Helenka poszła do nieba

Czytaj dalej
Fot. fot. facebok.com/wolontariat misyjny
Katarzyna Janiszewska

Helenka poszła do nieba

Katarzyna Janiszewska

Wczoraj Helena Kmieć z Libiąża pod Krakowem skończyłaby 26 lat. Często powtarzała, że chciałaby umrzeć, służąc Bogu. I tak właśnie się stało. Do Boliwii pojechała pomagać siostrom. Nocą włamali się do niego dwaj mężczyźni...

Biskup Jan Zając podjął się tego zadania. Pojechał do Libiąża, do rodziców Helenki, by przekazać im najgorszą z możliwych wiadomość. Ale kto inny miałby to zrobić? Chodziło przecież o wnuczkę jego brata. Rodzice od razu zrozumieli, że ma im coś ważnego do powiedzenia, gdy zobaczyli go na progu swojego mieszkania. Inaczej nie przyjeżdżałby do nich nagle, bez zapowiedzi.

- Helenka poszła do nieba - to pierwsze zdanie, jakie od niego usłyszeli.

Były łzy i rozpacz, a nawet wyrzuty: miało być bezpiecznie. Ale nie było beznadziei. Zawierzyli Bogu, że miał swój cel wybierając taką drogę dla ich córki. Wiara. Tylko to pozwala w takiej chwili przetrwać. Bo po ludzku tego zrozumieć się nie da.

- Helenka codziennie dawała świadectwo swojej miłości do Jezusa. Codziennie. Aż do przelania krwi - tłumaczył już później biskup. - Świat jej świadectwa potrzebuje, już dziś wydaje ono owoce dobra. Ludzie, którzy jej nie znali, opłakują jej śmierć. Na tym polega teraz jej apostolstwo: ewangelizuje swoją męczeńską śmiercią.

Cochabamba

„Tak pięknie przywitały nas siostry z Boliwii! 27 stopni Celsjusza. Laaatooo! Pozdrawiamy z Cochabamby, która przez najbliższe pół roku będzie naszym domem”. To ostatni wpis na Facebooku Helenki, z 9 stycznia. Obok zdjęcia: ona, uśmiechnięta od ucha do ucha, z koleżanką Anitą, na lotnisku pchają wózek z bagażami.

Odradzano jej ten wyjazd. Ostrzegano, że boliwijska ziemia jest niebezpieczna. Ale ona mówiła: tym bardziej pojadę, aby pomóc ludziom, którzy tam miesz-kają.

To nie był chwilowy kaprys młodej dziewczyny czy emocjonalne uniesienie serca. To była przemyślana decyzja. Marzenie jej życia. Najważniejsza misja.

Razem z misjonarkami ze zgromadzenia sióstr służebniczek pracowała przy remoncie ochronki dla dzieci. Przez dwa tygodnie myła okna, podłogi, malowała ściany i ozdabiała je pięknymi rysunkami kwiatów. Wzięła bezpłatny urlop w pracy, by poświęcić się temu zadaniu.

Miejsce to - parterowy budynek - było zabezpieczone ogrodzeniem, kratami w oknach. Następnego dnia miało się odbyć uroczyste otwarcie, Helena miała powiedzieć kilka słów. Nie pojawiały się żadne sygnały o zagrożeniu.

Atak nastąpił niespodziewanie. 21-letni Romualdo Manio Santos był już wcześniej karany, odsiadywał karę za gwałt. Razem z 29-letnim Sergio Floresem Riverą wtargnęli do ochronki nocą. Po dachu dostali się na otwarte patio. Dalej już było łatwo. Znaleźli się na korytarzu, z którego drzwi prowadziły do pokoi dziewczyn.

Nie wiemy, dlaczego zaatakowali Helenę. Może obudził ją hałas, poszła sprawdzić. A gdy zauważyła obcych mężczyzn, zorientowała się, że to napad, chciała udaremnić kradzież. Nigdy nie stała z boku, zawsze taka była: w centrum wydarzeń. Napastnicy zadali jej 15 ciosów nożem, również w okolicy serca, i dziesięć ran ciętych.

