Ewa Wachowicz często się uśmiecha i dzięki temu łatwiej się jej żyje
Ma już dorosłą córkę, z której jest dumna. Ola studiuje budownictwo na Politechnice Krakowskiej, ale można ją też spotkać na zmywaku u Zalipianek – restauracji, której właścicielką jest jej mama.
Kiedy niedawno pojawiła się na ogłoszeniu nowej ramówki przez Polsat, wszystkie serwisy internetowe pisały o niej z zachwytem. Nic dziwnego: ujęła wszystkich nie tylko stylową kreacją, ale również młodym wyglądem i promiennym uśmiechem. Tym chętniej będziemy tej wiosny oglądać kolejny sezon jej kulinarnego programu „Ewa gotuje”. Tym razem jego wiodącym tematem będą podróże. Możemy więc spodziewać się egzotycznych przysmaków i niekonwencjonalnych przepisów.
- Bycie dojrzałą kobietą ma wiele zalet. Bardzo wiele możesz, bo masz świadomość, doświadczenie życiowe, pracę, ale niczego już nie musisz. Inne rzeczy zaczynają być ważne. Inaczej zaczyna się postrzegać świat. Chodzę po górach, więc użyję górskiej analogii. Jeżeli stoisz pod samą górą, widzisz tylko najbliższe otoczenie, ale jeżeli wchodzisz na nią, pojawia się coraz szersza perspektywa. Tak jest z wiekiem. Im więcej masz lat, tym szerszy jest twój horyzont – mówi w „Vivie”.
Szacunek do wszystkiego
Pochodzi ze wsi Klęczany pod Gorlicami i zawsze z dumą przyznaje się do swego rodowodu. Jej rodzice mieli gospodarstwo rolne, a tata dodatkowo prowadził warsztat. Ewa i starszy brat Artur od małego pomagali im w pracach w domu i na polu. Wolne mieli tylko wtedy, kiedy trzeba było, żeby przygotowali się do klasówki lub przeczytali lekturę. Rodzice chcieli bowiem, żeby ich dzieci zdobyły wykształcenie i miały lżejsze życie niż oni.
- U mnie w domu nie było cieplarnianych warunków ani zimnego chowu. Miałam cudownych rodziców. Wpoili mi zasady, którymi do dziś się kieruję. Od dziecka uczyli mnie szacunku do wszystkiego dookoła – od ludzi, poprzez zwierzęta, po rośliny. Od małego byłam uczona odpowiedzialności i pracy. Żartuję sobie, że w związku z tym praca mnie bardzo lubi – deklaruje w „Zwierciadle”.
Babcia małej Ewy za młodu pracowała jako kucharka na dworze u hrabiego Skrzyńskiego. Tam nauczyła się gotować i pasją tą zaraziła potem swą córkę. Ta z kolei przekazała ją swojej córce. W efekcie Ewa już w szkole podstawowej pomagała mamie w lecie przygotowywać posiłki dla żniwiarzy i prowadziła zeszyty, w których skrzętnie notowała co ciekawsze przepisy zasłyszane u najbliższych. Z czasem zaczęła też uczęszczać na kursy gotowania w kole gospodyń wiejskich.
- Miałam szczęście, że wychowałam się w domu, w którym mama bardzo często gotowała. Obiady były zwykle dwudaniowe, z deserem. Był podwieczorek, na który zawsze było pieczone domowe ciasto. Dorastałam wśród tych smaków i zapachów. Mogłam w tym uczestniczyć. Z czasem podbierałam mamie prace kuchenne. Mówiłam, że to ja upiekę ciasto, ja ugotuję, żeby jej było lżej. Robiłam to z przyjemnością – tłumaczy w serwisie KBC24.
Dotknąć z bliska
Po maturze Ewa chciała rozwijać swe kulinarne pasje na Akademii Rolniczej w Krakowie. Nauczona ciężkiej pracy, dorabiała sobie do stypendium sprzątając należący do uczelni klub. Kiedy miały się w nim odbyć wybory najmilszej studentki, koledzy ją namówili, aby się zgłosiła. Tak też się stało – i dziewczyna wygrała konkurs. Potem zaliczyła kolejny sukces na wyborach Miss Małopolski i pojechała do stolicy, gdzie sięgnęła po koronę Miss Polonia.
