Ewa Kasprzyk ze swoim bagażem doświadczeń, może żyć jak chce
Jej życie prywatne przypomina „Komedię małżeńską”. Rozwiodła się po 36 latach i szybko znalazła nową miłość. Dlatego twierdzi, że na szczęście nigdy nie jest za późno.
Jest niewątpliwie jedną z barwniejszych postaci polskiego show-biznesu. Właśnie została jurorką „Tańca z gwiazdami” – i od razu program nabrał dodatkowych rumieńców. Oto w jednym z odcinków złośliwie wbiła szpilę innej jurorce – Iwonie Pavlović. Ta odwzajemniła się jej podobnym żartem i Krzysztof Ibisz musiał ratować program, bo prawdziwa awantura zawisła w powietrzu. Co będzie dalej? Trzeba oglądać show!
- Lubię podrażnić, włożyć kij w mrowisko. Trochę ryzykuję, że prowokacja wymknie się spod kontroli i obróci się przeciwko mnie, ale na razie nie mam złych doświadczeń. Prawdą jest, że uchodzę za osobę niepokorną i liberalną w sferze obyczajowej, zarówno przez pryzmat granych ról, jak i postępowania w życiu osobistym, ale w pewnym wieku, z moim bagażem doświadczeń mogę już chyba żyć jak chcę – mówi w magazynie „VIP”.
Do czterech razy sztuka
Wychowała się w wielopokoleniowym domu w Stargardzie (wtedy jeszcze Szczecińskim). Mama była kierowniczką restauracji, a tata – dyrektorem szkoły. Dziećmi zajmowała się babcia. Kiedy mała Ewa przyszła na świat, chrzestna spojrzała na jej długie włosy i zawyrokowała: „To będzie artystka”. Zanim stało się to jasne, dziewczynka uwielbiała przesiadywać u mamy w restauracji i oglądać kelnerki. Tak jej się podobały, że początkowo mocno obstawała, iż kiedy dorośnie, to pójdzie w ich ślady.
- Mama jak każda chciała mieć mnie przy sobie, a ja rwałam się w świat. Tata był bardziej przychylny moim wyborom. Sam był niespokojny duchem. Zawsze mi powtarzał: „Nie bądź przeciętna, miej pasję życia bo bez tego człowiek gnuśnieje”. Staram się o tym pamiętać. Babcia? Musiałabym poświęcić jej osobną książkę – śmieje się w Plejadzie.
Kiedy Ewa była nastolatką, szybko nabrała kobiecych kształtów. Nie czuła się z tym dobrze, dlatego zawsze chodziła w obszernych ciuchach, by je zamaskować. Babcia czasem wychylała się przez okno i krzyczała za nią: „Nie garb się!”. Kiedy dziewczyna oznajmiła mamie, że chce zostać aktorką, ta ją wyśmiała i stwierdziła „Jesteś za brzydka”. Mimo to babcia naszykowała jej odświętna sukienkę w kwiaty i wepchnęła do pociągu. Niestety: nie udało się.
- Po pierwszym niezdanym egzaminie zwołaliśmy rodzinne zebranie, trzeba było uradzić, co ze mną dalej robić. Tata wymyślił studia pedagogiczne. Dostałam się. Ale każdego roku zdawałam do szkoły teatralnej. Zdałam za czwartym razem. Kiedy zaczęłam studiować, byłam już magistrem i koledzy mówili do mnie „Megi”. Ale pojawił się kłopot. Bo jako absolwentkę czekał mnie przydział pracy. Z pomocą przyszedł tata: pojechał do ministra, żeby mnie z tego obowiązku zwolnił – wspomina w „Twoim Stylu”.
Naga prawda o Ewie
W Krakowie dziewczyna snobowała się na artystyczną bohemę – nosiła czarne golfy i czytała Stachurę. Kiedy jednak po zrobieniu dyplomu dostała etat w Teatrze Wybrzeże, zobaczyła, że kobiety nad morzem ubierają się bardziej zmysłowo. Wtedy i ona zmieniła styl. Być może to sprawiło, że upomniało się o nią kino. Zagrała w „Dziewczętach z Nowolipek”, ale popularność przyniosły jej dopiero komedie „Kogel-mogel”, w których reżyser Roman Załuski odkrył, że Ewa potrafi rozśmieszać widzów.
