Helena Modrzejewska i Henryk Sienkiewicz na Dzikim Zachodzie. Historia całkiem prawdziwa
Poznali się w latach 70. XIX wieku w Warszawie. On, 28 -letni, początkujący dziennikarz prowadzący dział literacki. Ona, sześć lat starsza, ma już status gwiazdy krakowskich i warszawskich scen teatralnych, gdzie gra za iście gwiazdorskie gaże. On szykuje się do ślubu z Marią Kellerówną. Ona jest żoną wielkopolskiego szlachcica Karola Chłapowskiego, z którym wychowuje swojego syna Rudolfa. Warszawa plotkuje, że on i ona mają się ku sobie. Pewnego wieczora on ma rzucić do zgromadzonego w jej salonie artystycznego towarzystwa: „Jedźmy do Ameryki!”. Tak trafiają na Dziki Zachód. Jest rok 1876. O amerykańskim epizodzie w życiu Modrzejewskiej i Sienkiewicza, który stał się kanwą powieści „To przez ten wiatr” rozmawiamy z jej autorem Jakubem Nowakiem.
Helena Modrzejewska i Henryk Sienkiewicz – uznane postaci polskiej kultury – w latach siedemdziesiątych XIX wieku wspólnie wyjeżdżają do Ameryki. To fakt. Co cię w tym zdarzeniu tak zainteresowało, że postanowiłeś rozwinąć je w powieść?
No właśnie to wszystko. To jest historia, w której mamy przyszłego noblistę w specyficznym momencie jego życia, kiedy jest już uznanym i bardzo ambitnym warszawskim dziennikarzem, ale nadal nie jest pisarzem. I mamy supergwiazdę, nie tylko warszawskich, scen teatralnych i wiemy, że coś między nimi iskrzy…
Plotki podobno huczały w Warszawie o tym iskrzeniu...
Plotki huczały nie tylko o Sienkiewiczu w kontekście Heleny Modrzejewskiej… On był nią absolutnie zafascynowany. Biografowie są ostrożni, nie wiemy więc, czy był między nimi romans, czy nie. Wiadomo natomiast, że Sienkiewicz długo się z tej fascynacji leczył.
Oni wydali mi się absolutnie fascynującym tematem na powieść dlatego, że pojechali razem do Stanów Zjednoczonych, do miejsca, które dziś nazywamy Dzikim Zachodem. I ta podróż z pozoru wcale nie miała dotyczyć teatru. Grupa warszawskich artystów i intelektualistów pojechała do Ameryki, by założyć komunę rolniczą i hodować tam winogrona, zupełnie zmieniając swoje życie. I tak zrobili. Zamieszkali w maleńkim domku gdzieś na kalifornijskiej prowincji. Dodatkowo wiemy, że Sienkiewicz był tam dlatego, że była Helena Modrzejewska.
Jak wspomniałeś, na farmę w pobliżu miasteczka Anaheim pojechali nie tylko Modrzejewska i Sienkiewicz. Twoją powieść zaludnia cała plejada realnych postaci.
Polaków było kilkoro: Sienkiewicz, Modrzejewska z mężem Karolem Chłapowskim oraz jej dorastającym synem, było kilku przyjaciół Chłapowskiego, jeden z całą rodziną, w tym z dwójką małych dzieci. Zresztą narodziny młodszego dziecka opóźniły ten wyjazd, o co Modrzejewska była zła. W Stanach zamieszkali pod miasteczkiem Anaheim, założonym przez niemieckich osadników, którzy kilka dekad wcześniej wżenili się w córki bogatych, meksykańskich ranczerów i założyli winnice. Jedną z nich wynajęli Polacy. Ale także kilkoro bohaterów, które Sienkiewicz i Modrzejewska spotykają w Anaheim w mojej powieści, to prawdziwe postaci. Helena poznała tam Clementinę Langenberger, żonę Augustusa Langenbergera, ważnej persony w tym mieście. Zostały przyjaciółkami na całe życie. To bardzo filmowa opowieść, z której mogłem sporo czerpać i która dzieje się w świecie dziś już egzotyzowanym. Zarówno Langenbergerowie, jak i czarnoskóry golibroda, który odgrywa istotną rolę w powieści czy bracia Backs, stolarze, którzy byli jednocześnie balsamistami zwłok, to postaci, które żyły wówczas w Anaheim. Natrafiłem na nie w czasie zbierania materiałów i szkoda byłoby nie wykorzystać gotowych bohaterów, w które mogłem wlać życie. Starałem się, by oni wszyscy, wliczając głównych protagonistów: Modrzejewską, Sienkiewicza czy męża Heleny, byli przekonujący.
