Niepowodzenia, wpadki, złe decyzje. Zdarzają się najlepszym i można je przemilczeć, albo... mówić o nich głośno, bo opowieści o niepowodzeniach uczą więcej, niż historie sukcesu.
Lekarz, przedsiębiorca, właściciel sklepu, warsztatu samochodowego, architekt, piekarz - niezależnie od biznesu czy projektu, którego realizacji chcesz się podjąć, musisz liczyć się z porażką. Czy będzie ona hamować Twoje działania? Boimy się nieznanego, więc najlepiej porażkę ujarzmić. Przegadać ją na milion sposobów. „Jedynym prawdziwym błędem jest ten, z którego nic się nie uczymy” - mawiał Henry Ford. Ale czy w czasie kultu sukcesu znajdą się chętni, by złamać tabu opowiadania o porażkach? To przecież jakby wystawić na próbę nasz polski charakter! Okazuje się, że próby te, całkiem zresztą udane, podejmowane są w całym kraju. Do polskich miast, w tym również do Koszalina, dotarł globalny ruch FuckUp Nights (FUN).
Z Meksyku w świat
Pierwszy FuckUp Nights odbył się w Mexico City we wrześniu 2012 roku. Od tego czasu w ponad 200 miastach na całym świecie od Barcelony przez Mińsk po Nowy Jork, można słuchać opowieści o niepowodzeniach. Łączy je myśl przewodnia: co należy zrobić po upadku? To, co robią dzieci: podnieść się.
W Koszalinie odbyła się już trzecia edycja FuckUp Night, czyli Nocy Porażek. W zeszłym tygodniu jej gospodarzem był Teatr Variete Muza. Organizatorem akcji są Fundacja Rzecz Jasna oraz Agencja 123Concept. - To event szkoleniowy, jednak w trochę innej odsłonie. W wydaniu na luzie, okraszony humorem - mówi Krzysztof Głowacki, współorganizator FuckUp Night Koszalin. - Znani w Koszalinie i regionie przedsiębiorcy, przedstawiciele świata biznesu, osoby, które zajmują się różnymi projektami, opowiadają o tym, co osiągnęli, ale przez pryzmat poniesionych porażek. Zdradzają, jak z nich wyszli, jakich błędów należy unikać przy realizacji podobnych przedsięwzięć, by odnieść sukces. Porażki zdarzają się każdemu, bez wyjątku. Jeśli ktoś twierdzi, że jest inaczej, okłamuje się albo ten fakt po prostu wypiera.
Zasady są proste. Na scenę wychodzi prelegent. Dostaje mikrofon, może pokazywać slajdy. Opowiada swoją historię - jakiego projektu dotyczył FuckUp? Co poszło nie tak? Czego nauczył się dzięki tej historii? Co zrobiłby inaczej, by uniknąć porażki? Po tym monologu zaczyna się dyskusja - słuchacze zadają pytania, ale też dzielą się spostrzeżeniami o tym, jak sami zachowalibyśmy się w sytuacjach. To może być - i bywa - przyczynek do intelektualnego fermentu, który pokazuje niezauważane dotąd punkty widzenia na problem.
Biznes z dotacją
W Muzie wystąpiło dwóch prelegentów. Pierwszy o swojej porażce biznesowej opowiedział szkoleniowiec Krzysztof Burzyński. - Całą historia zaczęła się w roku 2003, kiedy mój przyjaciel, wielki fan biologii, zaproponował mi prowadzenie sklepu zoologicznego. Moje doświadczenie biznesowe było zerowe, a zainteresowanie zwierzętami... kończyło się na zabijaniu much - rozpoczął. Maleńki sklep po 1,5 roku panowie zamienili na największy w mieście - 150-metrowy. W ciągu kilku lat w Gorzowie Wielkopolskim stworzyli lokalną sieć sklepów. - Nasz FuckUp zaczął się więc od sukcesu - podkreślił.
