34-letni grafik komputerowy wybrał się do domowej agencji towarzyskiej w centrum Krakowa. Został pobity i zastraszony bronią. Krakowski sąd skazał agresywną dziewczynę i jej ochroniarza
Kiedy żona Piotra P. urodziła dziecko, bardziej zajmowały ją pieluchy i płacz niemowlaka niż seksualne potrzeby męża.
Może więc nie ma co się dziwić, że Piotr P. dał się namówić kolegom, aby w sekrecie zabawić się na mieście? Wystarczyło kilka kliknięć myszką i już pokazały się strony internetowe portali erotycznych.
Seksualna oferta
Panie w kuszących pozach oferowały swoje wdzięki. W oko wpadała mu zwłaszcza jedna, o zawodowym pseudonimie Sicret Girl. Pulchna, młoda, uśmiechnięta, gotowa na spełnienie każdej męskiej fantazji.
Aby się przekonać, wystarczyło wysupłać 130 zł za „numerek”, ale musiała być gotówka. Należność kartą płatniczą w tej branży to ciągle rzadkość.
Piotr P. w listopadowe popołudnie zadzwonił pod podany numer i napomknął, że wpadnie za pół godziny. Dostał adres blisko centrum Krakowa i zapewnienie, że jest oczekiwany z otwartymi ramionami.
Zapukał, wszedł do środka, a gospodyni szybko zamknęła drzwi na klucz. Jeden rzut oka wystarczył i zniesmaczony Piotr P. zrobił krok do tyłu, bo Anna B. w niczym nie przypominała fajnej laski.
Chuda, niska, wyglądała staro i nie posiadała wymarzonych krągłości, w miejscu, w którym zwykle panie mają biust.
- Ja jednak rezygnuję z usługi, bo pani wygląda zupełnie inaczej niż osoba na zdjęciu - wydukał speszony klient.
Jak na grafika komputerowego, trochę się ośmieszył tym stwierdzeniem. Trzeba go jednak usprawiedliwić. Mężczyźni w chwili erotycznego pobudzenia nie myślą racjonalnie i ten stan paraliżuje ich niektóre zmysły, a inne wyostrza. Piotr P. był tego doskonałym przykładem.
Decyzja klienta zaskoczyła Annę B., ale nie na tyle, by zapomniała o zarobku. Napomknęła więc o pieniądzach „za stracony czas i fatygę”.
Piotr P. honorowo sięgnął po saszetkę, by wywiązać się z umowy, mimo braku satysfakcji seksualnej, ale wtedy zaszły wydarzenia, które miały fatalny finał.
Stało się tak, gdy Anna B. powiedziała do klienta: „Teraz się będziesz liczył z moim szefem”. Na te słowa z kuchni wpadł do przedpokoju wielki jak tur Marek C. Gdyby mógł, to zabiłby wzrokiem Piotra P.
Zazdrosny ochroniarz
- Co to, zdjęcia ci się nie podobają? Sam je robiłem i umieszczałem na stronie portalu! - rzucił zaczepnie.
W domowej agencji towarzyskiej robił od roku za ochroniarza. Annę B. poznał, bo sam kiedyś był jej klientem. Pasowali do siebie na zasadzie przeciwieństw: on wielki, umięśniony 38-latek.
Ona: drobna, szczupła, o 10 lat młodsza. Płaciła mu za opiekę 1000 zł miesięcznie, a on się odwdzięczał dbaniem o bezpieczeństwo i uspokajaniem niesfornych klientów.
Darzył ją uczuciem i planował z nią przyszłość. Zarobione pieniądze przeznaczał na wizyty na siłowni i faszerowanie się odżywkami na rozrost mięśni. Oj, duże już były.
Niczym zraniony zwierz skoczył do gardła klienta, który ośmielił się zakwestionować urodę Anny B. Bił pięściami, kopał, groził śmiercią.
Tak jedną ręką ścisnął za gardło, że Piotr P. na dłuższą chwilę stracił wzrok. Wykorzystując sytuację, Anna B. wyrwała gościowi saszetkę, z której zabrała 180 zł „za fatygę”.
Rewolwer jako argument
Nie interesowały jej karty płatnicze, dokumenty i zdjęcie kobiety. Sądziła, że to pewnie dziewczyna Piotra P. Zaatakowany był wyższy od Marka C., ale ten 20 kg cięższy, masywny i w zwarciu nie dawał szans gościowi.