Zdecydowanie, udało ci się wlać w nich życie. I Sienkiewicz, i Modrzejewska przestają być postaciami ze zdjęć w szkolnych klasach. A wydawca pisze o twojej powieści, że: „burzy mity narodowe i strąca z cokołów legendarne postaci”. Łatwo było porwać się na tej klasy postaci?
Z Sienkiewiczem było łatwo. On się wówczas dopiero wdrapywał na posągi. Owszem, towarzyszyła mi myśl, że piszę o przyszłym nobliście albo współtwórcy polskiej romantycznej mitologii, ale wiedziałem, że on stanie się taki potem, wiele lat po wydarzeniach z powieści. Albo, w tej fantazji która jest u mnie, że może się nim w ogóle nie stanie, będzie kimś zupełnie innym. W tym punkcie jego życia historia mogła się potoczyć jeszcze inaczej. To umożliwiło mi pewien rodzaj gry. Mogłem pokazać, kogo Sienkiewicz mógł na swoje drodze spotykać, co mogło mu się przydarzać, by te doświadczenia kalifornijskie potem transformować w opowieści o polskich kresach w „Trylogii”, o doświadczeniu pogranicza, wielokulturowego miejsca, jakim była wówczas Kalifornia. To są obrazy, które on twórczo przekuł.
W głowie twojego Sienkiewicza, na bazie amerykańskich doświadczeń, rysuje się też inna powieść.
Tak, zawarłem w książce żarty na temat ewentualnej inspiracji pewnymi postaciami w „Krzyżakach” czy ”Quo Vadis”. I Sienkiewicz w Kalifornii rzeczywiście poznał mężczyznę, który stał się pierwowzorem postaci Zagłoby i o tym spotkaniu też napisałem.
Ramę powieści stanowią rzeczywiste wydarzenia, realni bohaterowie, ale książka nie jest biografią, puściłeś wodze wyobraźni. Czy fantazjując o tych wydarzeniach, wspierałeś się na archiwaliach?
Zgromadziłem mnóstwo materiałów, od których mogłem się odbić i opowiedzieć historię o Henryku Sienkiewiczu w taki sposób, w jaki o nim nie myślimy. O trzydziestolatku, który dopiero marzy, by być pisarzem, który jednocześnie marzy o Helenie. Wiemy, że ma potężne ambicje i ogromne kompleksy, bo jest drobny, wątły, chorowity. Bardzo chciał wziąć udział w powstaniu, ale nie wziął, właśnie dlatego, że był taki słaby i drobny. A jednocześnie jest kimś na swój sposób odważnym, bo przecież trzeba mieć w sobie mnóstwo bezczelności, żeby pojechać na drugi koniec świata za kobietą, wiedząc, że będzie się mieszkało na jednej farmie z jej mężem i dorastającym synem. I on to zrobił.
Na szczęście niemal cały research mogłem zrobić, nie ruszając się sprzed komputera. Przekopałem się przez sporo materiałów dotyczących Modrzejewskiej i Sienkiewicza, m.in. książkę Ryszarda Koziołka „Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy”, w której autor krytycznie rekonstruuje twórczość Sienkiewicza w kontekście czasów, w których przyszło mu żyć. Mogłem sięgnąć do fantastycznych reportaży, które były bezpośrednim efektem pobytu Sienkiewicza w Stanach. „Listy z podróży do Ameryki” wysyłał co tydzień do „Gazety Polskiej”, potem zostały zebrane w tomie. Skorzystałem też z prywatnych listów jego i Heleny Modrzejewskiej oraz listów pisanych do Heleny, z autobiografii Modrzejewskiej, która też rzuca bardzo ciekawe światło na ducha czasów, na to, w jaki sposób na postrzegała siebie jako kobietę, jak widziała inne kobiety w bardzo zmaskulinizowanym świecie drugiej połowy XIX wieku. Dzięki fantastycznej skłonności Amerykanów do archiwizowania, mogłem też skorzystać z mnóstwa materiałów dotyczących samego Anaheim.
Bohaterów polskiej kultury umieszczasz nie tyle w Ameryce, co na Dzikim Zachodzie w konwencji westernu. I mamy w powieści, oczywiście, klasykę gatunku: gorączkę złota, gdzieś w oddali Indian, jak wówczas określano rdzennych mieszkańców, mamy przestępców poszukiwanych listem gończym, rewolwerowców, saloony, walkę dobra ze złem. Ale jest to western widziany z perspektywy, z ironią, puszczeniem oka do czytelnika, braniem w cudzysłów.
