Halina Kunicka od śmierci męża codziennie uczy się być sama
To mama niemal siłą wypchnęła ją na estradę. I skutecznie: jej córka stała się jedną z najpopularniejszych piosenkarek lat 60. i 70. Zaczynała od melodyjnego bigbitu, ale z czasem sięgnęła po poważniejsze teksty.
Niedawno zrezygnowała z koncertowania. Pojawia się jednak na spotkaniach z wielbicielami i chętnie opowiada o swoim życiu. Dla nikogo nie jest zaskoczeniem, że wyjątkowo dużo miejsca poświęca swemu małżeństwu z Lucjanem Kydryńskim. Nieżyjący od 2006 roku prezenter i dziennikarz odcisnął bowiem wielkie piętno na życiu i twórczości swej żony. Ta zachowuje go głęboko w sercu, podtrzymując tym samym pamięć o tej niezwykle barwnej postaci peerelowskiego show-biznesu.
- Lucjan pojawia się w moim sercu, w myślach, wspomnieniach. Mam uczucie, że kieruje moją ścieżką, którą teraz wędruję sama. Proszę go: „Poradź mi, co mam zrobić?”. Pytam go o wszystko. Tak było zawsze. Korzystałam z jego rad, było dla mnie ważne, co uważa. Był dla mnie autorytetem. Może potrzebuję bliskości, której nie mam? Przez te wszystkie lata, prawie przez 40 lat, byliśmy stale razem – mówi w „Super Expressie”.
Łuna nad miastem
Do dziś nie wie, gdzie spoczywają szczątki jej biologicznego ojca. Będąc zawodowym oficerem Wojska Polskiego, zaginął w pierwszych tygodniach kampanii wrześniowej. Jego córka miała wtedy zaledwie rok. Jej mamie cudem udało się zbiec z taboru kolejowego, który miał ją wywieźć ze Lwowa na Sybir. Dzięki temu mogła wraz z malutką Halinką na ręku wyruszyć w głąb Polski i ostatecznie zatrzymać się w stolicy.
- W gruncie rzeczy całe moje życie to Warszawa. Przyjechałyśmy tu z mamą w 1943 roku i zamieszkałyśmy w domu mojej cioci, która miała willę na Służewcu. Teraz jest tam osiedle Dolinka Służewiecka, a wtedy stała ona w szczerym polu. Jedna willa, a wokół cudowne łany zbóż. Byłam małą dziewczynką i niewiele z tamtego okresu pamiętam. Lecące samoloty, łuny nad miastem, gdy wybuchło powstanie – wspomina w „Super Expressie”.
Mała Halinka była przysłowiową panienką z dobrego domu: dobrze się uczyła, ładnie wyglądała, nie chodziła po drzewach i nie zdzierała kolan. Kiedy poszła do szkoły, od razu trafiła do trzeciej klasy, bo już umiała czytać i liczyć. Mama wyszła po wojnie powtórnie za mąż i jej partner stał się dla dziewczynki jedynym prawdziwym ojcem. Dziewczynka miała z nim bardzo dobre relacje.
- Kiedy zdałam maturę i byłam osobą jeszcze w bardzo młodym wieku, nie wiedziałam, co chciałabym w życiu robić, ani kim być. Ojczym, który mnie wychowywał, bo moja mama po śmierci ojca wyszła ponownie za mąż, był adwokatem. I to on zasugerował mi ten kierunek studiów. „Wiesz - mówił - to jest taki wydział, który daje ogólne, humanistyczne wykształcenie. Nauczysz się ładnie wysławiać, poznasz historię, szeroko pojęte prawo. Na pewno przyda Ci się to w życiu” – mówi w serwisie Otwock.info.
Siła miłości
Muzyka była bardzo ważna dla mamy Haliny: często słuchała radia, siadała czasem też do fortepianu i śpiewała lwowskie czy wojenne piosenki. Nic więc dziwnego, że i jej córkę ciągnęło w tę stronę. Kiedy Halina była na trzecim roku studiów, mama dowiedziała się o konkursie dla młodych wokalistów. Choć Halina miała ogromną tremę, wręcz na siłę zawiozła ją i wypchnęła na scenę.