By jeszcze bardziej wykazać kto tu rządzi, ochroniarz z kuchni zabrał pistolet shotgum. Tak mocno przyciskał broń do głowy gościa, że aż zrobił mu otarcia na skroni.
- Kto cię tu przysłał? - dopytywał się. Piotr P. próbował się tłumaczyć i dalej kwestionował jakość zdjęć na portalu, ale to tylko bardziej rozwścieczyło Marka C. Osiłek dwukrotnie próbował kopnąć gościa w krocze i „pociągnąć go z główki”. Na szczęście ciosy nie sięgnęły celu.
Kiedy podczas szamotaniny zauważył wytatuowany wzór na ręce Piotra P., kazał mu podciągnąć rękaw koszuli. - Eee, faszystowski - skomentował, widok całego tatuażu.
Zażądał wydania telefonu i próbował sam go obsługiwać, ale grube paluchy sprawiły mu problem. Ze złości tak mocno uderzył Piotra P., że zaatakowany aż przysiadł.
Wtedy Marek C. przykładał mu broń do kolan i zastanawiał się, czy strzelać. Piotr P. klęcząc prosił o wypuszczenie z mieszkania, ale uzbrojony napastnik tylko zarechotał.
Anna B. obserwowała przebieg wydarzeń i nie interweniowała. W końcu obaj panowie wyszli z bloku, ale Marek C. broń cały czas trzymał w pogotowiu.
- Nie uciekaj, bo świetnie strzelam na odległość 30 metrów - ostrzegł. W telefonie Piotra P. dostrzegł zdjęcie kobiety, więc zapytał, ile jest dla niego warty aparat i fotografia. Gdy usłyszał, że 1000 zł stwierdził, że mało i za 5 tys. zł odda telefon.
Piotr P. stwierdził, że z bankomatu nie może wypłacić jednorazowo takiej kwoty.
- To jedziemy do najbliższego banku-zdecydował Marek C. Gdy ujrzał, jakim drogim autem jeździ grafik, dwukrotnie podniósł cenę haraczu.
Groźby i pieniądze
- Należy się teraz 10 tys. złotych - zdecydował oprawca. W czasie jazdy zrobił telefonem zdjęcie dowodu osobistego Piotra P. i twierdził, że już je wysłał komu trzeba. Straszył, że o wizycie poinformuje jego dziewczynę i że ma też jego fotografie z ukrytej kamerki.
- Zmontuję je w programie Photoshop z nagimi kobietami i zrobię ci taką reklamę, że hej - zapowiedział.
Kiedy dowiedział się, że Piotr P. jest grafikiem komputerowym, po raz kolejny podniósł cenę haraczu. Tym razem do 15 tys. zł i dał pokrzywdzonemu 20 minut na zorganizowanie całe sumy.
Straszył, że jego szef i kumple nie mają litości i nie wystarczy nawet 100 tys. zł na wykup bardzo cennych dla Piotra P. rzeczy.
- Już pod twój adres wysłałem „brygadę”. Odradzam więc powiadomienie policji - mówił.
W pewnej chwili stał się jeszcze bardziej agresywny, bo w aucie grafika znalazł dokumenty, z których wynikało, że pokrzywdzony jest żonaty i ma dziecko. Wtedy zażądał dodatkowych 10 tys. zł.
Zastraszony Piotr P. poprosił o finansową pomoc kolegę, który przywiózł mu najpierw 5 tys. zł, a potem jeszcze 10 tys. W pewnej chwili grafik nie wytrzymał i pożalił się, w jakie wpadł tarapaty. Posłuchał rady kolegi, aby przyznać się żonie do wszystkiego i zawiadomić policję. Piotr P. tak zrobił. Żona wybaczyła i potem wspierała w trudnych chwilach.
Para już z wyrokiem
Anna B. została zatrzymana w mieszkaniu, a Marek C. w domu pod Krakowem, w którym mieszkał z rodziną. Oskarżona kobieta przyznała się do dokonania rozboju, a jej wspólnik do napadu, czerpania korzyści z nierządu, wymuszenia 15 tys. zł i próby zdobycia kolejnych 10 tys.
Krakowski sąd skazał Annę B. na półtora roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Markowi C. wymierzył bezwzględną karę trzech i pół roku pozbawienia wolności. Wyrok jest prawomocny.