Festung Krakau. Kraków w cieniu twierdzy. Korzyść czy obciążenie?

Czytaj dalej
Fot. Fot. Fotopolska
Paweł Stachnik

Festung Krakau. Kraków w cieniu twierdzy. Korzyść czy obciążenie?

Paweł Stachnik

– Przewaga twierdzy nad miastem była ewidentna, ewidentne były też ograniczenia z tego wynikające. Jednak z drugiej strony pojawienie się i rozwój twierdzy były dla miasta istotnym impulsem modernizacyjnym – mówi prof. Andrzej Chwalba, historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor książki „Festung Krakau. Kraków w cieniu twierdzy (1850-1914)”

Austriaccy wojskowi w połowie XIX w. nieprzypadkowo wytypowali Kraków do roli twierdzy. Miasto rzeczywiście miało wówczas strategiczne położenie względem potencjalnych przeciwników - Prus i Rosji.
Do momentu podjęcia przez Wiedeń decyzji o uczynieniu z Krakowa twierdzy, Galicja nie była miejscem austriackich inwestycji wojskowych. Cesarstwo miało poukładane relacje z sąsiadami zarówno od strony północnej, jak i wschodniej, w związku z tym takiej potrzeby nie było. Ten polityczny i psychiczny komfort zaburzyły wydarzenia Wiosny Ludów, a później wojny krymskiej. Wtedy u cesarskich wojskowych pojawiło się przekonanie, że zabezpieczenie monarchii od północy i wschodu jest konieczne, a Kraków leżący prawie u zbiegu granic trzech mocarstw, świetnie się do tego nadaje. Co do tego osiągnięto consensus, bez problemu przekonano też cesarza. I tak w 1850 r. zapadła decyzja, by zbudować w Krakowie twierdzę, w dodatku potężną twierdzę.

Zwykło się mówić, że status twierdzy oznaczał dla miasta same kłopoty i ograniczenia. Tymczasem nie do końca tak było, bo Kraków czerpał z tego również korzyści i to całkiem wymierne. Porozmawiajmy więc o owych korzyściach. Zacznijmy od tego, że na początku potrzebne obiekty i tereny wojsko musiało kupić…
Kiedy patrzymy na relacje z zaborcami, mamy przed oczami ich brutalne postępowanie np. po powstaniu styczniowym, gdy Rosjanie masowo konfiskowali szlacheckie majątki, nie wspominając już o czasach okupacji czy komunizmu, gdy prawo własności naprawdę niewiele znaczyło. Tymczasem Austriacy negocjowali z władzami miejskimi i prywatnymi właścicielami ceny działek, które chcieli zakupić. Tak było w odniesieniu do Wawelu, tak było też w odniesieniu do terenów w mieście, na których zamierzano wybudować koszary. Tak było też w przypadku jednego z pierwszych fortów Twierdzy Kraków - Fortu Kościuszko. Kwestię zakupu gruntów pod tę inwestycję negocjowano z władzami Komitetu Kopca Kościuszki i były to bardzo poważne rozmowy. Środki, jakie ostatecznie pozyskał Komitet, były naprawdę znaczące i wcale nie narzekano, że Austriacy próbowali kogoś oszukać.

Budowa obiektów Festung Krakau była wielkim przedsięwzięciem. Prowadzona przez lata stanowiła największą inwestycję budowlaną w dziejach miasta. I co ważne: w ogromnej mierze realizowano ją miejscowymi środkami.
Gdy w połowie XIX w. rozpoczęto budowę pierwszych obiektów twierdzy, Kraków był miastem małym, brudnym i biednym. Nie było w nim przemysłu, usługi były słabo rozwinięte, a rzemiosło archaiczne. Wtedy pojawił się duży inwestor realizujący z rozmachem spore przedsięwzięcie budowlane. Potrzebni do tego byli pracownicy fizyczni i techniczni, materiały, wyposażenie, siła pociągowa. Zdecydowaną większość tych środków pozyskiwano na miejscu - z Krakowa, jego okolic oraz Galicji. Wszystko to miało korzystny wpływ na lokalny rynek pracy i rynek produkcyjny.

