Kilka dni temu przez media przemknęła sensacyjna wiadomość o kotożbiku, który w okolicach Limanowej miał zaatakować człowieka. Po zaciekłej walce agresor został zabity, a truchło trafiło w ręce weterynarzy. Ci stwierdzili, że wścieklizny nie miał, ale zapomnieli pobrać próbki DNA.
Mój jedyny kontakt ze żbikiem, to była kompletna porażka. Najrzadszym i najbardziej tajemniczym kotem Europy Środkowej. Osoby, które miały szczęście spotkać żbika na wolności można policzyć na palcach, więc moja klęska jest tym bardziej bolesna. Po kolei. Najpierw czas i miejsce akcji. Późne popołudnie w pierwszych dniach maja dwa lata temu. Opustoszała wiata dla turystów z dogasającym ogniskiem. Mniej więcej w połowie drogi pomiędzy szczytem Radziejowej w Beskidzie Sądeckim a Kosarzysakmi obok Piwnicznej zdroju. Miejsce dzikie i odludne. Na leśną drogę wychodzi kot. Mam na kolanach aparat z teleobiektywem. Odruchowo pstrykam trzy kadry. Skąd u licha domowy kot w środku lasu? Zamiast pomyśleć wyszedłem z ukrycia, by lepiej obejrzeć zwierzaka, który tkwił w smudze zachodzącego słońca. Ten zaś na mój widok zniknął niczym kamfora. Wówczas mnie olśniło. Toż to był żbik! Szukałem tropów na płatach śniegu, ale był zbyt zmarznięty by cokolwiek pokazać.
***
W domu nerwowo przeglądałem moje trzy kadry. Do potwierdzenia odkrycia brakowało ujęcia grzbietu. Z charakterystyczną pręgą od grzbietu po ogon. Gdybym siedział spokojnie w wiacie i korzystał z teleobiektywu, zdjęć byłoby więcej. Fachowcy od żbików powiedzieli nie. Brak ujęcia grzbietu zwierzaka z układem pasków i pręg. Nie ma dowodu ostatecznego, choć z dużym prawdopodobieństwem graniczących z pewnością był to żbik. Najbliższe domy skąd mógłby przywędrować domowy kot są pięć kilometrów w linii prostej dalej. Po drodze ze dwa górska grzbiety po tysiąc metrów w każdy. Rok po roku wracałem w to samo miejsce kilka razy. Spenetrowałem okolicę. Drugiej okazji już nie było…
Żbik jest łudząco podobny do pręgowanego dachowca jakie zobaczycie na najbliższym podwórku. Tyle, że jest nieco bardziej przy kości, a ogon ma dłuższy i mocno puszysty. I wspomniana ciemna pręga wzdłuż grzbietu. Dorosłe okazy mogą ważyć nawet sześć, siedem kilogramów. Z tym widywaniem to różnie bywa. Nikt też nie wie, ile dzikich kotów żyje na swobodzie. Może sto, może dwieście. I to cały stan posiadania. Mało, bardzo mało. Wedle przyrodniczych kryteriów gatunek stoi na krawędzi zagłady. Co gorsza, grupy kotow żyją w izolacji. Najwięcej w Bieszczadach i Beskidzie Niskim. Obecność kilku okazów zanotowano w okolicach Muszyny. Zapewne to migrujące koty ze Słowacji, gdzie żyje ich znacznie więcej. Pojedyncze okazy obserwowano też w Gorcach. I to tyle.
Żbiki bywają uwiecznione przez fotopułapki, które leśnicy i przyrodnicy często wieszają w lasach. Znakomite do obserwacji mieszkańców lasu jak i wyłapywania kłusowników.
Przed laty Białowieski Park Narodowy zafundował zwiedzającym wielką atrakcję: dwa żbiki z oliwskiego zoo w dużym w pokazowej wolierze. Koty mają rozległy wybieg, a turyści większą szansę zobaczenia rzadkich zwierzaków w warunkach zbliżonych do naturalnych. Szkoda, że nie u nas, bo bardziej pasowałyby do Magurskiego czy Bieszczadzkiego Parku Narodowego. To ostatnie miejsca gdzie żbiki żyją na wolności, a na północy wyginęły wieki temu.
Przyczyny zagłady są doskonale opisane. Po pierwsze zabijanie. Do połowy minionego wieku panował pogląd o szkodliwości wszelakich drapieżników w przyrodzie. Od jastrzębi poczynając na wilkach kończąc. Strzelano do tak zwanych szkodników, które miały jakoby zabijać inną, pożądaną zwierzynę w lasach. Przy okazji bezlitośnie tępiono żbiki. Tuż po II Wojnie objęto gatunek ścisłą ochroną. Tyle tylko, że nie było już czego chronić. O ile ochrona wilka doprowadziła do odrodzenia pogłowia już po trzech dekadach, to niestety żbik pozostał wielką rzadkością na skraju wymarcia. Po drugie, lasy są penetrowane przez ludzi. Turystów, biwakowiczów, drwali. Znalezienie większego zakątka prawdziwie dzikiej kniei możliwe jest jedynie we wschodnich partiach Beskidów i Bieszczad. I tam też żbiki są widywane.
