Grzegorz Chajdaś - położny w świecie kobiet. „Na oddziale jestem jedynym facetem”
Mężczyzna w roli położnego (nie mylić z położnikiem!) to w Polsce wciąż bardzo rzadki przypadek. W całym kraju zawód ten wykonuje raptem kilkudziesięciu panów. Jest ich niewielu, za to wszyscy traktują swoją pracę jako powołanie. Podobnie jak Grzegorz Chajdaś ze szpitala im. Gabriela Narutowicza w Krakowie, który opowiedział nam o wyzwaniach, z jakimi mierzy się na co dzień.
Gdy spotykamy się na szpitalnym korytarzu, od razu widać, że pan Grzegorz w swojej pracy czuje się jak ryba w wodzie. Choć, jak przyznaje, w położnictwie znalazł się trochę przez przypadek.
- Kończyłem technikum mechaniczne na kierunku budowa maszyn - wspomina. - Pewnego dnia w Wadowicach zobaczyłem billboard z informacją, że studium medyczne prowadzi nabór na wydział położniczy. Pomyślałem, dlaczego by nie spróbować. Do tej pory nie wiem, co mną kierowało, bo jako mały chłopiec nie bawiłem się lalkami, ani nie robiłem zastrzyków misiom - uśmiecha się.
Pacjentki nazywają mnie „panem doktorem”
Naukę w studium wspomina bardzo miło, chociaż lekko nie było. Jako absolwent technikum mechanicznego musiał wiele nadrobić z dziedziny biologii, anatomii czy fizjologii.
- To była ciężka praca i wkuwanie - opowiada. - Kiedy moja babcia dowiedziała się, że idę do szkoły dla położnych, powiedziała mi: Grzesiu, bardzo dobrze robisz, ponieważ kobiety zawsze rodziły, rodzą i będą rodzić. Pracy ci nie zabraknie.
W 1993 roku panu Grzegorzowi udało się skończyć studium pielęgniarek i położnych, w tym samym roku otrzymał też prawo do wykonywania zawodu. Dopiero kilka lat temu zupełnie przez przypadek dowiedział się, że jest pierwszym zarejestrowanym w Polsce mężczyzną położnym.
- Pacjentki często nazywają mnie „panem doktorem”. Gdy dowiadują się, że jestem położnym, w pierwszej chwili nie dowierzają, a potem uśmiechają się i nawiązujemy dobry kontakt.
Według pana Grzegorza wiele zależy od jego postawy. - Jeżeli w relacji z pacjentką pokazuję, że pewne rzeczy wykonuję rutynowo i fachowo, skracam dystans. Gdybym był skrępowany, byłoby dużo trudniej. Takie podejście wielokrotnie ułatwiło mi pracę.
Jak wspomina, początki w zawodzie położnego były bardzo trudne. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku w wielu szpitalach panie pielęgniarki i położne pracowały do późnej emerytury, brakowało etatów.
- Przez kilka lat pracowałem na zasadzie pracy interwencyjnej. Musiałem się zarejestrować w urzędzie dla bezrobotnych, który kierował mnie do pracy do szpitala. Trwało to trzy lata. Kiedy chciałem znaleźć pracę na etat, położna oddziałowa w szpitalu, w którym kończyłem staż, powiedziała, że dopóki ona jest oddziałową, żaden mężczyzna jako położny nie ma tam wstępu - wspomina pan Grzegorz.
Kiedy nie udało mu się zatrudnić w szpitalu powiatowym, przyjechał do Krakowa. Najpierw pracował jako pielęgniarz w noclegowni dla bezdomnych, później na oddziale detoksykacji i w prywatnej przychodni. Wreszcie znalazł pracę w szpitalu im. Stefana Żeromskiego oraz w szpitalu im. Gabriela Narutowicza. Początki nie były łatwe.
- Spotykałem się z nieufnością i patrzeniem na ręce - opowiada.
Także jego koleżanki z pracy - położne i pielęgniarki - miały początkowo obawy związane z tym, że do ich w stu procentach kobiecego zespołu dołączył mężczyzna.
- Wzbudzałem konsternację. Koleżanki na oddziale martwiły się, o czym będą ze mną rozmawiać. Dziś świetnie odnajduję się w zespole. Znam doskonałe przepisy na szarlotkę i sałatki, wiem nawet, co to jest haftka. Kobiety traktują mnie jak swego - śmieje się.
Historie nie tylko z porodówki
Poród to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu kobiety. To doświadczenie naznaczone wieloma emocjami: ekscytacją, bólem, strachem i wielką radością. Oto po kilku miesiącach oczekiwania na świecie pojawia się nowy człowiek.
Mimo że swój zawód wykonuje od ponad trzydziestu lat, pan Grzegorz bardzo dobrze pamięta pierwszy poród, w którym uczestniczył i pierwsze dziecko, któremu pomógł przyjść na świat. Było to w Wadowicach.
- Ten pierwszy poród odbył się... w karetce pogotowia, w latach dziewięćdziesiątych, kiedy jako ambulanse jeździły fiaty 125p - wspomina.
