Grzegorz Tabasz: I tylko żabich chórków żal
Drugi rok z rzędu letnie wieczory spędziłem bez żabich chórów. Jeszcze niedawno z rozlewisk Dunajca dobiegał rytmiczny rechot. Byłem na tyle daleko i na tyle blisko, by głosy nie były natrętne, a tylko kołysały do snu. Ale to już było i nie wróci więcej? Nie wiem…
Adam Mickiewicz uwiecznił żabie chóry prawie trzy wieki temu na położonej tuż obok Podlasia Litwie. Mistrz nie wspomniał, gdyż była to wówczas rzecz oczywista, o bogactwie wszelakiej gadziny, jaka zamieszkiwała dworskie stawy i leśne ostępy. Wtedy wszystkiego było dużo. Także żab.
I harmoniją cudną orkiestry podwodnej,
Owych chorów, co brzmiały jak arfy eolskie
(Żadne żaby nie grają tak pięknie jak polskie),
Wstrzymał konia i o swej zapomniał wyprawie,
Zwrócił ucho do stawu i słuchał ciekawie.
Miarą urodzaju była funkcja żabouciszacza. Szlacheckie dwory od maja do lipca wyznaczały specjalnego pracownika, który nocami łaził brzegiem sadzawki i żaby na wszelkie sposoby płoszył. Rzucał kamienie, patyki, uderzał deską w wodę. Rzecz w tym, iż nasze żaby grają tak samo pięknie, co głośno.
Proszę uruchomić wyobraźnię: upalna lipcowa noc, powietrze gęste od wilgoci. Okna otwarte na oścież. I narastający, monotonny rechot. Człek oka nie zmruży. Jeśli nawet zwlecze się z łożnicy i kamieniem rzuci, gadziny milkną na moment. Potem znowu narastający hałas do białego rana. Żabouciszacz był osobą bardzo potrzebną i pracującą w pocie czoła przez całą noc.
Śpiewają tylko żaby, kumaki i ropuchy
To już czas przeszły. Przez trzy długie wieki cywilizacja całkowicie zmieniła urokliwe zakątki opisane przez Poetę. Bagna schną w oczach, chemizacja truje płazy na potęgę. Ostały się jeno nieliczne dworki, zaś śródpolne oczka wodne, niegdyś charakterystyczny element Podlasia, zasypano śmieciami. Jeszcze tylko krótka chwila, a żabie chóry Pana Tadeusza zamilkną na zawsze.
Polska w swoich obecnych granicach jest w płazy bardzo uboga. Zoolodzy naliczyli ledwo osiemnaście gatunków, z których kilka to zwierzęta rzadkie lub występujące na ograniczonym terenie. Jeśli zaś chodzi o nocne koncerty, to cztery traszki i jedna salamandra milczą jak zaklęte. Śpiewają tylko żaby, kumaki i ropuchy.
Prywatnie dzielę je na trzy grupy. Te, które mogą przetrwać. Dalej grupa o sporych szansach, lecz zagrożonych wyginięciem, i na samym końcu płazy, których los jest już przypieczętowany.
Najgłośniejsze, które zapamiętał Adama Mickiewicz, należą do grupy żab zielonych. Tych, które prawdopodobnie jeszcze pożyją. To kompleks żab zielonych, trudnych do rozpoznania szczególnie w młodym wieku. Żaby wodne, jeziorkowe i śmieszki są wciąż pospolite, szczególnie na północy kraju. Najokazalsza z nich, żaba śmieszka wielkości dłoni, zamieszkuje brzegi jezior i starorzecza w licznych grupach.
Przy odrobinie szczęścia można jeszcze spotkać stada liczące kilkaset osobników. Kiedyś były ich tysiące. Zaopatrzone w zewnętrzne rezonatory samce (to te woreczki przypominające wydmuchane przez dzieciaki baloniki), dają w ciepłe wieczory oszałamiająco głośne koncerty. Rytmiczne rechoty są słyszalne z odległości kilku kilometrów, zaś ludzie, którym zdarzyło się rozbić namiot czy zakotwiczyć łódź w żabiej zatoce, musieli solidnie zatykać uszy, by choć na chwilę zmrużyć oko. Samce mniejszych żab jeziorkowych i wodnych są nie mniej hałaśliwe, lecz zwykle żyją w znacznie mniejszych i co za tym idzie, bardziej cichych zespołach.
Jeszcze pół wieku temu żaby zielone nazywano jadalnymi i rzeczywiście chwytano na potrzeby francuskich smakoszy. Prawdziwy Sarmata na żabie udka spoglądał z pogardą, nazywając ościenne nacje jadające oślizgłe gadziny, żabojadami. Dzisiaj żabom nic już nie grozi, gdyż na stoły trafiają tuszki z azjatyckich ferm. Kuriozalnie, globalizacja okazała się jeszcze bardziej zabójcza dla naszych żab i ropuch, ale o tym za chwilę.
Niesamowity instynkt przetrwania
Płazy z dużymi szansami na przeżycie to kumak górski i ropucha zielona. Temu pierwszemu wystarczą na miejsca rozrodu leśne kałuże czy koleiny na polnej drodze wypełnione wodą. Byle tylko nie wyschły przez kilka tygodni. W sam raz, by larwy wylęgłe ze złożonego skrzeku zdążyły przejść metamorfozę w dorosłe okazy.