Chciałem w jakiś sposób zremiksować ten western. Mam świadomość pewnych reguł gatunkowych, ale jednocześnie odium ciążącego na klasycznych westernach. Starałem się go opowiedzieć po swojemu. Z jednej strony żal byłoby nie skorzystać z tego wszystkiego, co ze sobą niesie klasyka gatunku, a z drugiej strony dziś tych rekwizytów trzeba używać ze świadomością, że westerny pierwotnie były szowinistycznymi, rasistowskimi opowieściami. Chciałem, by moja książka była opowieścią, która będzie wciągać i bawić czytelnika, no bo po to, m.in. jest literatura, ale jednocześnie próbowałem pokazać, jak trudne to było miejsce do życia, jeśli się miało pecha do tego, kim się człowiek urodził, oddać piekło tamtego miejsca. Skoro to western, to i w tej historii pojawiają się rewolwerowcy, jako te strzelby powieszone gdzieś na początku pierwszego aktu, wystrzeliwują w ostatnim. Trochę z przekory zdecydowałem, że u mnie to ktoś inny niż rewolwerowcy pociąga za spust tych strzelb. Klasyczny western jest trochę jak baśń, a ja pokazuję, jak niebezpieczni mogli być ci ludzie, których nazywamy dziś rewolwerowcami i snujemy o nich popkulturowe fantazje.
Konwencja westernu niesie w sobie też określony typ bohatera, którego u ciebie nie ma. Bo przecież Sienkiewicz nie jest tu dzielnym rewolwerowcem...
On chciał tak o sobie myśleć, ale przecież nie był rewolwerowcem. Wydaje mi się, że takim się portretował. Sienkiewicz pojechał do Kalifornii pół roku przed Modrzejewską, znalazł to miejsce, w którym będą żyli, wynajął farmę i wiemy, że zrobił na Modrzejewskiej ogromne wrażenie po tym, jak przyjechała do Ameryki. Był szczuplejszy, zwróciła uwagę na jego muskulaturę, opaleniznę, on pewnie odgrywał przed nią rolę takiego dzielnego rewolwerowca. Dużo też strzelał, jeździli na polowania.
Modrzejewska wprawdzie rewolwerowcem nie jest, ale też nie jest typową kobietą z westernu.
W klasycznym westernie kobiety traktowane są jako trofea albo pretekst do zawiązania akcji, o który trzeba się bić albo które się wygrywa po zakończonym pojedynku. U mnie kobiety są równorzędnymi partnerkami dla mężczyzn, mają swoje motywacje, potrafią się w tym świecie odnaleźć. Zadanie miałem o tyle ułatwione, że mogłem sięgnąć po postać wybitną, która zupełnie przekraczała swoje czasy, jeśli chodzi o to, jak myślała o sobie, własnej karierze i własnej historii. Choć też poprzez retrospekcje próbowałem pokazać, jak ciężkie były pierwsze lata życia Modrzejewskiej, bo były koszmarne nawet jak na warunki ubogiej polskiej Galicji. Chciałem, żeby opowieść o bohaterach książki przekonująco wynikała z tego, kim byli naprawdę i kim mogli się stać w Stanach. Ich wyjazd tam był przecież fantazją o ich życiu na farmie. Pojechali, nie wierząc, że będą farmerami, ale nie mówili o tym głośno. Mąż Heleny od początku pisał w listach do Polski, że w styczniu jego Helcia pójdzie na lekcje angielskiego, bo czekają na nią teatry. Ale, co ciekawe, Helena w listach do matki jednak udawała, pisząc o pracy na roli, o tym, jak ciężko ona sama tam pracuje. Chociaż chyba też miała z tyłu głowy myśl, że jak tylko będzie mogła, opuści tę dziurę pod Anaheim i spróbuje podbić amerykańskie sceny. Co też jest fascynujące, bo ile trzeba mieć siły i wiary w siebie, braku kompleksów, żeby pojechać na drugi koniec świata z takim zamiarem, a potem konsekwentnie go realizować.
Padło słowo „akt”, którego się uchwycę, bo napisałeś bardzo filmową powieść, właściwie składającą się ze scen filmowych.
Rzeczywiście książka wyszła mi trochę filmowa. Chciałem, by poszczególne rozdziały miały swój rytm, swój język, jednocześnie pisałem je tak, by każdy z nich kończył się choćby drobną puentą. Nie stanowią odrębnych całości, ale do pewnego stopnia większość z nich broni się jako osobne spuentowane historie i to chyba też jest efekt mojego myślenia o westernie jako gatunku. Bo zależało mi, żeby ta opowieść był wielogłosowa, żeby różne postaci miały własnych narratorów, by była opowieścią o różnym tempie, nastroju.