Wykrwawiła się na rękach koleżanki. - Jest nam niezmiernie przykro - powiedział Elvin Baptista, komendant boliwijskiej policji, w czasie konferencji prasowej po tragedii.

Mordercy zostali zatrzymani kilka dni po zabójstwie. Dla policji sprawa jest już praktycznie zamknięta, wszystkie dowody wskazują właśnie na nich. Na miejscu zbrodni znaleziono liczne ślady: odciski z obuwia Romualda i Sergia, ich odciski palców, na ubraniach obu wykryto ślady krwi Heleny. Znaleziono przy nich nóż i skradzione przedmioty. Widać ich też na nagraniu z kamer. Obaj trafili do więzienia.

Pacata

Arcybiskup Oscar Aparicio, ordynariusz Cochabamby, mówił o Helenie w kazaniu: „Dziwnym może nam się wydawać to pragnienie Heleny: „Chciałabym umrzeć, służąc Bogu”. Tak jak niezrozumiałym jest, że zostało przerwane życie tak młode, bogate, tak intensywne, z całym bogactwem talentów, z tym wszystkim, co ta młoda dziewczyna posiadała, czym się dzieliła. (…) Dlaczego zatem Bóg na to pozwala? I dlaczego właśnie tutaj, w Cochabambie? Wiele pytań i chyba nigdy nie otrzymamy odpowiedzi. Ale jestem przekonany, że dla Pana to życie tak intensywnie przeżywane liczy się bardzo. Helena zaledwie kilka dni przebywała wśród nas. Cel jej pobytu był jasno określony: być apostołką, posłaną, by głosić wśród nas Dobrą Nowinę. I czyniła to, pomimo że została posłana pomiędzy wilki. (…) Bracia moi. Ta krew jest odkupieńczą, tak samo jak Eucharystia, którą celebrujemy. Wielokrotnie w ciągu ubiegłego roku powtarzałem: „Nie dla femicidio (zabójstw kobiet)”. Jeśli Helena przelała swą krew na naszej ziemi, to dokonało się to po to, abyśmy mogli budować i odbudowywać Królestwo Boże między nami”.

Libiąż, Gliwice

Helena chodziła do Zespołu Szkół Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Libiążu. Wybitnie zdolna. Po pierwszej klasie liceum wyjechała do Wielkiej Brytanii na dwuletnie stypendium. Równolegle zdawała egzaminy w Polsce. Zrobiła międzynarodową maturę. W październiku 2009 r. rozpoczęła studia na Politechnice Śląskiej, na kierunku inżynieria i technologia chemiczna, w języku angielskim. Obroniła dyplom magistra i zaczęła pracę jako stewardesa w liniach lotniczych.

- Najpierw byliśmy zaskoczeni, że taka Helenka, mądra, skończyła studia i chce być stewardesą - mówi Anetta Szewczyk, dyrektorka zespołu szkół KSW. - Że może szkoda takiej osoby, z takim mózgiem, zdolnościami, żeby serwowała kawę. Ale ona nie zakładała, że to będzie jej praca na resztę życia. Po prostu chciała podróżować, zobaczyć kawałek świata. Odpowiedzialna, zdolna, pracowita. Nasza iskierka.

Utalentowana wszechstronnie. Pisała wiersze, pięknie recytowała, występowała w przedstawieniach, jasełkach. Lubiana przez kolegów, była przewodniczącą samorządu.

Jeszcze na studiach rozpoczęła naukę w Państwowej Szkole Muzycznej w Gliwicach, w klasie śpiewu solowego. Miała wielki talent. Grała na gitarze, fortepianie, śpiewała tak, że drżały ściany w kościele.

Angażowała się w Duszpasterstwo Akademickie. W świetlicy Caritas pomagała dzieciom w nauce. Nie potrafiła usiedzieć na miejscu: chodziła po górach, jeździła na rowerze, lubiła grać w squasha, a niedawno zaczęła próbować sił we wspinaczce. Pasjonował ją taniec, szczególnie salsa.„Mam jeszcze wiele marzeń i celów, ale jednym z ideałów, które staram się realizować, to chęć bycia dla innych. Robienie czegoś tylko dla siebie nie daje tyle radości, co robienie czegoś dla drugiego człowieka. Wspaniale jest móc przez swoje działania i talenty wywoływać czyjś uśmiech na twarzy i nieść innym pomoc”.