U kumaków górskich podziwiam niesamowity instynkt przetrwania. Wiedzione jakimś płazim zmysłem wyczuwają z dużej odległości koleinę wyżłobioną przez ciężarówkę. Pierwszy samiec, który tam trafi, kumkaniem przywołuje koleżanki i kolegów. Wszystko to czyni ropuszka wielkości góra czterech centymetrów.
Ropucha zielona w braku wybredności bardzo kumaka górskiego przypomina. Na miejsce godów wybierze dopiero co wykopany rów czy pożwirowe wyrobisko. Widziałem je nawet w dołach wykopanych pod fundamenty. To ostatnie miejsce nie jest perspektywiczne, gdyż prędzej czy później zostanie zalane betonem i zasypane. Jednak wola przetrwania i plastyczne zachowanie tego gatunku jest olbrzymie w porównaniu do innych płazów. I najciekawsza rzecz, ropuchy zielone polubiły otoczenie człowieka. Niektórzy mówią, że to już gatunek synantropijny. Mieszka tuż przy budynkach, włazi do stajni czy obory. I do tego pięknie śpiewa. Głos ropuchy zielonej przypomina do złudzenia ciche trele kanarka.
Mózg wielkości główki zapałki
Ostatnia grupa to płazy ginące i bez większych perspektyw na przetrwanie. Ropucha szara, żaba trawna i żaba moczarowa. Jako pierwsze wychodzą z zimowych sypialni wczesną wiosną. I tu zaczyna się dramat.
Płazy mają mózgi wielkości główki zapałki. W nim zapisany niezbywalny imperatyw, który nakazuje im wędrować na gody do tych samych zbiorników wody, w których kiedyś przyszły na świat. Daj Boże, by staw czy jeziorka czystej wody nie wyschły. Po drodze muszą pokonać drogi z jeżdżącymi samochodami, ogrodzenia, betonowe elementy drogowej infrastruktury. Do niedawna każdej wiosny na drogach jadące samochody masakrowały tysiące gadów. Dekadę temu kontrolowaliśmy miejsca, gdzie kiedyś żaby trawne i ropuchy szare przechodziły przez asfalt. Nie znaleźliśmy ani jednej sztuki. Wszystko, dosłownie wszystko zostało rozjechane.
Wiosenne wędrówki to nie koniec kłopotów. Po krótkich godach płazy wychodziły z wody i wracały na letnie kwatery, zaś jesienią znowuż wracały na zimowiska do wolno płynących potoków narażone na te same niebezpieczeństwa. Żaden gatunek, nawet najbardziej płodny, tak systematycznej masakry nie przetrwa. Żaby trawne, moczarowe i ropuchy szare przetrwały jeszcze w wybudowanych przez leśników zbiornikach wody służących małej retencji.
Dlaczego z takim uporem opowiadam o żabich koncertach? Otóż każdy gatunek wydaje inne głosy godowe i w nieco innych terminach. Można je łatwo rozpoznać, a miejsce rozrodu zlokalizować. Żaden gatunek kręgowców nie jest tak wdzięcznym i łatwym obiektem obserwacji, jak płazy bezogoniaste.
I ostatnie pytanie: po co? Czy świat bez żab i ropuch będzie istniał? Pewnie ktoś powie, że żaby nie są do niczego potrzebne i można się bez nich obejść. To bzdura. Płazy są uznanym bioindykatorem stanu środowiska. Zniknięcie żab i ropuch świadczy o katastrofalnej kondycji okolicy.
Kiedyś w szkołach uczono, iż ropuchy i żaby są odpowiednikiem ptaków owadożernych. Sikorek, muchołówek i innych sympatycznych stworów. Para ropuch ochroni spory warzywniak przed ślimakami i larwami owadów. Ropuchy nie podkradają truskawek. Nie plują jadem w oczy. Nie rzucają uroku i mleka krowom nie odejmują.
Płazy wymierają na naszych oczach, co jest tendencją właściwie ogólnoświatową. Giną na drogach pod kołami samochodów, wędrując na gody. Wszystkie płazy potrzebują do rozrodu czystych zbiorników wody słodkiej. Te zaś wysychają w miarę postępującego ocieplenia klimatu lub są osuszane czy zasypywane śmieciami. Chemia rolnicza zabija płazy, które przez wilgotną skórę chłoną zabójcze pestycydy niczym gąbka. Razem z żabimi udkami rodem z azjatyckich hodowli rozwleczono po całym świecie zabójczą chorobę grzybową, która dziesiątkuje żaby i ropuchy. Także u nas.
W przypadku płazów ochrona gatunkowa gwarantowana prawem jest fikcją. Teoretycznie kierowca za każdą przejechaną żabę powinien zapłacić mandat. Widzę zdziwienie w oczach, ale tak stoi w ustawie.
Być może niektóre z nich to zaklęte przed wiekami księżniczki. Na wszelki wypadek nie radzę całować napotkanej ropuchy. Księżniczki są drogie w utrzymaniu, zaś nagroda za zdjęcie uroku w postaci połowy nieistniejącego królestwa jest mocno wątpliwa. O czym radzę pamiętać, nim ostatnie płazy przepadną w mrokach historii.