Głośne w mijającym tygodniu tematy: „atak na dziennikarkę Polsatu” i „incydent w biurze Kaczyńskiego” to dwie strony medialnego medalu. Pokazują one, że błahe wydarzenie można przedstawić jako dramatyczno-skandaliczną aferę, w której oburzonymi stają się nawet wysocy urzędnicy Unii Europejskiej, a inne, gdzie dochodzi do realnego zagrożenia życia i zdrowia najważniejszych polityków, sprowadzić do roli „medialnej ustawki” i wyśmiać jako „scenkę rodem z taniego serialu”.
Tym z Państwa, którzy nie wiedzą, o co chodzi w „sporze Doroty Bawołek i TVP”, spieszę streścić. Redaktor Bawołek to brukselska korespondentka telewizji Polsat. Przed kilkoma dniami przeprowadzała rozmowę z Donaldem Tuskiem, przed nagraniem której do niej i szefa PO podeszła ekipa Telewizji Polskiej, by zapytać Tuska, czy po nagraniu dla Polsatu odpowie im na pytania związane z powracającą aferą taśmową i wątkiem łapówki, jaką według jednego z oskarżonych miał otrzymać jego syn, Michał Tusk (chodziło o 600 tys. euro „w reklamówce z Biedronki”).
Dziennikarze TVP nie zdołali jednak otrzymać odmowy od Tuska (trudno sobie wyobrazić, by powiedział coś innego), ponieważ red. Bawołek zaszła im drogę i wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z szefem PO powiedziała, by odeszli. Rzecz została nagrana i jest dość kompromitująca dla dziennikarki. Kto chce, znajdzie film w internecie. Dość powiedzieć, że jeden z bardziej zabawnych komentarzy to ten, w którym red. Bawołek porównuje się do Danusi z „Krzyżaków” ratującej Zbyszkowi życie słowami „mój ci on”.
Całość zyskała jednak całkiem nowe oblicze, ponieważ wyraźnie czuła na swoim punkcie red. Bawołek oskarżyła TVP nie tylko o próbę „kradzieży jej materiału” (czyli przygotowywanej rozmowy z Tuskiem), ale także zabroniła rozpowszechniania kompromitującego ją filmiku z uwagi na… ochronę wizerunku, a nawet postraszyła wszystkich „prawem Królestwa Belgii”. Jakby tego było mało, w sprawę zaangażowali się brukselscy znajomi Donalda Tuska. I tak Vera Jourova, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej, oznajmiła na Twitterze, że wspiera dziennikarkę Polsatu: „Nie ma usprawiedliwienia dla nękania dziennikarzy”, a unijny komisarz ds. sprawiedliwości rzekł: „W UE nie ma miejsca na oszczercze kampanie przeciwko dziennikarzom”. W sukurs przyszły także media niechętne TVP, pisząc o „ataku na dziennikarkę” i tego typu bzdury.
Rzecz nie jest jakoś szczególnie ważna. Pokazuje jednak mechanizm „narracji”, a mówiąc wprost, kłamstw, jakich dopuszczają się media i politycy. Gdyby to chcieć notować za każdym razem, to na nic innego nie starczyłoby czasu. Tym razem rzecz jest jednak warta odnotowania z innego powodu niż kronikarski obowiązek.
Niemal równocześnie z tą żenującą historią wydarzyła się inna. Do siedziby PiS w Warszawie przy ul. Nowogrodzkiej przyszedł mężczyzna, który w agresywny sposób domagał się przez domofon spotkania z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim. Dzięki zamontowanej w domofonie kamerze widać, że ów młody człowiek był (delikatnie mówiąc) niestabilny emocjonalnie, a na pewno bardzo wzburzony: - Wołaj Kaczyńskiego, bo cię zabiję - krzyczał, bijąc rękoma po szybach, a ochroniarza, który (dość niefrasobliwie, przyznajmy) wyszedł z interwencją, zaatakował i wdał się z nim w bójkę. Co oburzające, relacjonujące tę sprawę antyrządowe media, a za nimi politycy i sympatycy opozycji (czy inaczej: zapiekli przeciwnicy PiS-u) z miejsca zaczęli bagatelizować rzecz, pisząc o „incydencie” lub dopatrywać się w nagraniu „ustawki rodem z paradokumentu”. Bank rozbił wiceprzewodniczący Rady Miejskiej w Łodzi i rzecznik prasowy Hanny Zdanowskiej, Bartosz Domaszewicz, który oznajmił, że wygląda na to „że typ (ochroniarz - przyp. red.) z biura PiS zaatakował jakiegoś chorego chłopaka”.
Mężczyznę, który chciał wtargnąć do biura PiS, tym razem obezwładniono, trafił na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Cóż jednak z tego, jeśli z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że znajdzie naśladowców? Będzie to „zasługa” bagatelizujących tego typu rzeczy mediów, ale i polityków. Takich jak „zaatakowany” pytaniem o wywiad Donald Tusk. Ten sam Tusk przecież jeszcze niedawno straszył, że „silni ludzie będą wyprowadzać urzędników z biur”. No i przyszli wyprowadzać. Chętnie spytałbym Donalda Tuska, co on na to, wolę jednak uniknąć oburzenia Very Jourovej.
PS. Tuż przed oddaniem tekstu do druku pojawiła się kolejna porażająca informacja. Posłanka PiS Monika Pawłowska poinformowała, że nieznany mężczyzna zaatakował jej biuro poselskie we Włodawie (woj. lubelskie). Z relacji parlamentarzystki wynika, że napastnik groził śmiercią pracownikowi biura. Agresor krzyczał, że „biuro zostanie zniszczone”, a pracownicę „utopi w szambie”. Czy był silny - nie podano. Nie ma w tym jednak nic przesadnie zabawnego.