No właśnie, przy budowie fortów, magazynów, koszar, dróg pracowali miejscowi robotnicy. Zdarzało się, że na cywilnym rynku budowlanym brakowało z tego powodu rąk do pracy.
Kraków wcześniej borykał się z dużym bezrobociem. Pracy brakowało, bo nie było przemysłu, rzemiosło było drobne, a koniunktura słaba. Szeroko zakrojona inwestycja fortyfikacyjna wymagała wielu pracowników – zwykłych robotników, ale też majstrów, techników i wykwalifikowanych rzemieślników. Z tego właśnie powodu władze miejskie uruchomiły szkolnictwo zawodowe, coś w rodzaju kursów zawodowych, by kształcić murarzy, stolarzy, szklarzy itd. Fachowców takich bowiem nieustannie brakowało, a sprowadzanie ich z Czech czy Austrii było nieopłacalne. Dodajmy jednak, że strumień środków kierowanych na budowę twierdzy dopływał do Krakowa w sposób arytmiczny. Bywały lata, że było ich bardzo dużo i sporo budowano, a bywały też takie, kiedy niczego nie budowano, bo Wiedeń przyznał jedynie fundusz wegetatywny, służący bieżącemu utrzymaniu załogi i obiektów. Wtedy właśnie znów pojawiało się bezrobocie. A w okresach militarnej koniunktury budowlanej pracowników brakowało. Powiedzmy o jeszcze jednym aspekcie tej sprawy: takie uzależnienie od inwestycji wojskowych stawało się w gruncie rzeczy gospodarczą monokulturą. Rynek pracy i rynek przemysłowy uzależniony był od kaprysów i aktualnej polityki generalicji austriackiej. Ów monokulturowy charakter był wyraźnym mankamentem tego układu.

Ale wynikał on w pewnym sensie ze świadomej polityki wielkiego prezydenta Józefa Dietla.
Dietl twierdził, że Kraków nie potrzebuje wielkiego przemysłu. Wielki przemysł powoduje zanieczyszczenie miasta oraz pojawienie się dzielnic biedy i marginesu społecznego. Liczne przykłady miast zniszczonych przez przemysł w połowie XIX w. skłoniły Dietla do postawienia na to, co i dziś jest siłą miasta - na jego dziedzictwo. Już półtora wieku temu uznano, że bogactwem Krakowa jest jego dziedzictwo historyczne i kulturalne. Z niego trzeba czerpać, bo to jest kapitał do wykorzystania. Kraków zaczął przyciągać nowych mieszkańców ofertą edukacyjną, kulturalną, medyczną. Stawał się miastem usług, czyli stosując współczesne określenie - service city. Gdy popatrzymy na poziom życia w Krakowie w latach 50.-60. XIX w. i porównamy go z ostatnimi latami przez wybuchem I wojny światowej, to okaże się, że poziom ten niewiele ustępuje Pradze i Wiedniowi, i szacunkowo wynosi 70-80 proc. tamtejszego poziomu. W momencie startu, czyli w połowie XIX w., było to zaledwie 20-25 proc.

Wróćmy jeszcze do procesu budowy twierdzy. Jej wznoszenie wywołało zapotrzebowanie na duże ilości materiałów budowlanych: cegieł, dachówek, rur, okien, drzwi… Kraków stał się sporym ośrodkiem produkcyjnym tych elementów.
Pod Krakowem, w Podgórzu, Łagiewnikach, Dębnikach, rozwinął się przemysł produkcji materiałów budowlanych. Powstały tam cegielnie (nieraz całkiem duże), wytwórnie dachówek, płytek, huta szkła. Rozwinął się przemysł drzewny wytwarzający m.in. drzwi, okna i meble, przemysł metalowy produkujący mniejsze elementy: gwoździe, śruby, okucia. Oczywiście nie był to przemysł zaawansowany technologicznie, ale lepszy taki niż żaden. Produkty bardziej skomplikowane: działa, pancerze, kopuły, a później i karabiny maszynowe itp., sprowadzano z bardziej uprzemysłowionych części monarchii, tj. z Czech i Austrii.

