Grzegorz Tabasz: Te zwierzaki potrafią robić nas na biało
W przypadku śnieżnych zim przybierają biały kamuflaż, który zrzucają po zejściu śniegów. Krótko mówiąc, jest okazja, by pomyśleć o zwierzakach, które ze śnieżną zimą są za pan brat
Spadł śnieg i wreszcie mamy zimę jak dawniej. Z dwudziestostopniowymi mrozami i zaspami. Wielu narzeka, ale kilka dekad temu długie okresy niskich temperatur trwały po kilka tygodni. I była to norma, a nie sensacyjna anomalia przecząca teorii globalnego ocieplenia. Sztandarowym obrazkiem zmian klimatycznych jest niedźwiedź polarny. Biały miś w przypadku stopnienia lodów Arktyki ma zginąć, gdyż białe futro będzie doskonale widoczne na brunatnym, pozbawionym śniegu podłożu. Pomijając fakt, że futro białego niedźwiedzia jest w rzeczywistości przezroczyste, a biała barwa to tylko efekt optyczny, skryte podchodzenie do zdobyczy będzie bardzo utrudnione. Podobnie nasz niedźwiedź brunatny woli przespać śnieg w gawrze niż łazić po śniegu, gdzie widać go z oddali. Wracając do polarnego misia, prawdopodobnie czeka go zmiana obyczajów lub ubarwienia.
Tę ostatnią metodę stosuje wiele zwierzaków. W przypadku śnieżnych zim przybierają biały kamuflaż, który zrzucają po zejściu śniegów. Krótko mówiąc, jest okazja, by pomyśleć o zwierzakach, które ze śnieżną zimą są za pan brat. Do nich należy mniejszy kuzyn zająca szaraka zwany bielakiem i gronostaj. Zając bielak to nieco mniejsza wersja znanego wszystkim szaraka, mieszka na biegunie zimna w północno-wschodniej Polsce. Mniej więcej od Białowieży po Puszczę Knyszyńską. Przyrodnicy nazywają go reliktem po dawnych zlodowaceniach, kiedy surowy klimat i śnieżne zaspy preferowały zwierzaki o maskującym ubarwieniu. W lecie bielak, pomijając biały, słabo widoczny brzuch, ma szarobure umaszczenie.
Można pomylić go z kuzynem, tym bardziej iż pod względem obyczajów jest tak samo skryty i na widok człowieka szybko ucieka. Za to zimą bielak w pełni zasługuje na swoją nazwę. Śnieżnobiałe futerko kryje całe ciało, jedynie końcówki uszów są ciemniejszego koloru. Na tle śniegu jest zwyczajnie niewidoczny niczym żołnierze oddziałów służących w Arktyce w swych maskujących kombinezonach. I tu dotyka go syndrom białego misia. W takim futerku w przypadku bezśnieżnej aury jest doskonale widoczny. Gdyby jeszcze zmiana klimatu byłaby trwała i nieodwracalna, to mógłby zostać w letniej szacie. Natomiast pogodowa przeplatanka odwilży i śnieżnych epizodów jest dla niego olbrzymim problemem. U nas bielaki żyją wyłącznie na niegdysiejszym biegunie zimna. Obserwacje są bardzo rzadkie, może półtorej setki spotkań. Jak się łatwo domyślić, im dalej na północ, tym bielaków więcej.
Zapewne zmiany klimatu i niestabilna zima sprawi, że na naszym terenie przegra konkurencję o miejsce do życia z większym kuzynem zającem szarakiem. Szkoda, bo oprócz wyglądu ma dziwne obyczaje. Otóż panie bielakowe uprawiają superfetację. Brzmi pikantnie, lecz to mechanizm ratunkowy, który pozwala na wydanie dwóch rzutów potomstwa, gdyby w okolicy nagle zabrakło samców. Powody mogą być różne. Drapieżcy, brak pokarmu, choroby czy ocieplenie. Ot, wiele złego na jednego. Bez samców populacja może ulec zagładzie. Na wszytko jest sposób, czyli owa superfetacja. Po jednej miłosnej schadzce z tym samym samcem samica dzieli plemniki na dwie porcje. Jedna idzie na zapłodnienie kilku jajeczek, druga może przeczekać w doskonałej kondycji ponad miesiąc w zakamarkach macicy.
W sam raz, by zakończyć trwającą około sześciu tygodni ciążę i urodzić kolejny rzut młodych. Jeśli trzeba, prawie natychmiast dochodzi do drugiego jajeczkowania i zapłodnienia zaoszczędzonymi plemnikami. Tym sposobem samica, wciąż karmiąc pierwszy miot, jest już w kolejnej ciąży. Do kolejnego porodu dochodzi, gdy pierwszy rzut zajączków jest samodzielny. Rozród niebywale efektywny i bez udziału samca. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to lokalna populacja wzbogaci się o kilkunastu nowych członków. Jeśli zaś podczas drugiej ciąży samicę dopadnie głód czy susza, dochodzi do resorpcji płodu. Organizm rozkłada komórki płodu jedną po drugiej. Zwierzak otrzymuje zastrzyk energii i odżywczych składników. Tym sposobem może przetrwać żywy do poprawy sytuacji. Co ciekawe, nigdy nie ma miejsca na wchłonięcie całego potomstwa. Zawsze coś się urodzi. Niezły mechanizm ułatwiający przetrwanie, ale działający tylko na krótką metę. Bez samców czy przy pogodowej huśtawce zimą trudno o przetrwanie gatunku.
