Grzegorz Tabasz: Niby łaska, a morduje bez mrugnięcia okiem
Ciągle głodna nie może pozwolić sobie na dłuższy wypoczynek. Jeśli już przymknie oczy, to na pewno śni o tłustych myszach. W ciągu doby łasica zabija i zjada przynajmniej trzy gryzonie. Myszy, nornice, ryjówki. Jest prawdziwym biczem na krety niszczące trawniki
Dwa razy spojrzałem łasicy prosto w oczy. Staliśmy twarzą w twarz. Pierwszy raz w miejskim parku. W biały dzień. Przysiadłem na ławce obok kapliczki. Zwierzak chyba szedł za mną krok w krok, gdyż nagle stanął tuż przede mną. Nie dalej niż metr. Z brzuchem przytulonym do płyt chodnika i wyprostowaną szyją. Dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie. Małe, świdrujące oczka łasicy otaksowały mnie bez litości. Gdybym był wielekroć mniejszy, równy rozmiarami myszom czy małego ptaszka, to spotkanie miałoby zapewne bardziej dynamiczny przebieg. Widziałem każdy szczegół. Wąsy na pyszczku, biały brzuszek i futerko na grzbiecie barwy mlecznej czekolady. Drobne uszy. Grubawy ogonek. Zmieściłaby się na mojej dłoni, zaś cylindryczne ciało było tak cienkie, iż zapewne bez problemu przecisnęłaby się przez rurę odkurzacza. Łasica krótkimi skokami okrążyła kapliczkę. Co rusz czujnie unosiła głowę, bacznie przepatrując otoczenie. Kiedy zaczęła kluczyć pomiędzy wypalonymi zniczami, przypomniałem sobie o wabieniu. Trzeba wydawać piszczące dźwięki naśladujące wystraszone myszy. Może zdołałbym wygrzebać telefon z kieszeni i zrobić choćby jedno dowodowe zdjęcie.
***
To był błąd. Nie ta krtań. Nie ta tonacja, co trzeba. Spłoszona dała susa w zielsko i tyle ją widziałem. Mimo wszystko nie tracę nadziei. Łasica jest terytorialnym myśliwym, który w miarę regularnie patroluje te same ścieżki i rewiry. Następnym razem gotowe do strzału urządzenie położę na kolanach. I nikt nie zwątpi w spotkanie prawie że oswojonej łasicy. Drugi raz był bardziej dynamiczny. Również w samo południe upalnej niedzieli. Na tarasie wybuchło paskudne zamieszanie. Dzikie warczenie kota zmieszane z głośnym piskiem łasicy. Zwierzak najwidoczniej patrolował teren i wszedł na taras. Prosto w łapy drzemiącego kocura. Zaskoczone zwierzęta skoczyły sobie do oczu. Ogarnąłem zamieszanie szklanką wody, bo nic innego nie miałem pod ręką. Poczułem jeszcze dotknięcie miękkiego futra na nodze i dzięki Bogu więcej nic. Gdyby drasnęła mnie pazurami lub ząbkami, miałbym murowane szczepienie przeciw wściekliźnie. Taka profilaktyka. Obejrzałem jeszcze kota. Żadnych ran. Znowu zapanował spokój.
Łasica zwana łaską to urodzony morderca. I zwierzak z charakterem. Z przeciętną wagą stu gramów ma szalenie niekorzystny stosunek powierzchni ciała do objętości. Dla utrzymania stałej temperatury potrzebuje znacznie więcej energii niż większe zwierzęta. Nawet latem. O zimie nie wspominając. Straty są przy tym tak duże, iż nieustannie musi myśleć o zdobywaniu pokarmu. Inaczej zginie z wychłodzenia. Nie gromadzi ani odrobiny tłuszczu, co zapewne pomaga utrzymać nienaganną sylwetkę, ale absolutnie nie chroni przed zimnem. W ciągu doby zabija i zjada przynajmniej trzy gryzonie. Myszy, nornice, ryjówki. Jest prawdziwym biczem na krety niszczące trawniki. Niekiedy małe króliki, rzadziej ptaki. Nie przepuści żabom i jaszczurkom. Także owadom. W siarczyste mrozy apetyt ma jeszcze większy, a menu jest znacznie uboższe. Ciągle głodna nie może pozwolić sobie na dłuższy wypoczynek. Jeśli już przymknie oczy, to na pewno śni o tłustych myszach. Teraz odrobina matematyki. Pojedyncza łasica w ciągu roku likwiduje około 1000 gryzoni (słownie tysiąc). Przez trzy lata statystycznego życia trzy razy tyle. Trzy tysiące! Samica z młodymi jeszcze więcej. Zaś zimą menu obejmuje prawie w całości myszy i nornice w nadprogramowej liczbie. W ogrodzie czy na podwórku łasica to prawdziwy i nieoceniony skarb. Tym większy, iż chętnie mieszka w otoczeniu człowieka. Mam nadzieję, że incydent z moim kocurem na tarasie łasicy nie przepłoszył, a co najwyżej doprowadził jedynie do zmiany trasy codziennego obchodu rewiru łowieckiego.