Pogotowie otrzymało wezwanie do rodzącej. Jak opowiada nasz rozmówca, skurcze były co pięć minut, a po zbadaniu okazało się, że rozwarcie jest już na cztery centymetry. - Przed wyjazdem karetki lekarz powiedział mi: zabieraj kobietę na nosze, włączaj gwizdki i jedź do szpitala, bo nie ma szans, abyś w fiacie 125p odebrał poród. Ale jeśli ci się to uda, stawiam skrzynkę piwa - wspomina ze śmiechem pan Grzegorz.
Posłuchał rady przełożonego. Zabrał pacjentkę do karetki, a samochód ruszył przy dźwięku sygnału alarmowego. Nie ujechali jednak daleko, ponieważ nagle odeszły wody płodowe i trzeba było przyjąć poród.
- Dziecko urodziło się wkrótce potem. Było zdrowe. A mnie udało się wygrać kratę piwa.
W praktyce Grzegorza Chajdasia zdarzył się także inny poród, którego zapomnieć nie sposób.
- To było w czasach, gdy cięcie cesarskie było w szpitalu wielkim wydarzeniem. Nie tak jak dzisiaj. W pierwszym okresie porodu zaobserwowałem zaburzenia tętna dziecka, a podczas badania okazało się, że nastąpiło wypadnięcie pępowiny. Nie mogłem wyjąć ręki z pochwy rodzącej, ponieważ napierająca główka dziecka mogła zacisnąć światło pępowiny o kanał rodny i maluch mógłby się udusić. Zanim zorganizowano zespół do przeprowadzenia operacji, minęło trochę czasu, nie mówiąc o tym, że blok porodowy był położony dość daleko od sali operacyjnej. Pacjentkę posadzono na wózek, a ja siedziałem na niej okrakiem, cały czas trzymając palce w newralgicznym miejscu jej ciała. Przejechaliśmy w ten sposób przez cały oddział chirurgii męskiej. Gdy dotarliśmy na salę operacyjną i pacjentka otrzymała znieczulenie, mogłem wreszcie uwolnić rękę. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, jednak chyba przez tydzień nie mogłem pisać, ponieważ strasznie bolały mnie palce - opowiada pan Grzegorz.
W zawodzie położnego trzeba być bardzo silnym psychicznie, albo wypracować odpowiednie podejście do tego, co dzieje się w pracy, ponieważ nie wszystkie historie na porodówce kończą się happy endem. Zdarza się, że personel medyczny ma do czynienia z ciężkimi, nierzadko kończącymi się śmiercią przypadkami, z wcześniakami, których nie udaje się uratować, z pacjentkami, którym trzeba zakomunikować, że chorują na nowotwór. - Ginekologia i położnictwo to nie tylko miłe chwile, to także wiele drastycznych zabiegów. Nie można się na to uodpornić. Po wielu godzinach pracy zdarza mi się, że u samego siebie szukam pewnych objawów. Obecnie pracuję na oddziale patologii ciąży w szpitalu Żeromskiego, tam trzeba mieć ogromne doświadczenie i nieprzeciętne wyczucie.
Mój szef zawsze powtarzał, że brzuch nie jest przezroczysty i nie wiemy, co się dzieje z dzieckiem. Mimo wszystko staram się skupiać na sytuacjach doprowadzonych do szczęśliwego końca, one dają człowiekowi siłę i nadzieję, a także poczucie sensu w tym, co się robi. Największą dla mnie radością jest widzieć zdrowe dziecko, które wraz z rodzicami opuszcza oddział.
Pytany o to, co w zawodzie położnego najbardziej mu przeszkadza, bez zastanowienia mówi o zarobkach i pracy na zmiany. \
- W zawodach medycznych dużym wyzwaniem jest obciążenie fizyczne. Praca na 12-godzinnych zmianach w warunkach ciągłej gotowości wymaga ogromnego wysiłku. Nie każdy przez dwanaście godzin dyżuru potrafi być skupiony, nie każdy potrafi też przestawić się na nocne zmiany - mówi.
I dodaje: Położnictwo to nie jest zawód dla mężczyzny, który musi utrzymać rodzinę, ze względu na zarobki. Pracuję obecnie w dwóch szpitalach. Gdybym pracował tylko na jeden etat i na jedną zmianę, zarobiłbym nieco ponad cztery tysiące na rękę. Biorąc pod uwagę odpowiedzialność w tej pracy, są to naprawdę małe pieniądze.
Najpiękniejszy moment
Pan Grzegorz zapewnia, że przez ponad trzydzieści lat swojej kariery w kobiecym świecie ani razu nie pomyślał, że przekraczając próg studium położniczego, popełnił błąd.
- Lubię robić coś dobrego, cieszę się, jak mogę komuś pomóc, chociaż nie zawsze jest to doceniane przez pacjentki. Ten zawód to nie fabryka śrubek czy korporacja, gdzie liczą się wyniki i statystyki, to praca z ludźmi, która jest szalenie ciężka, ale też daje dużą satysfakcję.
Za najpiękniejszą w zawodzie położnego uznaje chwilę, w której na świat przychodzi zdrowe dziecko.
- Gdy maluch jest już na świecie, bywa że czuję się wyczerpany. Jednak wyraz zmęczonej twarzy rodzącej, która pierwszy raz widzi swoje dziecko, rekompensuje wszystko. To chwila, którą trudno opisać, a łzy same płyną - mówi pan Grzegorz. - W szczególny sposób doświadczyłem tego w ubiegłym roku, kiedy powitałem na świecie swojego pierwszego wnuka.