- Po dobrym starcie u Barbary Sass, zrobiłam sobie przerwę na macierzyństwo. Ponownie wrócić na plan zgodziłam się właśnie dopiero dzięki Romanowi. Najpierw zagrałem u niego dramatyczną rolę – w „Głodzie serca” z Jerzym Zelnikiem. Myślałam więc, że dalej pójdę tym torem, ale wtedy niespodziewanie Roman dostrzegł we mnie umiejętność rozbawiania innych. Gdzieś tam biegłam przez trawnik, a on mi się przyjrzał i mówi: „Ty możesz być śmieszna” – opowiada w „Gazecie Krakowskiej”.
Kolejnym sukcesem Ewy okazała się „Komedia małżeńska”. Film spodobał się szczególnie dojrzałym kobietom, bo pokazywał, że nowe życie można zacząć w każdym wieku. Dramatyczny talent aktorka potwierdziła w „Bellissimie”, gdzie wcieliła się w rolę zaborczej matki, zmuszającej córkę do występów w konkursach piękności. Z kolei telewidzowie oglądali Ewę przez dwanaście lat w „Złotopolskich”. Za sprawą tej roli czego zyskała miano „kobiety luksusowej”.
- Choć na Wybrzeżu grałam siedemnaście lat, nie byłam znana. A kiedy przeprowadziłam się do Warszawy, poznałam gorzki smak popularności. Mniej więcej wtedy pojawiły się też tabloidy, które tylko czyhają na twój gorszy dzień. I jeśli nawet nie zrobi ci zdjęcia paparazzo, to zrobi je telefonem przechodzień, bo będzie się cieszył, że tak źle wyglądasz. A potem wyśle do brukowej prasy, która opatrzy zdjęcie tytułem: „Naga prawda” – irytuje się w „Twoim Stylu”.
Małżeństwo na odległość
Kiedy Ewa przyjechała na Wybrzeże po skończeniu studiów, poznała na basenie przystojnego mężczyznę. Choć był od niej starszy aż o 18 lat, spodobał jej się, więc umówiła się z nim na randkę. Wystarczyło kilka spotkań i była zakochana po uszy. Wtedy wybranek wyznał, że... jest żonaty i ma syna w jej wieku. Ponieważ jednak też obdarzył Ewę uczuciem, zdecydował się rozwieść. Tak też się stało i aktorka niebawem została drugą żoną inżyniera okrętowego Jerzego Bernatowicza.
Kiedy na świat przyszła córka pary, Ewa zdecydowała się poświęcić rodzinie. Po pewnym czasie okazało się jednak, że nie może żyć bez aktorstwa. Cóż było robić: Bernatowicz kupił jej mieszkanie w Warszawie i aktorka przeprowadziła się tam z córką. Ponieważ szybko odniosła sukces i goniła z planu na plan, małą Gosią zajmowali się dziadkowie. Dziś śmieje się, że mamę oglądała za młodu najczęściej na... kasetach wideo.
Małżeństwo na odległość Ewy i Jerzego trwało 36 lat. Aktorka zawsze deklarowała, że taki model bardzo jej odpowiada, ponieważ dzięki temu może kontynuować aktorską karierę. Wszystko skończyło się w połowie minionej dekady. Najpierw gruchnęła wiadomość, że Ewa się rozwodzi, a potem, że ma nowego partnera. Michał Kozerski od dawna fascynował się dojrzałą urodą gwiazdy. Kiedy nadarzyła się okazja, poznał się z nią i uderzył w konkury. I udało się: Ewa zakochała się w przystojnym brokerze morskim, choć jest od niej młodszy o osiem lat.
- Jeśli za kimś ciągnie się przeszłość, to nigdy nie pójdzie do przodu. Trzeba oczywiście szanować i doceniać tę przeszłość – bo tak, jak w moim przypadku, nie można wyrzucić 36 lat małżeństwa do kosza, ponieważ było w nim wiele dobrych chwil. Przyszła jednak do mnie nowa miłość i jestem z tym szczęśliwa. Życie daje nam znaki, więc trzeba za nimi podążać – podkreśla w „Dzienniku Polskim”.