Twierdza stale się modernizowała. Wprowadzano nowe rozwiązania techniczne: telefony, samochody, samoloty. Czy Kraków jakoś z tego korzystał?
Oddziaływanie było dwustronne. Ze wszystkich nowoczesnych zdobyczy cywilizacyjnych wprowadzanych przez miasto, takich jak wodociągi, kanalizacja, elektryczność, pogotowie ratunkowe, szpitale, korzystało również wojsko. Np. w pewnym okresie za 20 proc. zużycia wody z krakowskich wodociągów odpowiadał garnizon. I armia płaciła za te usługi według stawek rynkowych. Nie było tak, że wykorzystywała jakiś swój monopol i otrzymywała wszystko za darmo. Wpływy z opłat za te media trafiały następnie do kasy miasta i to był realny zysk.
Z drugiej strony miasto też dostawało coś z nowości technicznych wprowadzanych przez wojsko. Wszak pierwsze telefony zamontowane w Krakowie były wojskowe. A pierwsza cywilna linia połączyła komendanta twierdzy i prezydenta Krakowa.

Korzystna dla miasta była także obecność dużego garnizonu, liczącego 12 tys. ludzi. Dodajmy, że mniejsze miasta galicyjskie zabiegały u władz, by umieszczono u nich jakąś jednostkę wojskową. Jak Kraków korzystał na żołnierzach?
Rzeczywiście, załoga miasta była liczna, a wszyscy ci ludzie potrzebowali jedzenia, picia i rozrywek. Żołnierze dostawali żołd, a w sobotnie popołudnia i niedziele wychodzili na przepustki i chcieli się zabawić. Do ich usług były liczne szynki, knajpy i piwiarnie oferujące alkohol i jedzenie, były też kina, fotoplastykony i teatrzyki z popularnymi programami. By zapewnić wojsku tytoń i papierosy miasto doprowadziło do budowy Cygarfabryki na Dolnych Młynach. Jak widać, wiele usług ukierunkowanych było właśnie na żołnierzy garnizonu.

A czy krakowscy przedsiębiorcy potrafili zarabiać na dostawach dla wojska?
Na dostawach płodów rolnych zarabiali okoliczni ziemianie, bo potrafili przedstawić korzystną ofertę i negocjować. Natomiast było to poza zasięgiem chłopów, którzy nie byli tak rzutcy, by stanąć do przetargów. Powodowało to pod koniec stulecia pewne napięcia między politykami chłopskimi a konserwatywnymi; ci pierwsi krytykowali taki stan rzeczy. Na wojskowych zarabiali też krakowscy krawcy, zarówno chrześcijańscy, jak i żydowscy, u których mundury na wymiar zamawiali oficerowie. Natomiast większość mundurów i butów dla szeregowców wojsko sprowadzało z fabryk w głębi monarchii, bo przemysł i rzemiosło galicyjskie nie były w stanie podołać takim zamówieniom. Bolała nad tym bardzo krakowska Izba Przemysłowo-Handlowa, która starała się temu jakoś zaradzić. Jednak w przetargach na dostawy dla wojska krakowskie rzemiosło i zakłady wytwórcze zdecydowanie przegrywały z powodu swojego zapóźnienia technologicznego.

Pisze pan, że to dzięki oficerom garnizonu krakowskiego w mieście rozwijały się kawiarnie i restauracje na poziomie wiedeńskim.
Pojawienie się dużej załogi wojskowej, której znaczącą część stanowili oficerowie, wpłynęło na poziom krakowskiej gastronomii. Dość skromne dotychczas kawiarnie i restauracje chciały przyciągnąć oficerską klientelę i w związku z tym podnosiły poziom usług, starając się dorównać temu wiedeńskiemu. Pojawiły się w nich wiedeńskie zwyczaje i potrawy: kawa nie w szklankach, lecz w filiżankach, śniadania wiedeńskie, jajka po wiedeńsku, wiener schnitzel, tort Sachera itd. Sklepy galanteryjne dostosowywały ofertę do gustu oficerskich żon, sprowadzając ze stolicy toalety i dodatki do nich. Miasto powoli zaczęło się zmieniać - z zapyziałego, prowincjonalnego miasteczka stawało się bardziej eleganckim środkowoeuropejskim miastem, aspirującym do poziomu Wiednia - jednej z ówczesnych cywilizacyjnych stolic kontynentu.

