Grzegorz Tabasz: Kto dziś płacze jak bóbr?

Czytaj dalej
Grzegorz Tabasz

Grzegorz Tabasz: Kto dziś płacze jak bóbr?

Grzegorz Tabasz

Nie ma wody płynącej czy stojącej w naszym kraju, gdzie nie byłoby bobrów. Szczytowym (i to dosłownie!) osiągnięciem gryzoni stało się odnalezienie zwierząt nad Morskim Okiem w Tatrach

Czterdzieści lat temu z terenów byłego Związku Radzieckiego sprowadzono pierwsze zakupione bobry do wzmocnienia rodzimych zwierzaków liczonych na sztuki. Wypuszczone w kilkudziesięciu miejscach zaczęły się szybko rozmnażać. Wpierw pod troskliwą opieką naukowców i myśliwych, później już samodzielnie. Autorzy projekt założyli, że gdy liczebność gatunku przekroczy trzydzieści tysięcy sztuk, zacznie być realizowana strategia zarządzania gatunkiem. Czyli planowane polowania trzymające gatunek na założonym poziomie.

Nic z tego nie wyszło i bobry puszczono samopas skrzętnie okazję wykorzystały. W 2013 roku krajową populację bobra oszacowano na 60 tysięcy osobników. Przyrodnicy odnieśli spektakularny sukces i największy gryzoń występuje w całym kraju. Mało tego, zrobiło mu się ciasno. Prócz rzek i strumieni zajął pożwirowe wyrobiska i rowy odwadniające. Kopie nory w wałach przeciwpowodziowych. Wreszcie pojawił się w pobliżu autostrad. W odwodnieniach, które zatkane przez zmyślnego zwierzaka zamieniają się w miłe mu bajorka. Wysoki nasyp to wymarzone miejsce na gniazda.

Autostrady, oczko w głowie decydentów (jak miło przeciąć wstęgę na najkrótszym choćby odcinku…), bobry podkopują w ekspresowym tempie. Za wyrządzone szkody płaci Skarb Państwa, a wypłacone sumy zaczynają być zauważalne w budżecie. I co ciekawsze, przekraczają kilkukrotnie szkody wyrządzane przez drapieżne wilki. W drugiej dekadzie XXI wieku liczebność bobrów w Polsce oszacowano na ponad sto tysięcy okazów. Niektórzy mówią, że jest ich nawet trzydzieści tysięcy więcej. To całkiem możliwe, gdyż praktycznie nie ma wody płynącej czy stojącej w naszym kraju, gdzie nie byłoby bobrów. Szczytowym (i to dosłownie!) osiągnięciem gryzoni stało się odnalezienie zwierząt nad Morskim Okiem w Tatrach. Zwierzaki, ku zdziwieniu wszystkich przetrwały zimę w dobrej kondycji. Prawdę mówiąc, nie jest to sukces, lecz miara desperacji. Na nizinach jest już tak ciasno, że zwierzęta migrują w każde wolne miejsce. Byle woda była w zasięgu łap i ogonów. Po kuluarach służb chroniących środowisko krąży wizja totalnych polowań na bobry. Na razie nic im nie grozi. Myśliwi stoją z bronią przy nodze. O polowaniu ani myślą, ale o tym za chwilę.

Niegdyś, czyli przed wiekami na największy gryzoń Europy był pożądaną zdobyczą. Za Piastów przywilej polowania na bobry przypadał wyłącznie panującemu księciu. Władca zatrudniał specjalnych urzędników zwanych bobrowymi, których jedynym zajęciem było nie tylko organizowanie polowań, ale i opieka nad bobrzymi matecznikami. Nic dziwnego, gdyż każdy fragment upolowanej tuszy miał praktyczne zastosowanie. Ze skór szyto ekskluzywne futra dające ciepło w siarczyste mrozy. Pokryty łuskami ogon pozwał zaliczyć bobra w poczet ryb i zarazem dań postnych, do których zaliczano wszystko to co miało choć trochę łusek na ciele. Jadano go ze smakiem i w zgodzie ze sumieniem w długie podówczas okresy wstrzemięźliwości. Resztki włosia szły na pędzle, zaś gruczoł zapachowy zwany strojem bobrowym uważano za panaceum na liczne choroby.

Sadło, czyli skrom leczyło najgorsze rany. Solidne zęby brunatno czerwonej barwy wkładano niemowlakom do kołysek by ukoić bóle ząbkowania. Nade wszystko ceniono futra, które stały się przyczyną wytępienia bobrów prawie w całej Europie. Po II Wojnie Światowej na Warmii i Suwalszczyźnie naliczono około osobników. Tym samym bobry przestały być zwierzęciem łownym i trafiły na listę gatunków nie tylko chronionych, ale zagrożonych wyginięciem. Wydawało się, że po bobrach zostaną jedynie nazwy miejscowości Bobrowniki czy Bobrowa. Nic z tego.

