E-schabowy z e-kapustą, czyli 50 tysięcy złotych z benefitami dla młodego informatyka kontra płaca minimalna dla młodego naukowca na uczelni
Po krakowskich uczelniach krąży dowcip (?): jaka jest różnica między balkonem a doktorantem na uniwersytecie? Balkon utrzyma rodzinę – pisze do mnie 27-letni asystent wykładający Ważną Naukę Humanistyczną na UJ, w reakcji na mój tekst o zarobkach na uczelniach. U progu roku akademickiego przypomniałem, że ustalone przez ministra wynagrodzenie profesora, od którego zależą płace wszystkich pracowników szkół wyższych, nie zmieniło się od 2018 roku i wynosi 6.410 zł. Wówczas były to ponad trzy płace minimalne, ale od tego czasu płaca minimalna wzrosła o ponad 43 procent, a profesorska – wcale. W efekcie wielu asystentów zarabia 3.205 zł brutto. Jeśli rząd podniesie płacę minimalną o poziom inflacji, to wyniesie ona 3.500 zł. Tyle rektor będzie musiał zapłacić i sprzątaczkom, i młodym pracownikom naukowym. Tymczasem rówieśnicy rzeczonego asystenta negocjują z krakowskimi korpo umowy na 50 tys. zł miesięcznie i bonusy obejmujące „takie auto, jakim jeździ premier”.
W pandemii świat nam się rozjechał – na cyfrowy i niecyfrowy. Ten rozjazd trwa. W Krakowie widać to brutalniej niż gdziekolwiek, bo umacnia się u nas „dolina krzemowa”, mająca ambicje i szanse zostać numerem jeden w Europie. Odkąd prof. Janusz Filipiak rzucił karierę na AGH i założył Comarch (w 1993), a w ślad za nim pojawiła się amerykańska Motorola Solutions, pod Wawelem osiadają kolejne globalne korporacje technologiczne. W minionej i obecnej dekadzie wywołało to dokładnie taki sam efekt, jak w Kalifornii: jeden gigant działa na kolejnych niczym magnes.
Cyfrowych rewolucji na większą i mniejszą skalę dokonują już u nas centra kreatywne i rozwojowe takich potentatów, jak Cisco, IBM, Nokia Networks, Aptiv, Sabre, Epam, HCL, SII, Capgemini, Luxoft, Akamai, Ericsson, Grand Parade, Pegasystems, Ocado, T-Mobile. Wokół nich rozwija się ekosystem startupów, akceleratorów i innych instytucji wspierających. Wszystko to nakręca rynek nowoczesnych usług biurowych (bo biura – mimo totalnej zmiany funkcji, są nadal niezbędne) oraz budownictwo mieszkaniowe (bo świetnie zarabiający specjaliści i menedżerowie chcą fajnie mieszkać – blokowiska na Azorach czy Białym Prądniku nie wchodzą w grę).
Wszystkie branże gospodarki w cywilizowanym świecie cyfryzują się. Dotyczy to i przemysłu, i rolnictwa (widzieliście ciągnik wiceministra?) , i usług. I producentów bram, i piekarzy. I restauratorów, i hotelarzy. I linii lotniczych, i firm dowożących ludzi do Krakowa busami. Z bankami, urzędami, biurami podróży, dostawcami usług czy… Agencją Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa komunikujemy się głownie przez internet. Z ofertami dzwonią do nas boty. Rozwój e-commerce, czyli cyfrowego handlu, ozłocił nie tylko e-kupców, ale i takie firmy, jak InPost. Z paczkomatów Rafała Brzoski korzystają (prawie) wszyscy.
Cyfryzacją zajmują się, oczywiście, informatycy. Ona za sprawą pandemii i innych czynników przyspieszyła, co wywołało zwiększony popyt na inżynierów IT. Rynek zadziałał tu brutalnie – na korzyść pracowników. Dziesięciu pracodawców bije się o 27-letniego chłopaka lub dziewczynę, dwa lata po studiach na AGH czy PK, z siedmioletnim stażem w trzech korpo. Pracodawca-wybranek proponuje 50 tys. zł i cierpliwie odpowiada na pytania typu: „a dlaczego ten fotel nie ma elektrycznej regulacji podparcia odcinka lędźwiowego”, albo „czy soki w biurze wyciskane są z owoców zerwanych dzisiaj”.
W tym samym czasie 27-letni architekt z podobnym stażem (w biurach projektowych) próbuje utrzymać rodzinę za 7 tys. zł (brutto) miesięcznie, spłacając kredyt, którego rata skoczyła w rok z 2,8 do 4,2 tys. zł, a jego sąsiad, który wybrał studia doktoranckie na uniwersytecie, z gażą 2,5 tys. zł na rękę… nie planuje nic. Bo co tu można planować? Jak nie umrzeć z głodu?
Jest jeszcze sąsiad z domku naprzeciwko, syn piekarza, który skończył prawo na UJ, ale po praktykach w warszawskich kancelariach wrócił do Krakowa, by kontynuować wielopokoleniową rodzinną tradycję. On z kolei zastanawia się, jak utrzymać biznes w sytuacji, gdy państwowy dostawca prądu podniósł mu opłaty siedmiokrotnie, a energia stanowi już 80 procent kosztów wyprodukowania bułki. Rozmawia o tym z kolegą ze studiów, którego ojciec w Liszkach prowadzi od ponad 20 lat zakład przetwórstwa mięsnego i jeszcze dłużej gospodarstwo rolne. Prąd – podwyżka o 497 procent, nawozy – 311 procent.
Najciekawsze w tym całym łańcuchu zależności jest to, że na końcu znajduje się m.in. informatyk, który przecież gdzieś (fizycznie, a nie cyfrowo) mieszka – i coś je. I nie jest to raczej e-bułka, ani e-schabowy z e-kapustą.