- Konkurs odbył się w gmachu radia przy Myśliwieckiej. Wiele znanych później osób wzięło w nim udział: Sława Przybylska, Ludmiła Jakubczak, Hania Rek. A potem dla laureatów radio zorganizowało studio piosenkarskie. Uczyliśmy się dykcji, solfeżu, nawet historii piosenki. I tam znaleźli mnie ludzie z kabaretu architektów Pineska, którzy potrzebowali do swojego programu młodej, w miarę ładnej śpiewającej dziewczyny – tłumaczy w „Super Expressie”.
Jednym z popisowych numerów kabaretu Pineska był występ aktora parodiującego Lucjana Kydryńskiego. Mieszkający wtedy w Krakowie konferansjer cieszył się bowiem w kraju dużą popularnością. Kiedy dowiedział się na jaki pomysł wpadli kabareciarze ze stolicy, przyjechał na ich występ. Wtedy poznał Halinę. Młoda wokalistka wpadła mu w oko i podtrzymywał z nią kontakt. Przyjaźń na odległość przerodziła się z czasem w coś więcej, choć oboje zakochanych byli już w związkach.
- Siła tej miłości była taka, że zdecydowaliśmy się pożegnać nasze dotychczasowe życie. Prawdę mówiąc, myślałam wówczas głównie o sobie i Lucjanie. Ból innych osób, naszych bliskich, był daleko. Tylko to było ważne, że chcemy być razem. I byliśmy. Zostawiliśmy nasze domy i tułaliśmy się po różnych mieszkaniach, nie byliśmy za bogaci – zdradza w „Vivie”.
Z dala od estradki
Po przeprowadzeniu rozwodów, Halina i Lucjan wzięli ślub w marcu 1968 roku w Zakopanem. Ich świadkami byli spikerka Edyta Wojtczak i piosenkarz Jerzy Połomski. Dwa miesiące później na świat przyszedł syn pary Marcin. Kydryński był silną indywidualnością i wywarł ogromny wpływ na życie żony. Za jego namową przestała śpiewać banalne pioseneczki, a zaczęła sięgać po teksty Agnieszki Osieckiej, Wojciecha Młynarskiego czy Ernesta Brylla.
- Mieliśmy przyjaciół, swoje środowisko. Byliśmy z dala od estradki, a jedyne kontakty z nią mieliśmy wtedy, gdy braliśmy udział w festiwalach. Mój mąż je prowadził, ja tam czasem podśpiewywałam. Człowiek wiedział, że powinien tam wystąpić, bo wymagała tego popularność, a wtedy, wiadomo, w pewnych imprezach należy brać udział. Nigdy nie lubiłam i nie lubię się ścigać i walczyć – podkreśla w serwisie Polonia.sk.
Na początku lat 90. okazało się, że Kydryński jest chory na serce. Halina zdecydowała się wtedy zawiesić karierę, by zająć się mężem. On też wycofał się z życia publicznego i dzielił swój czas między szpital a domowe łóżko. Ich syn Marcin wyrósł w międzyczasie na popularną personę: został radiowcem i podróżnikiem. Kiedy w 2006 roku Kydryński zmarł, to wnuki, które dał rodzicom za sprawą małżeństwa z piosenkarką Anną Marią Jopek, stały się dla jego mamy największą pociechą.
– Człowiek musi się uczyć być sam, przyjmować każdy dzień bez tej najbliższej osoby, której nie da się nikim zastąpić. Nie istnieje „zastępstwo”, jeśli było się z kimś tak blisko, jak ja byłam z Lucjanem. I upływ lat, od kiedy męża nie ma, nic tu nie zmienia. Czas wcale nie goi ran. Jest mi coraz trudniej być bez niego. Ale na szczęście każdy dzień coś przynosi. Moje spotkania z publicznością to jest tak cudowny zastrzyk fantastycznej energii, radości i miłości – podkreśla w serwisie Cafe Senior.