Czas na kilka słów o zwierzaku zwanym bobrem europejskim. Na świecie istnieją tylko dwa gatunki, które potrafią zmieniać środowisko wedle własnych potrzeb. To bobry i ludzie. Gryzonie uwielbiają rozlewiska. Jeśli takich miejsc zabraknie, bobrza rodzina zaczyna ścinać drzewa, budować tamę i piętrzyć wodę. Największe zapory z kawałków pni, mułu, kamieni mogą sięgać wzrostu człowieka i liczyć kilkaset metrów długości. Powierzchnię powstałego zalewu liczy się w dziesiątkach hektarów. Konstrukcja jest tak solidna, że można po niej spacerować a nawet jeździć ciągnikami rolniczymi. Budowla nie poddaje się też niszczącej sile powodzi. W utworzonym własnoręcznie rozlewisku, gryzonie budują żeremia, czyli kopulaste stosy drewna ochraniające nory. Prowadzą do nich liczne korytarze o długości kilkudziesięciu metrów z podwodnymi wejściami.

Nory mają sprawny system wentylacji, który zapewnia, że mieszkalne komory są suche i ciepłe. Wygodne wyjścia prowadzą wprost do wykopanych rowów, których zwierzęta używają do spławiania cięższych pni i konarów z dużych odległości. Wieki przed Archimedesem odkryły i znalazły praktyczne zastosowanie siły wyporu. Po co męczyć się i wlec materiał po lądzie, skoro można go wygodnie spławić wodą. Kanały transportowe osiągają imponującą długość kilkuset metrów. Tam, gdzie trzeba stawiają śluzy regulujące poziom wody. Na położonych blisko wody terenach bobry pracują niczym ogrodnicy. Wycinają niesmaczne brzozy, zostawiając ulubione topole, osiki i wierzby. Ostatnimi czasy zaczynają podgryzać nawet gatunki iglaste. Zmiana diety wymuszona głodem, gdyż w okolicy zasiedlonej przez bobry brakuje wierzb czy topoli. No proszę: bóbr budowniczy, bóbr flisak i bóbr ogrodnik.

Największy gryzoń Europy nie zapada w zimowy sen i jest aktywny przez cały rok dzięki nagromadzonym zapasom. Słowo spiżarnia kojarzy się zwykle z podziemną komorą wypełnioną przysmakami. Nie u bobra. Starczy zajrzeć w końcu września nad najbliższą wodę zamieszkiwaną przez zwierzaki. Podwodne wejścia do mieszkalnych nor znaczą unoszące się w wodzie koncentryczne kręgi zatopionych gałęzi. Są nie grubsze niż dwa palce i ułożone warstwami aż do dna. Od początku jesieni do pierwszych przymrozków cała bobrza rodzina wyłazi nocami na ląd i pracowicie ścina gałązki ulubionych drzew. Przywleczone i zatopione w wodzie utrzymują świeżość do początku wiosny, a ściągnięta kora to jedyny pokarm. Nawet jeśli zimą lustro wody skuje tafla lodu, to zwierzaki będą wypływać z korytarzy, których ujścia znajdują się tuż przy dnie i bez trudu wybierać co smaczniejsze kąski. Na lądzie zima, a zapobiegliwe gryzonie mają suty wikt bez wystawiania na śnieg choćby koniuszka ogona.

Na koniec coś o przyszłości bobów. W kraju zaczyna brakować dla nich miejsca. Bobry są praktycznie wszędzie, a szkody stają się dotkliwe. Odtworzony z takim trudem gatunek zamienił się w szkodnika. Dwudziestokilogramowy gryzoń praktycznie nie ma wrogów naturalnych. Jedynym rozsądnym rozwianiem mogłoby być wpisanie bobra na listę gatunków łownych i przywrócenie polowań. O tym myśliwi nie chcą nawet słyszeć. Po pierwsze, koła łowieckie musiałby z własnej kieszeni płacić za szkody. To kwoty rzędu milionów złotych, które zrujnowałyby budżet związku łowieckiego. Po drugie, strzelanie z broni palnej do płynących zwierząt jest niebezpieczne. Pewne rykoszety i kłopoty z podniesieniem zdobyczy z wody.

Bobry zwykle łowiono w zatrzaskowe pułapki, które nasze prawo traktuje jak narzędzie kłusownika. Wreszcie myśliwi słusznie zauważyli, iż tradycja bobrzych łowów dawno zanikła. Popyt na skóry żaden i ciężko sobie wyobrazić łuskowany ogon z rusztu w restauracyjnym menu. Nie wspominając o pozostałych, historycznych już zastosowaniach bobrzej tuszy. Nikt nie ma pomysłu na rozwiązanie gryzącego problemu i na razie bobry mogą spać spokojnie. No może nie do końca. Przyroda wciąż potrafi skutecznie reagować, gdy czegoś jest zbyt dużo.

Zagęszczenie bobrów może i pewnie doprowadzi do wybuchu epidemii choroby lub pasożytów. To będzie naturalna i tak lubiana przez aktywistów strategia zarządzania gatunkiem w wersji głęboko ekologicznej. Zobaczymy. Na zakończenie współczesnej historii bobra na Ziemiach Polskich nie mogę pominąć pewnego istotnego faktu. Otóż na Wyspach Brytyjskich realizowany jest program restytucji dawno wytępionego gatunku. Wyspiarze liczą, iż bobrze tamy stworzą rozlewiska i małe bagna, które zwiększą różnorodność przyrodniczą kraju. Siedliska gryzoni są pod troskliwą ochroną przyrodników a każde nowe żeremie witane z radością. Mam nieodparte wrażenie, że historia lubi się powtarzać, zaś Anglicy nie bardzo wiedzą co czynią…

Grzegorz Tabasz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.