***
Teraz najważniejsze. Choć żbik łudząco przypomina domowego kota o pręgowanym umaszczeniu, nie ma z nim wiele wspólnego. Może tylko podobną anatomię. I styl życia, ale o tym za chwilę. Kot domowy, to potomek udomowionych w starożytnym Egipcie kotów. Po długich perypetiach święte zwierzę panteonu egipskich bóstw trafiło w średniowieczu do Europy. Kot został zatrudniony na etacie obrońców spichlerzy. I w roli łowców myszy i szczurów doskonale sobie radził. Po stuleciach to już tylko zwierzę domowe kochane przez wielu ludzi. Co do tak zwanego udomowienia, to raczej kot domowy udomowił swoich ludzkich właścicieli zachowując olbrzymią niezależność. Dość wspomnieć, że część populacji w miastach czy na wsiach żyje właściwie na swobodzie, choć do lasów nigdy nie wyemigrowała. Jeśli chcecie poznać zachowania żbika, zerknijcie na najbliższego domowego kocura. Poluje w identyczny sposób na mniejszą od siebie zdobycz. Głównie gryzonie i ptaki. Nie pogardzi małym zajączkiem (czego kiedyś nie mogli mu wybaczyć myśliwi!) jak i jaszczurką czy płazem. Co ewentualnej szkodliwości i tępienia innych gatunków, to największym szkodnikiem są ludzie. Zaś żbikowi nie można przypisać nie tylko wyrządzania żadnych szkód w naturze czy choćby nawet przetrzebienia mniejszych od niego mieszków lasu. Życie na swobodzie nie pozwala na grymasy. Żbik jada co ma pod ręką lub zdycha z głodu. Żbik tak samo jak nasz domowy kot marcuje pod koniec zimy. Kocury wędrują w poszukiwaniu samicy. Znakują teren i gdy spotkają konkurenta, wydają przeraźliwe wrzaski. Tak, jak nasze domowe kotki. Pewnie ktoś zapyta, dlaczego u licha nasi przodkowie nie udomowili żbika. Przydałby się choćby słynnemu Popielowi do walki z myszami. Ponoć przed wiekami trzymano na obejściu dzikie łasice, które równie skutecznie zabijają gryzonie. Sztuka domestykacji udała się w przypadku wilka czy dzika. Tym sposobem tysiące lat temu powstały domowe psy i świnie. Nie wiem. Mogę domniemywać, że żbik był zbyt samodzielnym, puszczańskim stworem, który ludzkie domy omijał z daleka i nie dochodziło do tworzenia socjalnych więzi z człowiekiem. Gdy w średniowieczu przywieziono do nas egipskich emigrantów, nie było już takiej potrzeby. Nieliczne próby wychowania znalezionych kociąt żbika, kończą się niepowodzeniem. Dzika natura jest nie do opanowania. Nie ma mowy nie tylko o głaskaniu czy przytulaniu z zwierzaka, ale nawet wspólnym mieszkaniu. Żbik pozostanie dzikim mieszkańcem puszczy.
***
Na koniec zostawiam najsmaczniejszy kąsek. Jedną z przyczyn wyginięcia żbika miało być krzyżowanie ze zdziczałymi, domowymi kotami, jakie przywieziono do nas kilka wieków temu z południa. Ktoś nawet kiedyś ochrzcił bastarda kotożbikiem. Cóż, teoria pociągająca, bowiem obydwa gatunki są podobne, ale mimo poszukiwań owe mityczne mieszańce znajdowałem głównie w starych, łowieckich opowieściach. Nikt nigdy i nigdzie nie pokazał ani skrawka futra pochodzącego od owej mitycznej istoty. Nie ma starych trofeów myśliwskich czy zachowanych szkieletów. Tuż obok mnie mruczy pasiasty kocur. Pręgowany niczym żbik tyle, że mniejszy. Mam uwierzyć, że to kochające ciepły piec, rozleniwione stworzenie miałoby uprawiać miłosne harce w zimnym i wilgotnym lesie? Wygrzany, rozleniwiony piecuch walczący o względy dzikiej kotki gdzieś na topniejącym śniegu? Mam dać wiarę powieściom o żbiku, który uprawia amory z domowymi kotkami? Nigdy w życiu! Toż to najlepsze dowody na nieistnienie wyimaginowanego kotożbika. Kilka dni temu przez media przemknęła sensacyjna wiadomość o kotożbiku, który w okolicach Limanowej miał zaatakować znienacka człowieka. Po zaciekłej walce agresor został zabity a truchło trafiło w ręce weterynarzy. Ci stwierdzili ku uldze zranionego mieszkańca, iż o wściekliźnie nie ma mowy. Po czym tryumfalnie ogłoszono istnienia kotożbika i … zapomniano pobrać próbkę DNA. Zaś Corpus delicti, czyli jedyny dowód rzeczowy zgodnie z przepisami poddano utylizacji. Tym samym jedyna okazja potwierdzenie faktu mieszania dwóch gatunków, domowego kota i żbika przepadła z kretesem. Może dobrze, gdyż legendy są najciekawsze. I nie umierają nigdy…