- Z dnia na dzień stałam się osobą publiczną. Wszyscy wiedzieli, kim jestem. Byłam nieprawdopodobnie popularna. Nie mogłam spokojnie przejść ulicą, trudno było mi zatrzymać się na stacji benzynowej i zatankować samochód. Wszędzie, gdzie się pojawiałam, natychmiast gromadził się wokół mnie wianuszek ludzi. Byłam w szoku! - wspomina w Plejadzie.
Niedługo po tym, jak Ewa wróciła z Warszawy do Krakowa, do jej akademika zadzwonił ktoś, kto się przedstawił jako „premier Waldemar Pawlak”. Pomyślała, że to żart i odłożyła słuchawkę. Chwilę potem telefon się powtórzył. Wtedy zachowała się już bardziej odpowiednio i dostała propozycję objęcia posady rzeczniczki prasowej premiera. Trzy dni wahała się czy ją przyjąć. Choć rodzice jej odradzali, ona zdecydowała się skoczyć na głęboką wodę. Dzięki temu poznała świat wielkiej polityki i zasłynęła z hasła „Premierowi się nie odmawia”.
- Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że wówczas miałam niewielkie doświadczenie dziennikarskie. Dopiero stawiałam pierwsze kroki w telewizji, radiu i krakowskiej prasie. Ale porwałam się na to i nie żałuję. To była dla mnie niesamowita szkoła życia. Początek lat 90. to był w Polsce cudowny czas – rozwijała się demokracja, tworzył wolny rynek, zaczynał kształtować się proces legislacyjny. Miałam szansę tego dotknąć z bliska – podkreśla w Plejadzie.
Dzielić się przepisami
Z czasem Ewa poczuła, że polityka to nie jej świat. Wróciła wtedy do swej największej pasji – gotowania. Wykorzystała jednak dziennikarskie doświadczenie, jakie zdobyła i wymyśliła telewizyjny program „Kulinarne podróże”, którego gwiazdą został Robert Makłowicz. Produkcja okazała się wielkim hitem. Makłowicz po dekadzie podziękował jednak Ewie za współpracę. To stało się dla niej impulsem do stworzenia własnego programu, który zaproponowała jej Nina Terentiew.
- Uwielbiam swoją pracę, choć bywają ciężkie dni. Kiedy nagrywam program „Ewa gotuje”, przez trzy dni z rzędu wstaję o piątej rano i tak mniej więcej do ósmej czy dziewiątej wieczorem jestem przed kamerą. Największą frajdę sprawiają mi przygotowania do programu, wymyślanie potraw, praca nad scenariuszem. Mam ogromną radość z tego, że mogę podzielić się z widzami tym, co wymyślę – twierdzi w „Zwierciadle”.
Kiedy Ewa pracowała w kancelarii premiera, poznała starszego o dziewięć lat dziennikarza Przemysława Osuchowskiego. Rzutki i obeznany z mediami mężczyzna szybko podbił jej serce. Ślub pary odbył się w RPA, żeby uniknąć wścibskich mediów. Rodzice Ewy znów byli przeciwni – i po niespełna dekadzie stanęło, że mieli rację, bo małżonkowie wzięli rozwód. W międzyczasie przyszła na świat ich córka Ola.
Prawdziwe szczęście Ewa znalazła dopiero u boku radiowca Sławomira Kowalewskiego. Połączyła ich miłość do górskich wędrówek i córki w tym samym wieku. Para wzięła ślub we wrześniu ubiegłego roku w krakowskim kościele świętych Piotra i Pawła i dziś mieszka we wsi Zawoja w domu z drewnianych bali, z którego ma piękny widok na Babią Górę.
- Często się uśmiecham i dzięki temu łatwiej mi się żyje. Wszystkich do tego zachęcam. Bo to wyłącznie nasz wybór. Każdego dnia budzimy się i decydujemy, czy chcemy wstać prawą, czy lewą nogą. Ja zawsze wstaję prawą – śmieje się w Plejadzie.