Hu, hu ha, zima zła? Krakowskie zimy stulecia
Miasto było zasypane śniegiem i skute lodem. Na noc wyłączano oświetlenie ulic, w ciągu dnia wyłączano prąd. Pękały szyny, kaloryfery, rury wodociągowe i ciepłownicze. Do odśnieżania kierowano wojsko i studentów. W Krakowie zima, jakiej nie było od dawna. Nie jesteśmy przyzwyczajeni, ale miasto tak, miasto takie zimy pamięta.
W lutym 1929 r. nad Polskę napłynęła fala zimnego powietrza znad północnej Rosji. Temperatury spadły do 40 stopni poniżej zera. 10 lutego w Krakowie zanotowano najniższą temperaturę od 1870 r. - termometry pokazały minus 28 st. C. W południe tego dnia słupek nieco wzrósł, sięgając minus 25 st., ale za to w nocy spadł do minus 35. Ruch na ulicach zamarł, tłumna zwykle linia A-B na Rynku zionęła pustką, tramwaje jeździły prawie puste. Z domów wychodzili jedynie ci, którzy musieli. „Wśród nielicznych skulonych przechodniów widziało się ludzi z obandażowanymi rękami i uszami” - pisała krakowska prasa.
W kościołach kielichy i monstrancje owijano płótnem, aby chronić ręce kapłanów od przymarznięcia. Zamknięto Wawel, odwołano zajęcia w szkołach i na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pociągi ze Lwowa przychodziły z opóźnieniem sięgającym od dwóch do siedmiu godzin, a pociągi z Poznania i Warszawy z opóźnieniem dwuipółgodzinnym. Pasażerowie podróżowali w zimnych wagonach, bo woda w przewodach grzewczych zamarzała.
Na Rynku Głównym i innych większych placach ustawiono piecyki węglowe, przy których mogli ogrzać się przechodnie i ubodzy. W mieście brakowało bowiem węgla, za którym ustawiały się długie kolejki. W składach węglowych na tzw. Warszawskim dochodziło do wstrząsających scen, gdy ludzie domagali się nabycia choć trochę opału. Magistrat zapowiadał, że do miasta lada dzień nadejdą wagony z węglem z kopalni jaworznickich.
Do 10 lutego zanotowano 600 wypadków odmrożeń, a samego tylko 10 lutego - aż 360. Ludzie odmrażali głównie ręce, uszy i nosy. „Ilustrowany Kurier Codzienny” opisał przypadek taksówkarza, który przywiózł do Krakowa kilka osób z Myślenic. Gdy po zajechaniu na Rynek kierowca odwinął kołnierz swojego futra, razem z nim odpadło przymarznięte ucho… Z kolei pewien chłop z miechowskiego przyjechał do Krakowa furą. Dopiero na Rynku zorientował się, że jadąca z nim na wozie żona zamarzła po drodze…
Nędza przy piecykach
Mróz całkowicie skuł Wisłę. Krakowianie przechodzili z jednego brzegu na drugi po grubym lodzie. „Ikac” zamieścił zdjęcie rzeki, na którym po białej płaszczyźnie ciemne sylwetki ludzi maszerują swobodnie spod Wawelu na Dębniki. Silne mrozy trwały w całym kraju, a sytuacja tylko się pogarszała. Opóźnienia pociągów zwiększyły się do 18 godzin. Pojawiały się informacje o kolejnych temperaturowych rekordach. „Ikac” podał, że w Kolbuszowej termometr wskazał „minus 44 st. C., a w Kąclowej koło Grybowa nawet minus 48 st. C”. 12 lutego gazeta zamieściła taki oto opis: „Ranek niedzielny podał naszemu miastu ciekawy charakter. Gdy świt pogasił latarnie uliczne, zaczęła pełznąć ku piecykom na placu Szczepańskim nędza ludzka. Wokół tlejącego się świtu zbierali się żebracy kościelni, apasze i bezdomni. Od czasu do czasu widziało się w czerwonej poświacie ognia i twarz inteligenta, na której nędza wyrysowała swoje piętno. Niektórzy grzali na kijach żebraczych blaszanki z żywnością czy herbatę. Od czasu do czasu wybuchały gwałtowne sprzeczki na tle pierwszeństwa do tej improwizowanej kuchni. Dopiero gdy otworzono bramy kościołów, klientela piecyków ulicznych zaczęła rzednąć”.
