Historie pacjentów szpitala psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży w Zaborze. Eliza: Z rodzicami o takich rzeczach wstyd rozmawiać

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Katarzyna Kachel i Marcin Łokciewicz

Historie pacjentów szpitala psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży w Zaborze. Eliza: Z rodzicami o takich rzeczach wstyd rozmawiać

Katarzyna Kachel i Marcin Łokciewicz

W największym w Polsce szpitalu psychiatrycznym dla dzieci przebywa na co dzień około 80 młodych pacjentów, którzy nie chcą lub nie umieją żyć. Śmierć wydaje im się łatwiejsza. Psychologia i psychiatria ujmuje ich choroby w naukowe przypadki. Za każdym z nich kryje się konkretny człowiek i jego opowieść. Oto historia Elizy. (fragment książki pt.”Żyję, czy to mało?”)

Eliza. Hospitalizowana w Zaborze dwa razy, w wieku czternastu i siedemnastu lat. Przyczyna: zaburzenia lękowo-emocjonalne, depresja, myśli i próby samobójcze. Nastolatka się okaleczała, miała zachowania autodestrukcyjne, jest ofi arą sekstingu i gwałtu. Dziś ma osiemnaście lat, kończy liceum, jej mama pierwszy raz od trzech lat może spokojnie zasnąć.

Miałam dziewięć lat, kiedy umarła moja świnka morska, i tyle samo, kiedy zaczęłam oglądać filmy pornograficzne. Po obu został trwały ślad. Strata świnki była końcem mojego dziecięcego świata, do którego jeszcze przynależałam, pornografia początkiem nowego, który przetrącił mnie na zawsze. Świnkę opłakiwałam jak przyjaciela i powiernika, w szkole nie potrafiłam, może nie próbowałam nawet ukryć rozpaczy. Wychowawczyni skwitowała moją katastrofę krótko i bezdusznie: „To tylko świnka, przestań ryczeć”. Mocno zabolało i wystarczyło, by klasa sprowadziła dziecięcy dramat do żartu i przezwisk, które ciągnęły się za mną długimi szkolnymi korytarzami. Słyszałam „zdechła świnia, zdechła świnia” i głośny śmiech, który urastał w chór nieprzyjaznych i wrogich dla mnie głosów.

Regularne docinki i wyzwiska zamieniły się z czasem w popchnięcia i uderzenia, a kolejne dni i lekcje w rzeczywistość, z której najchętniej bym się wylogowała. Nie chciałam w niej być. Spokojna i cicha koleżanka, do której pojechałam na noc, miała normalną fajną rodzinę. Ale zamiast bawić się lalkami, Laura kilka godzin puszczała mi w sieci pornograficzne filmy. To było ciekawsze niż gra w dom. Nikomu o tym nie mówiłam. Z dorosłymi o takich rzeczach się nie rozmawiało. W szóstej klasie koleżanka zrobiła mi zdjęcie od tyłu, kiedy stałam w krótkich spodenkach przy tablicy i rozwiązywałam zadanie. Zbliżenie mojej pupy rozesłała po rówieśnikach, a ja szybko usłyszałam, że jestem szmatą i dziwką. Wtedy nie umiałam tego jeszcze nazwać, ale w klasie stałam się kozłem ofiarnym, moja samoocena równała się zeru, nie wierzyłam, że cokolwiek znaczę, zaczęłam się okaleczać. To przynosiło ulgę, nie na długo, na chwilę, ale jednak. Pedagożka szkolna próbowała mi pomóc, rodzice zaprowadzili mnie do psychologa, rozpaczliwie szukałam uwagi i zrozumienia.

Wtedy poznałam Rafała. Miał trzynaście lat, ja czternaście. Zaczęliśmy ze sobą chodzić i od razu współżyć; to on zaproponował taki układ, a mnie wydawało się, że tak trzeba, że będzie to dowód mojego przywiązania i miłości. Minęło kilka miesięcy, zanim mama zorientowała się, co się dzieje. Nie spytała wprost, po prostu zapisała mnie do ginekologa, że niby pierwsza wizyta, która miała mnie uświadomić. Nie wiedziałam, jak powiedzieć, że nie jestem dziewicą, zaczęłam się głupio tłumaczyć, że nie mam błony przez zabawy z wibratorem, nie uwierzyła. Dziś się z tego kłamstwa śmiejemy, ale wtedy zrobiła się niezła zadyma, musiałam wyłożyć karty na stół, powiedzieć o seksie z Rafałem. Chyba tylko jakimś cudem nie zaszłam z nim w ciążę, bo przecież się nie zabezpieczaliśmy. Skończyło się na ostrej pogadance z moimi i jego rodzicami, nieźle się nam dostało. Byłam w rozsypce, okaleczałam się coraz częściej, w internecie szukałam sposobu na samobójstwo.