Kraków, Trzebinia

Podczas Światowych Dni Młodzieży Helena poznała siostry służebniczki dębnickie. Później korespondowały ze sobą.
Opowiedziały jej o Cochabambie (nazwa pochodzi z języka keczua: jezioro na otwartej przestrzeni), ciepłej, słonecznej, z najwyższą na świecie statuą Jezusa Cristo de la Concordia. Rozmawiały o małych sierotach, dla których trzeba wyremontować ochronkę. Helena zapragnęła w tym pomóc.

To zresztą miał być nie pierwszy już jej wyjazd. Od 2012 r. należała do Wolontariatu Misyjnego „Salvator” WMS w Trzebini. Dwa razy była na kilkunastodniowych wyjazdach, prowadziła półkolonie dla dzieci przy parafiach księży salwatorianów: najpierw w Galgahévíz na Węgrzech, a później w Timișoarze w Rumunii.

- To nie tak, że teraz, po jej śmierci, mówimy o Helence w superlatywach. Zawsze tak było - mówi ks. Mirosław Stanek, dyrektor Wolontariatu Misyjnego. - Chciała pomagać, dawać coś od siebie. Swoją łagodnością przyciągała ludzi. Każdy by się ze mną zgodził w wolontariacie, że była najlepszą osobą z nas wszystkich.

W 2013 roku wyjechała na misję do Zambii. Tam przez dwa miesiące pracowała z dziećmi ulicy, uczyła je czytania, pisania, angielskiego i matematyki, towarzyszyła w codziennym życiu.

„Widząc, jak to życie w biednych krajach Afryki różni się od naszego europejskiego luksusu, wróciłam mając zupełnie inne spojrzenie na świat. Nauczyłam się bardziej doceniać to, co mam, dziękować Bogu za to, czego mi nie brakuje, cieszyć się nawet małymi rzeczami. Marzy mi się dłuższy wyjazd, w czasie którego mogłabym głębiej wejść w rzeczywistość, w której się znajdę, nawiązać bliższe relacje z ludźmi, poznać ich potrzeby i dzięki temu móc lepiej im służyć. To marzenie ma się spełnić w przyszłym roku - planuję wtedy wyjechać na pół roku na placówkę misyjną sióstr Służebniczek Dębnickich w Boliwii”.

Nie zmarnować ani minuty

Powstała strona internetowa, na której przyjaciele wspominają Helenę. Piszą o niej: cicha, delikatna, dziewczęca, bystra. Ale ta jej cichość wynika z niesamowitej pokory, bo tak naprawdę była odważna, dynamiczna.

„Nawet z czarno-białych zdjęć Helenka wciąż się uśmiecha. Chyba nigdy nie widziałam jej smutnej.

Zawsze robiła kilka rzeczy naraz. Wielu przez całe swoje życie, choć długie, nie zrobi tyle, co ona przez 25 lat. Nie oszczędzała się, żyła intensywnie, jakby czuła, że ten jej czas jest wyznaczony. Jakby się spieszyła, żeby nie zmarnować ani minuty.

„Pracując jako stewardesa wstawała o trzeciej w nocy, wracała po dwóch lotach. „Hej! To Wy jeszcze w piżamach? Ja już byłam na Ukrainie!”. Normalny człowiek odsypia nieprzespaną noc. Ona uciekała w góry, biegała na próby śpiewu, spotkania, grała w planszówki z przyjaciółmi i pomagała wszystkim, którzy potrzebowali wsparcia. Helena, czy Ty w ogóle śpisz? „No jasne! Dzisiaj prawie trzy godziny spałam!… Oj tam - lubiła powtarzać - wyśpię się po śmierci”…

Helena Kmieć
fot. facebok.com/wolontariat misyjny Helena Kmieć zginęła 25 stycznia. Jej ciało nie zostało jeszcze sprowadzone do Polski.
Katarzyna Janiszewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.