Mrozy przedwojennej zimy stulecia ustąpiły w marcu. Śnieg utrzymywał się do połowy kwietnia. W Tatrach zniknął dopiero 10 maja. Zima 1929 r. uznawana jest za najsurowszą w XX w. na ziemiach polskich.
Zima długa i straszna
Drugi raz z ekstremalną zimą Polacy musieli zmagać się na początku 1940 r. Do nieszczęścia politycznego, jakim była klęska i upadek państwa, doszło nieszczęście klimatyczne w postaci wyjątkowo ciężkiej zimy. Nad Polskę nadeszły chłodne syberyjskie masy powietrza znad Azji. Oficjalny rekord kraju zanotowano wówczas 11 stycznia w Siedlcach wynosił minus 41 st. C. Nieoficjalne pomiary na terenach leżących dalej na wschód były jeszcze niższe. W większości miast na wschodzie i południu kraju termometry pokazywały minus 35 st. Ziemię pokryła gruba warstwa śniegu, rzeki zamarzły, a lód zaczął skuwać również Bałtyk.
„Nowa fala mrozów. Dzisiaj rano znów było poniżej minus 15 st. C, przy takich dużych opadach śniegowych, jakich nie pamiętam w Krakowie […]. Niebywałe śnieżyce i mrozy stale dokuczają, nigdy takich nie pamiętam. Za oknami zadyma. Kiedy się skończy ta zima, tak długa i straszna” - pisał na początku 1940 r. lekarz Odo Bujwid. „Zima trwa bez przerwy, opady śnieżne olbrzymie. […] Mróz trochę sfolgował z 20 kilku na 8 stopni C” - wtórował mu w pamiętniku urzędnik magistracki Edward Kubalski. Zamykano szkoły i odwoływano lekcje. Zdarzało się, że w pociągach przywożących do Krakowa Polaków wysiedlonych z zachodniej części kraju znajdywano zamarznięte zwłoki.
Mieszkańcom miasta szybko skończyły się zapasy węgla, a zdobycie nowych nie było łatwe. Jego dostawy były teraz utrudnione z powodu odcięcia Generalnej Guberni od kopalni Śląska i Zagłębia. Przed składami ustawiały się długie kolejki, a materiał rozchodził się szybko. W dodatku miał kiepską jakość, bo dla ludności cywilnej przeznaczano węgiel najpośledniejszego gatunku, taki jakiego nie odbierały elektrownie czy kolej.
W marcu przyszła odwilż, ale potem znów wróciła zima. „Jutro już kalendarzowa wiosna i święta Wielkanocne za pasem - a tymczasem dziś spadł nowy śnieg i pokrył grudą lodową, którą trzeba na ulicach kilofami rozbijać” - pisał 20 marca 1940 r. Edward Kubalski. Jeszcze wtedy zdarzały się spadki temperatur poniżej minus 20 st. Ostra zima 1939 na 1940 trwała trzy i pół miesiąca.
50 samochodów i 100 furmanek
Kolejna „zima stulecia” nawiedziła Polskę i Kraków w styczniu i lutym 1963 r. Kraj przykryła gruba warstwa śniegu. 19 stycznia nad ranem w Płocku odnotowano minus 35,6 st. W nocy z 12 na 13 stycznia w Jabłonce na Orawie było minus 31 st., a w Krakowie „tylko” minus 22. Po chwilowej uldze druga fala chłodu nadeszła pod koniec lutego. 28 tego miesiąca w Lubaczowie było minus 38,6 st., a dzień później w Maniowach odnotowano minus 34,6 st.