Dochodzi do tego zjawisko, o którym dziś mało się pamięta: rola orkiestr wojskowych.
W moim przekonaniu to jeden z większych pożytków obecności w Krakowie austriackiego wojska. Orkiestry wojskowe musiały mieć bardzo dobry poziom, skoro muzykę podczas przedstawień „Wesela” w Teatrze Miejskim w 1901 r. zapewniała orkiestra krakowskiego 13. Pułku Piechoty - nie cywilna, nie teatralna, a właśnie wojskowa. Wyjeżdżającego do Opawy kapelmistrza tej orkiestry, służącego w Krakowie przez kilkanaście lat Jana Nepomucena Hocka, żegnało na dworcu kilka tysięcy osób. Przez cały rok, również zimą, orkiestry wojskowe przygrywały krakowianom w salach koncertowych, parkach, na Plantach i na ślizgawkach. Prezentowany przez nie muzyczny program wcale nie był popularny, nawet Strauss był rzadki, grano znacznie poważniejszą muzykę. Była to więc taka akademia kultury muzycznej. Pod jej wpływem wśród krakowian pojawiła się moda na muzykowanie, a co za tym idzie - sklepy muzyczne. W swojej książce pozwoliłem sobie napisać, że orkiestry wojskowe były najlepszym austriackim produktem eksportowym.

Omówiliśmy pokrótce korzyści. Przejdźmy teraz do ograniczeń. Po pierwsze, od momentu ogłoszenia Krakowa twierdzą jego władze cywilne zaczęły mieć mniej do powiedzenia niż władze wojskowe. Najważniejszy był interes armii.
I tak było do samego końca istnienia Galicji. W samorządowym Krakowie najważniejszym organem nie była rada miasta czy prezydent, lecz komendant twierdzy. Nawet nie dowódca korpusu krakowskiego, bo pod względem planowania strategicznego podlegał on komendantowi twierdzy. Decyzje o wszelkich inwestycjach potrzebnych wojsku - drogowych, komunikacyjnych, infrastrukturalnych - były podejmowane przez władze wojskowe bez porozumienia z władzami miasta. Chyba że Austriacy chcieli, aby miasto dołożyło się finansowo, to wtedy przeprowadzano uzgodnienia. Skądinąd liczne inwestycje poczynione przez wojsko dla potrzeb twierdzy funkcjonują do dziś i dobrze się sprawdzają. Tak jest np. z układem drogowym.

Najgorsze było jednak to, że ruch budowlany został mocno zablokowany tzw. rejonami fortecznymi i rewersami demolacyjnymi.
Chodziło o to, że w pewnych rejonach w pobliżu fortów albo w ogóle nie można było budować, albo budowa wymagała zgody władz wojskowych, ale pod obowiązkiem zburzenia obiektu na własny koszt na wypadek działań wojennych. Mimo tych obostrzeń znajdywali się tacy, którzy budowali w rejonach fortecznych, tyle że stawiane tam obiekty z natury rzeczy były kiepskiej jakości. Generalnie jednak rejony forteczne bardzo ograniczały rozwój przestrzenny i urbanistyczny miasta.

Kraków, by móc się rozwijać, musiał wykupywać tereny do wojska i to za spore pieniądze.
W latach 60. i 70. XIX w., gdy Kraków był jeszcze mały (liczył około 5 ha), z powodu braku terenów do zabudowy pojawiło się zjawisko spekulacji gruntami. Była ona nieodłączną częścią rozwoju XIX-wiecznych miast w całej Europie, więc Kraków nie był tutaj wyjątkiem. Tyle że pod Wawelem była ona spotęgowana przez krępującą obecność twierdzy. Wojsko zajęło liczne tereny, inne obszary stanowiły rejony forteczne objęte zakazem zabudowy, a na domiar złego armia miała prawo pierwokupu działek. W efekcie działki, a tym samym mieszkania w Krakowie były bardzo drogie. Prezydenci miasta dostrzegali ten problem i starali się mu jakoś zaradzić. Około roku 1900 działek do zabudowy w obrębie miasta bardzo już brakowało. A przecież potrzebne były tereny na nowe targowiska, szkoły, szpitale, magazyny itd., bo liczba mieszkańców rosła. Wtedy prezydent Juliusz Leo rozpoczął rozmowy z wojskiem na temat przejęcia przez gminę rejonów fortecznych leżących w zachodniej części Krakowa, w okolicach Błoń, parku Jordana i Parku Krakowskiego. Udało się to zrealizować w 1907 r., ale miasto musiało słono za te tereny zapłacić - milion koron. Jednocześnie był to pierwszy sygnał, że Twierdza Kraków się zwija, oddaje swoje obszary. Władze wojskowe w Wiedniu uznały chyba, że rzeczywiście tak trzeba robić, bo era twierdz się kończy. W najbliższej wojnie nie spełnią one takiej roli, jaką im wcześniej przypisywano. To było pierwsze zwycięstwo miasta nad wojskiem.