Przedsiębiorcy chcieli stworzyć program informatyczny, przydatny w zarządzaniu sklepami. Projekt okazał się być bardzo kosztowny, dlatego panowie postanowili pozyskać pieniądze unijne. A im bardziej zdobycie pieniędzy było realne, tym bardziej rozbudowywali swoją wizję. Na projekt przyznano im blisko pół miliona. - Ważniejsze od skuteczności projektu były jednak właściwie wypełnione dokumenty - wspominał prelegent. Opowiadał o oszczędnościach, korzystnych na krótką metę, o błędach w doborze współpracowników. O tym, jak ostatecznie na biznesie stracił pomiędzy 150 a 200 tys. złotych. - Nie interesuj się branżą, której nie znasz. Nie miałem pojęcia o informatyce... Pewne rzeczy robiłem sam, bez fachowców. Tańsze rozwiązania nie są lepsze - przestrzegał Burzyński. O mały włos projekt nie zakończył się bankructwem jego firmy.
Aktor w Koszalinie
Aktor Bałtyckiego Teatru Dramatycznego Marcin Borchardt opowiedział o życiu magistra sztuki w powiatowym mieście. - Miało to być kameralne wystąpienie... W teatrze bywa kameralniej - żartował. Borchardt pokazał, że nie tylko jest świetnym aktorem i pomysłowym reżyserem, ale też rewelacyjnym kabareciarzem. Jego występ był mieszanką FackUp’u i stand up’u. Mieszanką wybuchową i smaczną - jak strzelające cukierki. Opowiedział m.in. o próbach kręcenia filmów.
- Mieliśmy z kolegą dwa „ciekawe” pomysły. Jeden to był napad na... siłownię. Ten „prostszy” to był film o końcu świata. Zdecydowanie łatwiejszy w realizacji środkami amatorskimi. Z kamerą i bez gotówki - wspominał. Pojawiło się ułatwienie. Pożar rafinerii. Piękne sceny - straże pożarne, akcja, efekty specjalne. Pomagali też znajomi.
- Mogliśmy nakręcić sceny w 7. Szpitalu Marynarki Wojennej w Gdańsku. Generała grał Abelard Giza. Do szpitala wiózł go samochód wojskowy. W laboratoryjnych wnętrzach nakręciliśmy świetne ujęcia - opisywał. Kolejne były już mniej porywające - wokół jeziora gonili się panowie z kijami. I w trakcie tego nagrania operator zamarł. - Powiedział, że dzień wcześniej przeglądał taśmę z naszymi świetnymi ujęciami i... nie przewinął jej. Płonąca rafineria, szpital wojskowy - wszystko stracone, a na tym nagrane jak koleś z pałką goni innego do muzyki z Benny’ego Hilla. Kariera filmowa na tym się skończyła... - podsumował aktor.
Opowiadał o szkole teatralnej, studiach we Wrocławiu. O spektaklach Abelarda Gizy, w których zagrał superbohatera Marchew-mana, był Groszkiem Hip-hopowcem, Ogórkiem-trenerem i Szarym Ziemniakiem. I wreszcie debiut w Koszalinie - w bajce. „Bo wyglądał”. - Różnie ludzie debiutują. Jeden gra Kordiana, inny gra w Makbecie. Moja pierwsza rola to Trolek w „Królewskim liście”. Wspaniała rola, budziła dużo emocji wśród dzieci... - śmiał się.
FuckUp jego zawodu? Ciągle słyszy, co robi źle na scenie. Reżyser wciąż punktuje aktora, by wreszcie zrobił coś dobrze. A jak już jest dobrze - milczy.
Opowieść Borchardta miała optymistyczny finał. Podkreślił, że po dzieciństwie w Gdańsku i studiach we Wrocławiu, w Koszalinie nie mógł się odnaleźć. Było mu tu ciasno. Odkrył jednak, że siła miasta tkwi w ludziach, w ich potencjale. I takich tu spotkał, dlatego zostanie na stałe. Cieszymy się!
Cieszymy się też, że ci, którzy osiągnęli prawdziwy sukces nie lękają się opowiadać o tym, że coś im w życiu zawodowym nie wyszło. Oni wiedzą, co poszło nie tak i radzą, jak tych błędów unikać. Warto posłuchać!