17 lutego 1909 r. w rezerwacie w Oklahomie zmarł Geronimo, legendarny wódz Apaczów. Całe swoje życie spędził na walce z białymi
Już za życia stał się postacią legendarną. Tyle że dla jednych był bojownikiem o wolność i godność, dla innych krwawym mordercą kobiet i dzieci. Jego biografia uległa mitologizacji i dziś nie do końca wiadomo, co było w niej prawdą, a co nie.
Geronimo urodził się najpewniej w 1823 r. w górach na pograniczu dzisiejszych stanów Arizona i Nowy Meksyk w USA. Otrzymał imię Goyahkla, oznaczające „Tego, który ziewa”. Nie wskazywało to na wojowniczy temperament, ale był to tylko pozór. Jak przystało na młodego Apacza ćwiczył się w strzelaniu z łuku, tropieniu zwierzyny i wytrzymałości fizycznej. Walka była bowiem czymś naturalnym dla Apaczów z grupy Chiricahuów.
Wódz czy nie wódz?
Jak pisze Zofia Kozimor w swojej obszernej książce „Taniec życia i pieśń śmierci. Historia Apaczów Cochise’a i Geronima”, w wieku 17 lat Goyahkla ukończył okres bojowego szkolenia, przeszedł wszystkie próby i został uznany za wojownika. Poprosił wtedy o rękę dziewczyny o imieniu Alope. Jej ojciec uznał, że młody chłopak to zbyt słaba partia i zażądał za córkę dużej liczby koni. Goyahkla odszedł w milczeniu. Po kilku dniach przyprowadził jednak pod szałas przyszłego teścia całe stado. Zabrał Alope i założył z nią rodzinę. Żyli szczęśliwie, a żona urodziła mu troje dzieci.
Tę sielankę w 1851 r. przerwała tragedia. Apacze, do których należał Geronimo, udali się na handel do Meksyku i po drodze rozłożyli obozem w pobliżu miasta Janos. Gdy mężczyźni poszli do miasteczka na obóz napadli meksykańscy żołnierze, którzy wymordowali kobiety i dzieci, zrabowali konie, broń i zapasy. Wśród zabitych była żona Geronimo, jego matka i trójka dzieci. To nieszczęście naznaczyło młodego Indianina na całe życie.
Apacze nie mogli puścić tego płazem. Rok później połączone grupy plemienia zaatakowały Meksykanów koło miasta Arispe. Dowodzenie powierzono Geronimowi, jako temu, który najbardziej ucierpiał w masakrze. Wojownik wyróżnił się w walce zabijając wielu wrogów. Przestraszeni Meksykanie widząc go w bitewnym szale wznosili podobno ręce do góry i wzywali na pomoc San Jerónimo, czyli Świętego Hieronima. Odtąd Indianin przestał być Tym, który ziewa, a stał się Geronimem. A po bitwie obwołano go wodzem wszystkich Apaczów.
Tak wydarzenia te Geronimo przestawił po latach w swojej biografii podyktowanej w 1905 r. A jak było naprawdę? Wyjaśnia to w książce Zofia Kozimor. Mieszkający na amerykańsko-meksykańskim pograniczu Apacze dopuszczali się licznych napadów na wsie, osady i miasteczka, nierzadko zabijając przy tym cywilów. W odwecie wojsko rzeczywiście zmasakrowało ich pod Jantos, gdy sprzedawali tam zrabowane łupy.
Apacze postanowili się za to zemścić i pustoszyli stan kradnąc konie, bydło i żywność. Koło miasta Arispe zastawili pułapkę na meksykańską ekspedycję karną i rozbili ją. Tyle że w bitwie tej dowodzili trzej wodzowie Apaczów, a nie Geronimo. I na pewno nie został on po niej obwołany przywódcą.
Geronimo nigdy takiego tytułu nie nosił. Legenda bezczelnie zagrała na nosie historii i w dalszym ciągu z nas drwi, jeśli w najpoważniejszych encyklopediach Geronimo przedstawiany jest jako jedyny wódz Apaczów godny uwagi - pisze autorka.
Ostatni wolni Apacze
W latach 60. i 70. XX w. w Nowym Meksyku odkryto złoto, które zaczęło przyciągać poszukiwaczy, osadników i kupców. Napływowi zajmowali ziemie mieszkających tam od wieków Apaczów, a to wywoływało opór Indian. Wśród walczących z przybyszami był też Geronimo. By rozwiązać problem, amerykańskie władze utworzyły rezerwat San Carlos, do którego zaczęły wywozić Apaczów. W 1874 r. znalazł się wśród nich także Geronimo. Życie w rezerwacie nie było łatwe. Warunki klimatyczne były złe, szerzyły się choroby, nie można było polować, ani się oddalać. Ograniczenie wolności doskwierało Indianom, ale bardziej dotkliwy był brak jedzenia. We wrześniu 1881 r. grupa Apaczów pod przywództwem Geronima i jego przyjaciela, wodza o imieniu Juh, uciekła z rezerwatu i skierowała się w góry Sierra Madre w Meksyku. Zamierzali tam żyć w wolności jak dawniej.
Po drodze napadali na osady, transporty z towarami i pojedyncze domy, mordowali ludzi, toczyli walki ze ścigającym ich wojskiem. Sami też ponosili straty. Udało im się dotrzeć do bezpiecznych kryjówek w górach, skąd wypuszczali się na wyprawy do okolicznych meksykańskich stanów w celu zdobycia żywności, amunicji i ubrań. Geronimo wyróżniał się w nich odwagą i zdecydowaniem, ale też okrucieństwem. Jego autorytet rósł.