Teraz gronostaj. Zwierzak słusznie kojarzony z królewskimi dworami czy najwyższymi władzami uniwersytetów. To przez futro. Na jeden centymetr kwadratowy futra gronostaja przypada dwadzieścia tysięcy włosów. Futerko jest gęste, ciepłe i lekkie. Teraz najważniejsze: zimową porą przybiera śnieżnobiałą barwę. Wszystko prócz czarno ubarwionej końcówki ogona, po której nawet latem można odróżnić gronostaja od mniejszej łasicy. O tym za chwilę. Futro gronostaja osiągało bajońskie ceny i na kołnierz czy narzutkę o większym rozmiarze mogły sobie pozwolić osoby wyjątkowo dobrze usytuowane. Królowie podczas koronacji czy innych oficjalnych uroczystości, rektorzy wyższych uczelni celebrujący otwarcie roku akademickiego. Biorąc pod uwagę rozmiary gronostaja, który mierzy nie więcej niż trzydzieści centymetrów, zdobycie materiału na okrycie wymagało uśmiercenia wielu zwierzów. I to w wyjątkowo niehumanitarny sposób, czyli przy pomocy wnyków i potrzasków. Strzał z broni palnej czy łuku niszczył bezcenną skórę. To już przeszłość. Rektorzy czy koronowane głowy używają futer sztucznych jako wyraz podtrzymania tradycji i nowoczesnych trendów ekologicznych jednocześnie.
Teraz rzecz najważniejsza: gronostaj, podobne jak bielak, zmienia wiosną szatę z zimowej na letnią. Szarobrązową z czarnym koniuszkiem ogona i oczywiście znacznie mniej gęstą. To przystosowanie do łowów. Biały drapieżca w lecie byłby widoczny jak mucha na białym suficie. I tak samo mało efektywny w łowach. Gronostaj ma apetyt co się zowie. Podobnie jak nieco mniejsza od niego łasica ma wąską przemianę materii. Co zje, szybko spali, by utrzymać stałą temperaturę ciała. Jest niestrudzonym łowcą wszelakich gryzoni, choć będąc zwinnym napastnikiem potrafi zabić nawet młodego zająca. Dzięki skłonności do łapania myszy w epoce przed upowszechnieniem kota domowego był chętnie oswajany i trzymany w wiejskich obejściach. Niekiedy zastępowany przez łasicę o podobnych obyczajach. Pierwsze koty domowe przywieziono do Europy w czasie wypraw krzyżowych około XIII stulecia. Wpierw bywał modną i drogą maskotką możnych, by z czasem trafić pod wiejskie strzechy. Kot był zdecydowanie bardziej przywiązany do człowieka niż łasica czy gronostaj i tak samo dobrze tępił gryzonie. Nawiasem mówiąc, słynny król Popiel musiał oszczędzać na gronostajach i marnie skończył zagryziony przez myszy. Dokładnie mówiąc, gradacja szkodników spustoszyła królewskie spichlerze podczas oblężenia zamku i tyran został zwyczajnie zagłodzony.
Dlaczego zwracam uwagę na gronostaja? To proste. Spotkanie zająca bielaka w Polsce to przyrodniczy ewenement. Chyba że ktoś zimową porą zaplanuje wypad w okolice koła podbiegunowego. Podobnie jak białe misie, które lepiej i bezpieczniej oglądać na ekranie niż w naturze. Zaś gronostaj jest w zasięgu ręki i wzroku. Spotykany praktycznie w całym kraju. Jeśli mieszka w okolicy, to najchętniej nad wodami, choć bywa też rezydentem podmiejskich osiedli. Przez kilka lat samica gronostaja mieszkała na terenie sklepu ogrodniczego w centrum miasta z dużą sadzawką dla roślin wodnych. Nie wierzyłem w opowieści właścicieli, dopóki nie pokazano mi kilku zdjęć zwierzaków z charakterystycznie ciemnym chwostem na ogonie.
Co ciekawsze, ludzie podkarmiali gronostaje surowymi resztkami z kurczaków i prawie oswoili. Gronostaje tępiły z lubością szczury, więc symbioza doskonale kwitła. Do czasu aż drapieżne zwierzaki zniknęły bez śladu. Podejrzewam, że mogły zginąć pod kołami samochodów lub, co gorsze, zaszkodziły im na-faszerowane truciznami na gryzonie szczury. Nowoczesne preparaty zabijają ofiary powoli, niszcząc im zdolność do krzepnięcia krwi. Paskudna śmierć, a oszołomione gryzonie są łatwym łupem dla gronostajów. Przy okazji pochłaniają truciznę. Jeden podtruty szczur może jeszcze by nie wyrządził im krzywdy, ale kilka kolejnych kumuluje rodentycydy, czyli składniki preparatów na szczury. Do tego dochodzą obowiązkowe akcje odszczurzania miast i sklepów, co na zdrowie gronostajom w miastach wyjść nie może.
Za to w przyrodzie warto rozglądać się za gronostajem. Na śniegu trzeba wypatrzyć charakterystyczne tropy, potem zasadzić się wieczorem na polujące okazy. Sam jestem bardzo ciekaw, w jakiej szacie barwnej będą przy naszych zimach z kalejdoskopem ociepleń i opadów śniegu i odwilży. Będą białe, szare czy może w łatki?