Do Zaboru trafiłam na cztery tygodnie, wyjechałam z diagnozą zaburzeń emocjonalno-lękowych i wiarą, że mogę coś zmienić. Ale przyszedł covid i przestaliśmy się z Rafałem spotykać, co równało się z tym, że przestaliśmy uprawiać seks. Wtedy mnie rzucił, a oprócz smutku zostawił we mnie przekonanie, że jedyne, co mogę zaoferować mężczyźnie, to moje ciało. Inaczej nic z relacji nie będzie. Pandemia mnie ucieszyła, nie musiałam chodzić do szkoły, nikt mi nie dokuczał, zdalne nauczanie było znośne, lubiłam być sama. Myśl o powrocie do szkoły mnie paraliżowała, to był totalny cringe, bałam się drwin, bałam się rówieśników. Szkołę średnią zaczęłam w innym mieście; z czystą kartą, nowymi ludźmi, bez przeszłości. Szybko stałam się duszą towarzystwa, łatwo nawiązywałam kontakty z chłopakami, co stawało ością w gardle większości koleżanek. Relacje budowałam na seksie, czułam się niedowartościowana, nie wiedziałam, że można być z kimś inaczej niż tylko przez ciało i seksualność.

W Adamie, który zaproponował mi układ „friends with benefits”, związek bez zobowiązań, oparty głównie na zaspokajaniu potrzeb seksualnych, szybko się zakochałam. Liczyłam na coś więcej, cierpiałam, spełniając jego zachcianki i słysząc, że interesuje go tylko mój tyłek - więc o niego dbałam, ćwiczyłam, chodziłam na siłownię. Raz wybrałam się z kolegą z przedszkola, chłopakiem mojej przyjaciółki. Kiedy dziś o tym myślę, „obcinał” mnie wzrokiem od samego początku, wtedy jednak nie zapaliła mi się żadna czerwona lampka. W szatni byliśmy tylko we dwójkę, nagle spytał, czy uprawiałam seks w miejscu publicznym. Odparłam żartobliwie, tak jak się odpowiada na głupie zaczepki: „Kto tego nie robił w miejscu publicznym, niech podniesie rękę do góry”. Ale to nie był żart, bo szybko rzucił, czy chcę z nim to zrobić tutaj. Nie czekał na odpowiedź, odwrócił mnie, przygniótł swoim stukilogramowym ciałem tak, że nie mogłam oddychać. Leżałam jak sparaliżowana, nie mogłam krzyczeć, a po wszystkim, kiedy wyszłam z siłowni, czułam się winna. Czułam, że zdradziłam i Adama, i koleżankę.

O tym, co się stało, napisałam koledze, a on z fejkowego konta poinformował moją mamę. Kiedy wróciłam do domu, razem z rodzicami pojechaliśmy do domu chłopaka, który mnie zgwałcił. To nie była łatwa rozmowa. Od jego ojca usłyszałam, że pewnie go sama sprowokowałam, przecież nie protestowałam. I jeszcze, że mam takie zdjęcia na Instagramie, że się sama proszę o te rzeczy. Chcieliśmy zgłosić gwałt, ale kiedy na chłodno podsumowaliśmy i wyszło, że w szatni nie było żadnych kamer, nie zrobiłam obdukcji od razu, do tego leczę się psychiatrycznie, odpuściliśmy. Poczucie niesprawiedliwości było tak wielkie, że kiedy dwa tygodnie później spotkałam go na ulicy, walnęłam go prosto w twarz. Jego rodzice nieomal złożyli sprawę o spowodowanie uszczerbku na zdrowiu, a jego dziewczyna zwyzywała mnie od najgorszych. Sprawa zrobiła się głośna, Adam zostawił mnie, twierdząc, że go zdradziłam.

Przestałam się kontrolować, potrafiłam bez większego powodu dać komuś „z liścia”, zaczęłam robić irracjonalne rzeczy. Wysłałam swoje rozebrane fotki dwóm chłopakom. Od mamy usłyszałam, że widziała moje nagie zdjęcia na stronie dla facetów. Wtedy wpadłam w furię i zaczęłam rozbijać talerze. Mama blefowała, próbując mnie wówczas powstrzymać, jakoś ochronić, ale od tamtej pory nie mogłam uwolnić się od myśli, że naga gdzieś krążę po internecie. Po naszej kłótni zemdlałam na chodniku. Nie umiałam się odnaleźć w tym wszystkim, zaczęłam robić coraz bardziej autodestrukcyjne rzeczy. Piłam, brałam narkotyki, kiedy mama próbowała siłą wyciągnąć mnie z baru, urządziłam zadymę, a potem się pocięłam. Miałam siedemnaście lat, kiedy w środku nocy znów zawieziono mnie do Zaboru. Na dwa tygodnie. To był początek regularnej terapii, ale wiele musiało się jeszcze wydarzyć.