Sukcesem było też przejęcie od wojska Wawelu.
Wraz z zajęciem Krakowa w 1846 r. Austriacy zajęli Wawel. Zbudowali tam szpital wojskowy, a zamek przekształcili w koszary. Katedrę wawelską zamierzali zmienić w kościół garnizonowy, ale na szczęście nic z tego nie wyszło. Z pomysłem odzyskania wzgórza wawelskiego wystąpił prezydent Mikołaj Zyblikiewicz już w 1879 r. Cały proces trwał do 1905 r., a ostatni żołnierz opuścił wzgórze w 1911 r. Wojsko wcale nie kwapiło się do jego oddawania, ale strona polska wpadła na sprytny pomysł, by uczynić z Wawelu jedną z rezydencji cesarza Franciszka Józefa, na co ten łaskawie przystał. Miasto zobowiązało się za to udostępnić dla wojska kilkanaście budynków koszarowych i magazynowych o wartości 3,3 mln koron. To był wielki sukces polskiego społeczeństwa - odzyskanie zamku poprzez negocjacje finansowe. Wawel przestał pełnić funkcję cytadeli pilnującej miasta. W pamięci ówczesnych mieszkańców wszystkich ziem polskich zapisało się to bardzo mocno. Symboliczne miejsce - dawna siedziba królów znów znalazła się w rękach Polaków. W ówczesnej prasie pisano, że odzyskanie Wawelu będzie wstępem do odzyskania niepodległości.

Duży garnizon wojskowy przynosił korzyści, ale bywał też uciążliwy. Żołnierze wszczynali awantury, upijali się, korzystali z usług prostytutek.
Kraków słynie dziś z tego, że jest jednym z najbardziej znanych w Europie miast biesiadnych. Sięga w tym do austriackich tradycji, bo wtedy też był miastem biesiadnym, tyle że dla żołnierzy. Prócz setek szynków i restauracji dla wojskowych otwierały się też działające legalnie domy publiczne. W obrębie Plant pod koniec XIX w. było ich co najmniej kilkadziesiąt. Pracowało tu 250-300 prostytutek z całej monarchii. Wojsko miało charakter wielonarodowy, więc również prostytucja była wielonarodowa. Jak już wspomnieliśmy, mnóstwo było też kawiarni i restauracji, dwojakiego rodzaju - eleganckich dla oficerów i mniej eleganckich dla podoficerów i żołnierzy. Pijani wojskowi wywoływali często awantury, podczas których musiała interweniować policja. Awantury wywoływali też oficerowie, zwłaszcza że w latach 90. XIX w. pojawiły się wśród nich wielkoniemieckie nastroje nacjonalistyczne, objawiające się pogardą dla Słowian i innych nieniemieckich narodów monarchii. Przypadki takie mocno nagłaśniała oburzona prasa galicyjska, występowali przeciw nim także galicyjscy posłowie socjalistyczni.