Zamknięto większość kin, teatrów i muzeów. Odwołano lekcje w szkołach, wstrzymywano lub ograniczono produkcję w fabrykach, bo brakowało prądu, ogrzewania i pracowników, którzy nie mogli dojechać do zakładów. Zamiecie śnieżne i mróz uniemożliwiły kursowanie pociągów, a na Śląsku utknęły tak potrzebne składy z węglem.
Opóźnienia pociągów docierających do Krakowa sięgały 3 godzin. Krakowski okręg PKP zmobilizował ponad 3 tys. ludzi do walki ze skutkami zimy. Od mrozu pękały szyny kolejowe i tramwajowe. W nocy z 14 na 15 stycznia nad krajem szalała potężna burza śnieżna. Śnieg zasypał całe miasto i prawie odciął je od świata zewnętrznego.
Dla oszczędności prądu uliczne latarnie zapalano o godzinę później (o 17.15), co wywoływało spore trudności w przemieszczaniu się. Na oblodzonych i nierównych chodnikach ludzie obijali się o siebie, wpadali na zwały śniegu, przewracali.
O realiach tamtego czasu świadczy taka oto informacja zamieszczona 15 stycznia w „Dzienniku Polskim”: „Do walki z gołoledzią przystąpiło 800 pracowników, 50 samochodów i 100 furmanek Wojewódzkiego Zarządu Dróg Publicznych”. Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej zaapelowało do społeczeństwa o pomoc w odśnieżaniu dróg i ulic. Na apel odpowiedzieli pracownicy krakowskich zakładów, członkowie związków zawodowych oraz studenci. „Dla zaoszczędzenia węgla pilnie potrzebnego w wodociągach miejskich i MPK ograniczono kąpiele w miejskich łaźniach” - donosił „Dziennik”.
Zima 1962 na 1963 była ciężka, ale w powszechnej świadomości jako zima stulecia zapisała się ta z przełomu 1978 i 1979 r. Zaatakowała dopiero 29 grudnia i odznaczała się przede wszystkim dużymi opadami śniegu, który grubą warstwą pokrył cały kraj (mróz sięgał minus 30 st., potem spadł do kilkunastu stopni). W Suwałkach odnotowano 84 cm śniegu (rekord krajowy), w Łodzi 78 cm, w Warszawie 70 cm, w Szczecinie 53 cm.
Wiele miejscowości zostało odciętych, w zaspach utknęły autobusy, samochody, pociągi. Kraków również został sparaliżowany. Ulice pokrył śnieg i lód. Dla oszczędności prądu w nocy wyłączono oświetlenie uliczne, co powodowało znane nam już trudności w poruszaniu się i stanowiło zachętę dla złodziei. Nakazano też oświetlanie wystaw i pomieszczeń sklepowych tylko jedną żarówką oraz wygaszenie neonów i choinek. Przerwy w dostawach prądu zdarzały się też w ciągu dnia, co pociągało za sobą szereg komplikacji (np. utknięcia w unieruchomionych windach).
Mróz (choć w Krakowie stosunkowo niewielki - minus 12 st.) powodował, jak to określano, „pewne trudności w ciepłownictwie”. Obniżał mianowicie temperaturę wody, co odbijało się na ogrzewaniu mieszkań. Odczuwali to szczególnie mieszkańcy bloków niedawno oddanych do użytku, ze względu na „niedostateczną izolację przewodów c.o.”. Pękały kaloryfery, rury wodociągowe i ciepłownicze, a usuwanie awarii było utrudnione z powodu zamarzniętego gruntu.
Na stacji w Prokocimiu utknęło 27 (!) pociągów, które blokowały nawet tory tranzytowe i objazdowe. Na stacji w Nowej Hucie stało ich 8. Co gorsza kolejne składy docierały od strony Tarnowa powiększając korek. Przy odśnieżaniu torowisk i rozmrażaniu zwrotnic pomagało wojsko. Z kolei do odśnieżania ulic władze skierowały studentów. Młodzież rozładowywała też wagony i pomagała MPO i MPEC. W Krakowie pogoda poprawiła się 6 stycznia, a w następnych dniach sytuacja wróciła do normy. Z gazet zniknęły doniesienia o ataku zimy.