***
Strategia łowiecka jednego najmniejszych drapieżników w rodzinie ssaków jest bardzo prosta. Przez całą dobę niestrudzenie patroluje własny, zazdrośnie strzeżony przed konkurencją obszar. To żaden egoizm. Gryzonie mają wielu fanów. Sowy, kuny i lisy. Także więksi od niej krewni jak tchórze i gronostaje. Dwie łasice obok siebie będą głodować. Samotnik utrzyma się przy życiu. Z większymi od siebie wygrywa dzięki małym rozmiarom ciała i ruchliwości. Zajrzy w każdy kąt. Stos kamieni, wypróchniałe pnie. Sprawdzi wszystkie zakamarki stodoły. Bez problemu przeciśnie się przez każdą szczelinę, jeśli tylko wetknie w nią głowę. Przebiegnie mysie nory i podziemne korytarze nornic. Wszystko to miejsca niedostępne dla większych drapieżców. Ofiarę zabija jednym celnym uderzeniem zębów w kark. Kiedyś opowiadano mrożące krew w żyłach historie o łasicach, które przegryzały gardła i spijały krew wciąż żywej ofierze. Bujda na resorach. Atak w kark kończy się zmiażdżeniem kręgosłupa i natychmiastowym unieruchomieniem zdobyczy. Dopiero potem łasica przystępuje do konsumpcji. Oczywiście, że spija wypływającą krew. Niby dlaczego ma marnotrawić bezcenne kalorie? Wrodzony sadyzm miał również przejawiać się w zabijaniu wszystkich ofiar w zasięgu wzroku. Tymczasem to tylko zapobiegliwość. Zwierzak gromadzi zapasy na czarną godzinę. Jeśli pogoda nie dopisze, wraca do ukrytych zwłok. Pewnie pomyślicie o odrażającej woni padliny dolatującej ze spiżarni. W naturze nie ma miejsca na sentymenty. Wszyscy drapieżcy są również zjadaczami zwłok. Nawet uważane za szlachetne z zachowania, herbowe orły. O wilkach i niedźwiedziach nie wspominając. Takie same kalorie, co z żywego obiektu. Ba, nawet lepsze. Padlina nie ucieka i nie stawia oporu. Smrodek jest rzeczą względną czy może raczej tylko funkcją pustego żołądka. Grymasy i pokarmowe zachcianki to czysto ludzki wymysł.
***
Jest jeszcze jedna, mroczna strona charakteru łaski. Jeśli wpadnie do zamkniętego gołębnika, może sprawić krwawą jatkę. Będzie przegryzać jeden ptasi kark po drugim. Tak długo, aż wszyscy mieszkańcy gołębnika legną pokotem na ziemi. Na stosie skrwawionych ciał spocznie ledwo żywa łasica. Tak samo postąpi w klatce z królikami. Czyżby sadyzm i okrucieństwo? Spokojnie, to tylko instynkt. Instynkt, który nakazuje bezwzględne atakowanie i zabijanie każdego ruchomego obiektu. Na przykład w mysiej norze. Musi zabić, nim spłoszeni gospodarze zdołają uciec. W zamkniętym pomieszczeniu spanikowane i przerażone ptaki biegają jak oszalałe, a łasica zgodnie z zapisanym scenariuszem łapie i morduje. Przegryza karki. Rozrywa gardziele. Tak długo, aż zapanuje martwa cisza. Prawdę mówiąc, takie masowe mordy zdarzają się wyjątkowo rzadko. Znam kurnik, gdzie na ciasnym stryszku mieszkała łasica, a na parterze kury i kurczęta. Ani jeden ptak nie dał gardła. Właściciel bardzo cenił małego drapieżnika, gdyż ten definitywnie zlikwidował mysią plagę. Obecność łasicy miała też wymierną cenę. Oszczędności na karmie, którą podkradały gryzonie. Mniejsze wydatki na bezskuteczne trutki i obowiązkową deratyzację. Idylla skończyła się po dwóch latach. Łasica przepadła bez śladu. Za wcześnie na naturalny zgon. Pewnie padła łupem większych od siebie. Gryzonie szybko wróciły, zaś rolnik marzy o następnej łasicy. Nasi przodkowie, zanim sprowadzono domowego kota, ukuli powiedzenie, które znakomicie oddawało ich stosunek do łasicy: chwal bracie łasicę w chacie!
***
Krwiożercza łaska ma wielu wrogów. Nocami przegrywa w starciu z sowami. W dzień z myszołowami czy pustułkami. Jeśli nie ujdzie na czas, zginie w paszczy kuny lub tchórza. Z życia eliminuje ją najmniejsza niedyspozycja fizyczna. Jeśli regularnie nie poluje, to ginie z głodu. Niby urodzony zabójca, ale nie ma łatwego życia.
Pod koniec wakacji mój kulawy kocur inwalida (tak, ten z tarasu!), z dumą przywlókł połowę tuszki martwej łasicy. Nie wierzę, by zdołał schwytać na otwartym terenie zwinne i szybkie zwierzątko. Niestety, poziom komunikacji z moim pupilem jest ograniczony do pomruków w różnej tonacji, z których absolutnie nie wynika kto zabił, a kto tylko znalazł świeżego trupa.