Ważnym negatywnym skutkiem istnienia twierdzy był wysoki poziom cen utrzymujący się w Krakowie.
Kraków przez lata znajdował się za podwójnym obwarowaniem. Jednym były forty twierdzy, a drugim granica akcyzowa. Był to podatek od żywności i towarów uiszczany na rogatkach przez każdego, kto wjeżdżał do miasta i coś wwoził. Z jednej strony podatek ten przynosił miastu spore dochody, z drugiej powodował drożyznę. Towary przywożone do Krakowa, np. buty, po zapłaceniu akcyzy automatycznie stawały się droższe od tych zrobionych przez krakowskiego szewca. Sprawiało to, że miejscowi producenci nie musieli dbać o jakość i zbyt, bo ich wytwory i tak były tańsze. W latach 90. XIX w. Kraków rzeczywiście był miastem drogim. Przybysze z Warszawy czy Poznania byli niemile zaskoczeni wysokością cen. Drogo było też dlatego, że mieszczanie byli zamożni. Dobrze zarabiali także na wojsku, choć nie tylko na wojsku. W latach 70., 80. i później pojawiły się alternatywne źródła zarobkowania dla mieszkańców. A zatem Kraków stopniowo wyzwalał się z tej wspomnianej wcześniej monokultury gospodarczej opartej na twierdzy, stając się samodzielnym podmiotem ekonomicznym na rynku Galicji. Najzamożniejszym, zamożniejszym od Lwowa.

Jaki był więc bilans korzyści i strat miasta w cieniu Festung Krakau?
Przewaga twierdzy nad miastem była ewidentna, ewidentne były też ograniczenia z tego wynikające. Jednak z drugiej strony pojawienie się i rozwój twierdzy były dla miasta istotnym impulsem modernizacyjnym. Jedni zarabiali na austriackich wojskowych. Wynajmowali im mieszkania, szyli mundury, gościli w kawiarniach i restauracjach. Byli zadowoleni, bo mieli z tego dochód i to niekiedy całkiem niezły. Inni, którzy z tego bezpośrednio nie korzystali, byli o wiele bardziej krytyczni. Obraz, jaki wyłania się ze źródeł jest więc niejednorodny. Poglądy zależały bowiem od fotela, na którym się siedziało. Niemniej można chyba powiedzieć, że straty, jakie Kraków ponosił w związku z byciem twierdzą, były z nawiązką rekompensowane przez uzyskiwane z tego korzyści.

Czego jeszcze nie wiemy o Twierdzy Kraków?
Rozwój przestrzenny twierdzy i dzieje poszczególnych jej obiektów zostały dość dobrze przebadane. Do zbadania zostały natomiast zagadnienia związane z życiem służących w nich żołnierzy. Mam na myśli wewnętrzną historię twierdzy i jej załogi. Znamy relacje między władzami cywilnymi miasta a wojskiem, te wszystkie spięcia, konflikty oraz współpracę, natomiast mało jeszcze wiemy o wewnętrznym funkcjonowaniu Festung Krakau.

W Krakowie od lat dyskutuje się jak chronić pozostałości twierdzy.
W przypadku tych obiektów, którym grozi ruina, konieczne jest zdobycie środków, aby je zabezpieczyć. Mam na myśli środki krakowskie, centralne oraz europejskie. Bo twierdza będąc dziedzictwem miasta jest również dziedzictwem historii Europy Środkowo-Wschodniej oraz całej Europy. A tak dobrze zachowanych twierdz na naszym kontynencie nie zostało zbyt wiele. Uległy zniszczeniu nie z powodu wojen, lecz straciły swoją militarną funkcję i decyzją miast oraz deweloperów zostały rozebrane. Twierdza Kraków nie została zdobyta i nie uległa wojennej destrukcji jak Twierdza Przemyśl. Część fortów rozebrano w latach 50. XX w., ale większość pozostała. Trzeba przydzielić im konkretne funkcje, odnowić i wykorzystywać. Bez wątpienia wyzwaniem jest budowa nowoczesnego, imponującego co do skali Muzeum Twierdzy Kraków. Taka placówka byłaby wartością dodaną dla miasta i jego mieszkańców. Przyciągałaby tysiące turystów z całej Europy, a nawet świata. Są dziesiątki stowarzyszeń pasjonatów historii militarnej, którzy z radością odwiedzają takie miejsca. Zapewniam, że na pewno przyjechaliby do Krakowa, bo już przyjeżdża oglądać resztki Festung Krakau. A nowoczesne muzeum przyciągałoby

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.