W 1883 r. do Sierra Madre przybyła wyprawa amerykańskiego generała George’a Crooka, który zdołał zmusić przebywających tam Apaczów do powrotu do rezerwatu. Spokojne życie było jednak nie dla Geronima. W 1885 r. po raz kolejny uciekł prowadząc ze sobą grupę ponad 100 mężczyzn, kobiet i dzieci. Razem z nimi przedostał się w góry Sierra Madre w Meksyku.
Po raz drugi wysłano za nim gen. Crooka. Uciekinierzy zostali wytropieni i 25 marca 1886 r. w kanionie Los Embudos w stanie Sonora doszło do negocjacji. Crook namawiał Geronima do złożenia broni i poinformował, że w ramach kary za ucieczkę zostaną zesłani na drugi koniec USA - na Florydę. By jednak skłonić ich do zgody, obiecał, że po dwóch latach wygnania będą mogli wrócić do Arizony. Zofia Kozimor cytuje taką wypowiedź generała: „Jeśli wybierzecie wojnę, będę was nękał, aż pozabijam wszystkich co do jednego, nawet gdyby miało mi to zabrać pięćdziesiąt lat”. 27 marca Geronimo skapitulował. Ostatni wolni Apacze poddali się. Zwinęli obóz i ruszyli do fortu Bowie. Po drodze jednak Geronimo i 40 towarzyszących mu mężczyzn i kobiet zniknęli… Poczucie wolności jeszcze raz zwyciężyło u starego wojownika. Tym bardziej, że przełożeni Crooka odrzucili zawarty w Los Embudos układ. „Indianie nie mogą stawiać warunków, mogą jedynie ocalić życie” - stwierdził naczelny dowódca armii USA gen. Philip Sheridan. Tych Apaczów, którzy dotarli do fortu Bowie załadowano do wagonów i wysłano na Florydę.
Jeniec wojenny
Zadanie ujęcia zbiegów otrzymał rywal gen. Crooka, gen. Nelson Miles, arogancki i pewny siebie. Geronimo uszedł ze swoją grupą do Meksyku i tam staczał potyczki z okoliczną ludnością oraz tropiącym go wojskiem. Rabował i zabijał także cywilów. „Znalazłszy się na terenie Meksyku, napadaliśmy każdego napotkanego Meksykanina, choćby po to, by go zabić” - wspominał po latach. Bytowanie uciekinierów stawało się jednak coraz trudniejsze i większość z nich zdecydowała się wrócić do USA. Geronimo odmówił, wraz z grupką towarzyszyły pozostał po meksykańskiej stronie granicy i zaszył się w górach. Prowadził tam życie ściganego wygnańca, napadając na rancza, rabując transporty i unikając obław urządzanych przez Meksykanów i amerykańskie wojsko.
W sierpniu 1886 r. do obozu grupy Geronima w trudno dostępnej części gór dotarło dwóch indiańskich zwiadowców w służbie
amerykańskiej armii. Przedstawili oni uciekinierom propozycję złożenia broni i powrotu do USA. Geronimo podjął negocjacje z gen. Milesem i choć on sam opowiadał się za kontynuowaniem walki, to jego towarzysze zmęczeni sytuacją wybrali kapitulację. 4 września Geronimo i jego ludzie poddali się gen. Milesowi w tzw. Kanionie Szkieletów w Arizonie. Następnie przeszli pieszo do fortu Bowie, gdzie wojowników rozbrojono, a wszystkich – w tym kobiety i dzieci, a nawet wspomnianych wojskowych zwiadowców - wsadzono do wagonów i wysłano na Florydę. Po nich pojechały tam kolejne transporty.
Na miejscu oddzielono mężczyzn od kobiet, a tym drugim po pewnym czasie odebrano dzieci i posłano do szkoły w Pensylwanii. Tam obcięto im długie włosy i zabroniono mówić w rodzimym języku. Uczono za to rzemiosła i rolnictwa. Na 112 dzieci 50 zmarło. Dorośli zostali na Florydzie, gdzie w tropikalnym klimacie chorowali i umierali. Ci, którzy przeżyli popadali w depresję z tęsknoty za ojczyzną. Po dwóch latach Apaczów przeniesiono do Mount Vernon w Alabamie, gdzie wreszcie mężczyźni połączyli się z kobietami. Władze nie bardzo wiedziały, co dalej z nimi robić. Rozwiązanie znalazł gen. Miles, który zaproponował, by wydzielić dla nich nieco terenu w rezerwatach Komanczów i Kiowowów w Oklahomie. Apacze byli tam jeńcami wojennymi do 1913 r.
Wiadomość o zesłaniu Geronima wstrząsnęła krajem. Teraz, gdy znienawidzony i po stokroć przeklęty drapieżnik pozwolił zamknąć się w klatce, można było zacząć tworzyć o nim pieśni - czytamy w książce Zofii Kozimor.
Mieszkając w rezerwacie Geronimo zajmował się rolnictwem, ale też czerpał ze swojej sławy. Pokazywał się publicznie, dawał się fotografować, sprzedawał chętnym swoje strzały i guziki od kurtki. W 1905 r. prezydent Theodore Roosevelt zaprosił go wraz z innymi wodzami na swoją inaugurację do Waszyngtonu. Przyjęto go tam entuzjastycznie. Jednocześnie w Arizonie wciąż żyli ludzie, którzy pamiętali jego zabójstwa i przeklinali jego imię.
„Nigdy już nie było mu dane wrócić do Arizony. Cztery ostatnie lata życia spędził jako jeniec wojenny w forcie Sill. Wyczerpany fizycznie, złamany duchowo, szukał pociechy w alkoholu” – czytamy w „Tańcu życia i pieśni śmierci”. Zmarł 17 lutego 1909 r. Szybko stał się legendą: jednym z najbardziej znanych indiańskich wodzów, bohaterem opowieści, książek i filmów.