana. W każdym razie coraz więcej młodych ludzi ma udary. I u coraz większej liczby pacjentów nie wiadomo, skąd to wynika. Pytanie „dlaczego” zostaje bez odpowiedzi.
Ty wiesz, dlaczego ci się to przytrafiło?
Nie. Najgorsze jest to, że nie wiadomo, dlaczego. Po prostu: pojawił się skrzep i zatkał tętnicę doprowadzającą krew do mózgu. Ale dlaczego ten skrzep się pojawił? Lekarze nie znajdują przyczyny. W mojej rodzinie nie było udarów, nie stoi więc za tym genetyka. Przebadali mnie dokładnie. Cukier w normie, inne wskaźniki w normie. Ciśnienie, owszem, mam podwyższone, ale nie jakoś strasznie - lekarze sami twierdzą, że to nie dlatego.
To trudne, bo skoro nie znajdujesz przyczyny - nie wiesz, jak zapobiegać temu, żeby nie przytrafił ci się kolejny udar?
Z zaleceń usłyszałam to, co zawsze: żyj bez stresu, oszczędzaj się, prowadź higieniczny tryb życia. Dobrze jest regularnie wykonywać umiarkowany wysiłek fizyczny - ćwiczyć jogę, chodzić na spacery, to, co sprawia ci przyjemność. Ja lubię chodzić, każdego dnia chodzę więc teraz na długie spacery, codziennie pokonuję siedem, dziesięć kilometrów. Dobrze, żeby nie były to spacery w celu - to znaczy jak zmierzamy do konkretnego punktu, w którym musimy coś załatwić o konkretnej godzinie, to rodzi napięcie. Lepiej poszwendać się dla przyjemności. Na pewno warto dużo pić, najlepiej wodę. Lekarze podkreślali, że mózg w większości składa się z wody, trzeba więc go dobrze nawadniać. Mojemu koledze przydarzył się udar w Tajlandii, przy granicy z Laosem. Prawdopodobnie dlatego, że był odwodniony. Upał, skwar, wysiłek, człowiek się poci - a on za mało pił.
To jest jeden z moich lęków: że coś złego stanie się gdzieś daleko, w kraju, w którym jest gorsza opieka zdrowotna.
On miał w tym trochę szczęścia. W Tajlandii - a to dość duży kraj, mniej więcej wielkości Polski - są tylko dwa ośrodki, które specjalizują się w leczeniu udarów. Akurat był w okolicy jednego z nich. To przydarzyło mu się podczas kolacji, którą jadł z lekarzem. Szybko miał dostęp do pomocy. Po dwóch tygodniach wracał do Polski. Na szczęście linia lotnicza zgodziła się wziąć go na pokład samolotu - niektóre linie odmawiają przyjęcia na pokład pasażerów, którzy niedawno mieli udar. Jemu zamienili miejsca na business klasę, wrócił szczęśliwie do Polski. Ale mogło być różnie.
Ty jesteś podróżniczką, żyjecie z Andrzejem podróżami. Nie boisz się teraz wyjeżdżać z kraju?
Wiesz, jak zaczęłam mówić, jeszcze tego samego dnia, zapytałam lekarza o dwie rzeczy: czy będę mogła pić kawę i czy będę mogła latać samolotem.
Możesz?
Tak. Jedno i drugie. W pierwsze wakacje po udarze odpuściliśmy sobie wprawdzie daleką Azję, pojechaliśmy z Andrzejem do Rumunii. Ale to nie był jedyny powód - chodziło też o symbolikę, zataczanie koła, bo świętujemy w tym roku 40 lat wspólnych podróży. A zaczynaliśmy je właśnie od Rumunii.
Już jesienią poleciałaś jednak do Iranu, i to jako przewodniczka grupy. Kontynuujesz pracę jako wykładowca akademicki, masz dużo zajęć ze studentami. Wydaliście z Andrzejem kolejną książkę, tym razem o Indochinach. Nie za dużo?
Zawsze robiłam dużo.
Nie boisz się?
Przez pierwsze tygodnie oszczędzałam się, żyłam na zwolnionych obrotach. Ale potem życie wciąga cię w swój wir, porywa do działania. To, co mi się zdarzyło, było ważnym i przerażającym doświadczeniem. Ale było, minęło i bardzo możliwe, że już więcej się nie przytrafi. A nawet jeśli, to i tak niewiele możesz zrobić, żeby temu zapobiec. W ogóle niewiele możesz zrobić, żeby zapobiec wszystkim złym rzeczom, które mogą ci się przydarzyć w życiu. Więc lepiej po prostu żyć ciekawie i dobrze.