Gęsi pani Maryanny Badeniowej
Komisarz Margelik myli kominek z toaletą. Biskup Sołtyk zamiast na bal, zaprasza na obwarzanki. Krudowski posiada dar bilokacji.
W Krakowie nigdy nie brakowało powszechnie znanych dziwaków lub zgoła obłąkańców. Czasami obcych jak austriacki komisarz, baron Jan Wacław Margelik. Kiedyś podczas balu „z zadziwieniem całej najwykwintniejszej kompanii dam, wstał z kanapy, gdzie zwykle zasiadać lubił, i jak gdyby nikogo nie było w pokoju, stanął sobie przed kominkiem i zaczął weń wpuszczać wodę”. Mówiąc dosadnie, pan komisarz potraktował kominek niczym toaletę. Panicznie bał się polskiej rewolucji i pewnego dnia konno uciekł z Krakowa, wykrzykując, że goni go „polnische Regiment Ruchawka”.
Wśród swoich, polskich dziwaków błyszczał biskup Sołtyk. Nieszczęsny starzec, wywieziony przez Rosjan do Kaługi, wrócił wprawdzie w aureoli męczeństwa, ale z zamąconym umysłem. Ku uciesze miejskiej gawiedzi urządzał szlichtady po ulicach Krakowa, mknąc na saniach z pochodniami, w towarzystwie kapeli. Miał urządzić bal - zapraszał na koncert i obwarzanki. Gdy wydawał obiad na dwieście osób, „zaczęto strzelać z moździerzy i ręcznej strzelby w samym rynku, tak że w jednej połaci okna od trzęsienia powypadały” - jak pisał Jan Śniadecki w liście do Kołłątaja.
Wśród krakowskich dziwaków nie brakowało tajemniczych postaci, takich jak Franciszek Krudowski, malarz, o którym tak pisał Boy: ...tajemniczy człowiek, odludek niewidzialny w dzień. Za to w nocy, jakąkolwiek ulicą, o którejkolwiek godzinie się przechodziło, wyrastała nagle z mroku wysoka postać Krudowskiego. Doprawdy, można było podejrzewać, czy on nie ma daru rozszczepiania się (czemu nie?) i czy nie pojawia się naraz w kilku miejscach.
To już jednak późniejsze czasy. My cofnijmy się do początku XIX wieku, do czasów, w których cały Kraków zadziwiała arcydziwaczka, Maryanna Badeniowa, czyli Marianna Badeni, wdowa po ministrze Marcinie Badenim, która na balu wydanym w lipcu 1809 dla ks. Józefa Poniatowskiego wystąpiła w bogatej jedwabnej sukni, w brylantach i w trzewikach, z których jeden był biały, a drugi żółty lub może nawet - Sobiesław Mieroszewski nie jest tego pewien - czerwony...
Pani Badeniowa potrafiła posadzić przy kominku biskupa Woronicza, aby pilnował garnuszków ze śmietanką do podwieczorkowej kawy. Potrafiła też zmusić młodego człowieka, pretendenta do ręki jej córki, do przegonienia stada gęsi przez centrum miasta. Młodzieniec z wyższych sfer, elegancko ubrany, gęsiarkiem - tego dziewiętnastowieczny Kraków jeszcze nie widział! Oddajmy jednak głos Sobiesławowi Mieroszewskiemu:
Konkurent towarzyszył zwykle przyszłej swej świekrze w jej codziennych rannych przechadzkach. Ale nieszczęście zrządziło, że pewnego razu pani Badeniowa (...) przechadzkę swą nie - jak zwykle - ku Plantacjom, lecz w stronę targu miejskiego zwróciła. I rzeczywiście, instynkt ją nie zawiódł, bo pomiędzy rozmaitymi okazami drobiu odszczególniały się gęsi ogromne i tłuste, a które mimo to kurniczka wcale niedrogo ceniła. Jakżeż było opuścić podobną okazją, ale znów jakżeż wejść w posiadanie tych gęsi i zagnać je do kamienicy? Zapłacić je i odejść - źle, bo je kurniczka odmieni. Obiecać, że się odeśle pieniądze - także źle, bo kurniczka, nie chcąc polegać na gołosłownej obietnicy, sprzeda je pierwszemu lepszemu, który za nie gotówką zapłaci. Oto sęk, który zaambarasował każdego z nas, ale nie taką panią Badeniową. Więc też nie namyślając się zapłaciła za gęsi, a przyszłemu swemu zięciowi kazała je pędzić przez całe miasto aż do własnego mieszkania...
Była tak oszczędna, że gdy jechała do swego podmiejskiego majątku, Pocieszki, kazała przywiązywać dorożkę do wozu pełnego śmieci i końskiego nawozu z krakowskiej stajni. Nawóz, wiadomo, przyda się w gospodarstwie, a za dwa połączone pojazdy na rogatce płaciło się jak za jeden. Nic więc dziwnego, że - jak twierdził Ambroży Grabowski - w Krakowie zaczęto mówić: brudnyś jak spódniczka pani Badeni.