Lubisz Quentina Tarantino?
Kiedyś byłem wyznawcą. Dziś ta miłość osłabła, ale nadal oglądam go z zainteresowaniem.
Pytam, bo ta przewrotne estetyka westernu bliska jest jego twórczości.
Tarantino jest wspaniałym opowiadaczem, który potrafi nakreślić postać kilkoma zdaniami przez nią wypowiedzianymi. Tarantino też po swojemu potrafił opowiedzieć western. Gdybym miał szukać podobieństw, to może na poziomie pomysłu na pisanie, świadomej zabawy konwencją czy gatunkowymi estetykami, które można w końcu łączyć po swojemu. Quentin Tarantino potrafi to robić wspaniale. Tę zabawę popkulturową estetyką westernu zresztą czujnie oddał Tomasz Majewski, twórca okładki.
Twoi bohaterowie wciąż powtarzają: „to przez ten wiatr”. Tytułowy wiatr Santa Ana, to taki sam rodzaj wiatru jak nasz halny. Kiedy w górach zawieje, dociera i do Krakowa, więc chyba wiemy, o czy piszesz...
Powieść pierwotnie miała nosić tytuł „Halny”, ale kiedy ją pisałem, powstało kilka książek pod tym tytułem. Musiałem więc poszukać innego. I chyba dobrze się stało, bo gdyby nosiła tytuł „Halny”, trochę bardziej byłaby umocowana w tym, co działo się w Polsce, a dzięki nowemu tytułowi tak nie jest. Santa Ana to bardzo specyficzny wiatr. Podobnie jak halny jest wiatrem fenowym, jest bardzo rzadkim zjawiskiem atmosferycznym, które bywa dla ludzi nieznośne. Kalifornijczykom potrafi bardzo dokuczyć. Sienkiewicz go przeżył i w jednej z relacji opisał, co Santa Ana wyczyniał z jego ciałem. O złych skutkach tego wiatru pisał Raymond Chandler, kolejny z wielkich piewców Kalifornii. Więc coś musi w tym być.
Nie zdradzając fabuły, w powieści zostawiasz bohaterów, kiedy kończą swój epizod pod Anaheim, ale twoje zakończenie jest grą wyobraźni. A jak w rzeczywistości potoczyły się losy Sienkiewicza i Modrzejewskiej, po wyjeździe z farmy?
Ta komuna upada. Karol Chłapowski topi w niej co najmniej 15 tys. dolarów. To była fortuna. Co swoją drogą świadczy o tym, jakie zasoby miała wielkopolska szlachta. W styczniu Polacy się rozjeżdżają. Helena jedzie do San Francisco, uczy się języka i już siedem miesięcy później gra swój pierwszy spektakl, który odnosi sukces. Jest na nim oczywiście Sienkiewicz, który trwał przy niej najprawdopodobniej przez cały ten czas, orbitując bliżej lub dalej, w zależności od tego, na ile pozwoliła mu sama Helena i jej mąż Chłapowski. Choć wydaje się, że to jednak ona decydowała o charakterze relacji między oboma mężczyznami. Ten ich krótki epizod anaheński kończy się bardzo dyskretnie. Natomiast zarówno dla życia Heleny, jak i Sienkiewicza, będzie on istotny.
Modrzejewska zostaje w Ameryce do śmierci.
Jeszcze będąc na tej małej, brzydkiej farmie, zobaczyła w pobliżu jakąś absolutnie wspaniałą dolinę, w której się zakochała. Mówiła, że jest tam jak w lesie ardeńskim z komedii Szekspira „Jak wam się podoba”. Kilka lat później kupiła tę ziemię, postawiła tam piękny dom, który nazwała Arden, spędziła tam resztę dni w Stanach. Dziś mieści się tam muzeum Modrzejewskiej.
A Sienkiewicz?
Nie wiemy, czy zdobył wówczas Helenę. Natomiast do kraju wrócił jako pisarz gotowy do napisania „Trylogii”, bogatszy o te amerykańskie doświadczenia. Jednocześnie wrócił jako przyjaciel Heleny, utrzymywał z nią przyjacielskie relacje do końca jej życia. Wygłosił na jej pogrzebie piękną mowę.
------
Jakub Nowak, pisarz, teoretyk mediów i nauczyciel akademicki. Autor opowiadań zebranych w zbiorze „Amnezjak”, a także publikowanych w antologiach. Autor powieści "To przez ten wiatr" wydanej nakładem wydawnictwa Powergraph.