Imprezy, na których był alkohol, pokręceni znajomi, przygodny seks - były czymś całkiem zwyczajnym. Kiedy podczas wakacji odezwał się do mnie Michał, z którym kiedyś się poznaliśmy, pomyślałam, że to ratunek. Był starszy, opanowany, studiował, można było z nim normalnie porozmawiać. Wysłałam mu swoje zdjęcie, zwyczajne, nie rozebrane, ale i tak nasze rozmowy szybko zeszły na tematy erotyczne - on je zainicjował. Nie wiem jak, ale szybko wyczuł, że mi imponuje i że mi na nim zależy. Kiedy chciałam się spotkać w realu, napisał, że nie jest pewien, czy mu się spodobam. Całą terapię szlag trafił; znów byłam zerem i znów myślałam, że jeśli chcę iść dalej w tej relacji, muszę posłużyć się swoim ciałem. To było silniejsze ode mnie. Kiedy więc poprosił o nagi film, nagrałam go w pokoju hotelowym i wysłałam. Nie powiedział, że jestem ładna ani czy mu się podobam, chciał więcej filmików, już nie chodziło tylko o nagość, sugerował, bym włożyła sobie w pochwę szyjkę od butelki. Nie było opcji, napisałam, że nie, ale znajomości nie skończyłam. Żądałam gwarancji, że poprzednie nagranie zostanie wyłącznie między nami, zapewniał, że tak. Leczyłam się na depresję, Michał to wiedział, czułam się słaba, a jego żądania, bym mu dała kolejne dowody miłości, zrobiły się naprawdę chore. Zerwałam tę znajomość.

„Znasz tę dziewczynę?”, takie pytanie dostałam od kolegi pół roku później. Do wiadomości dołączył screen z filmiku, który wysłałam Michałowi. Każdy by rozpoznał, że to ja, nie miałoby sensu wypieranie się. To był zwykły dzień szkolny, jakoś między lekcjami. Dostałam ataku paniki, osunęłam się na ziemię, potem wpadłam w szał, wrzeszczałam, płakałam. Zaprowadzili mnie do pedagoga i wezwali mamę. Nie jestem święta, ale takich filmików nie wysyłałam hurtowo, prócz tego jednego razu. Zgłosiliśmy to na policję, która poważnie podeszła do mojej historii. Sprawa trafiła do sądu.

Na pierwszym przesłuchaniu policyjnym Michał przyznał, że nagranie przekazał paru znajomym, w sądzie przy adwokacie zmienił linię obrony. Pierwsza rozprawa odbyła się w czerwcu 2023 roku, pani sędzia traktowała mnie bardzo delikatnie, w przeciwieństwie do mecenasa Michała. Na drugiej rozprawie próbowali mnie oczerniać, na początku października zapadł wyrok. Michał dostał rok więzienia w zawiasach, do tego pokrycie kosztów sądowych i odszkodowanie dla mnie w wysokości dwóch tysięcy złotych. W Stanach dostałabym nawet pół miliona, ale nie chodziło mi o pieniądze. Po prostu chętnie bym zapłaciła nimi za każdy dzień więzienia dla Michała. By zrozumiał, że tak nie wolno.

Filmik zaczął krążyć wśród znajomych, bliskich, dalszych, miałam wrażenie, że po całym moim mieście. Próbowałam się powiesić, uratowała mnie babcia, która nagle weszła do mieszkania. Miesiącami nie byłam w stanie wyjść z domu bez lęku, każda nowa wiadomość wywoływała u mnie histerię. Wciąż boję się wzroku spotykanych na ulicy osób. Ze strachu przed tym, że filmik obejrzy ktoś z mojej szkoły, zmieniłam ją. Klasę maturalną kończę całkiem gdzie indziej. Paradoksalnie to wszystko, co mi się przydarzyło, sprawiło, że postanowiłam żyć. Jestem w związku z chłopakiem, któremu kawałek po kawałku opowiadałam, kim jestem. Bywa cholernie ciężko. Budujemy nasz związek na sympatii, zaufaniu, uśmiechu i rozmowie, chodzimy za rękę, a nie w krzaki. Czasu nie cofnę, wciąż mam w sobie złość na Michała i żal do siebie za ten filmik. I równocześnie wiem, że to choroba mnie osłabiała. Mama powiedziała mi ostatnio, że wreszcie spokojnie może zasnąć. Nie piję, nie biorę narkotyków, jestem czysta, czuję, że mi wolno być.

Eliza trafiła do szpitala psychiatrycznego
Katarzyna Kachel i Marcin Łokciewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.