Ida Nowakowska: Macierzyństwo zmieniło mnie w bardzo pozytywnym sensie
Poświęciła dla miłości wiele. Los jednak miał dla niej niespodziankę. Dzięki temu zrobiła błyskawiczną karierę. Dziś spełnia się też jako mama.
Jest w tej chwili najjaśniejszą gwiazdą publicznej telewizji. Zaczynała od programów tanecznych, potem przyszło „Pytanie na śniadanie” i wreszcie największe imprezy plenerowe, organizowane przez stację. Przekonuje do siebie pozytywną energią i dziewczęcą naturalnością. A przecież niedawno została mamą. Wystarczyło jej jednak kilka dni, by powrócić do pracy. Taka jest jedyna i niepowtarzalna - Ida Nowakowska.
- Myślę, że nigdy nie osiągamy w życiu poczucia pełnego sukcesu. To, co robię, to moja praca i pasja. Wierzę głęboko, że Pan Bóg ma wobec mnie swój plan. Poddam mu się z całkowitą ufnością. A sukces, do którego dążę, nie jest z tego świata. Każda z naszych dróg jest inna, ale równie ważna – mówi w serwisie internetowym W Podróż.
Cudowna przygoda
Jej mama pojechała za młodu do Ameryki, by szukać szczęścia za oceanem. I znalazła – poznała tam wyklętego przez peerelowskie władze pisarza Marka Nowakowskiego. Pokochali się i wzięli ślub – a po 1989 roku wrócili do Polski. Rok później na świat przyszła Ida. Wychowywała się w otwartym domu, gdzie bywali znani ludzie kultury. Nic więc dziwnego, że i ona zaczęła przejawiać artystyczne zainteresowania.
- Na samym początku był taniec nowoczesny i współczesny. Zawsze byłam energicznym dzieckiem, więc to był styl w sam raz dla mnie. Potem mama zapisała mnie na zajęcia przy szkole baletowej. Czuło się tam aurę i atmosferę baletu, ale to było jeszcze studium, a nie stricte szkoła baletowa. Na początku średnio odnajdywałam się w balecie. Trochę robiłam sobie żarty. Skakałam. Tylko pani się odwróciła – już coś kombinowałam – śmieje się w Plejadzie.
Szybko dostrzeżono u Idy taneczny talent. Dlatego trafiła na przesłuchania do Teatru Buffo. „Bierzemy tę małą” – powiedział Janusz Józefowicz po jej występie i dziewczynka znalazła się w obsadzie słynnego musicalu „Metro”. Potem przyszedł czas triumfów w kolejnych konkursach tanecznych. Kiedy więc zgłosiła się do pierwszej edycji telewizyjnego show „You Can Dance”, wydawało się, że nic jej nie zatrzyma. Niestety – odpadła.
- To była cudowna przygoda. Pierwszy raz mogłam wystąpić dla tak szerokiej publiczności. Byłam najmłodszą uczestniczką tamtej edycji. Dlatego moim zdaniem nie była to porażka, ale kolejne wyzwanie. Szkoda, że nie otrzymałam stypendium, ale i tak kolejne lata spędziłam tańcząc i ucząc się u najlepszych nauczycieli na świecie – tłumaczy w „Gazecie Krakowskiej”.
Uparty chłopak
Kiedy przyszło do wyboru przyszłości, Ida postanowiła polecieć za ocean, by studiować prawo i aktorstwo na uniwersytecie w Los Angeles. W obcym mieście bardzo pomogła jej wiara, którą przekazali jej rodzice. Trafiła do polskiego kościoła i szybko zżyła się z tamtejszą wspólnotą. To był przełomowy moment w jej duchowej drodze. Choć na codziennych nabożeństwach była ich najmłodszą uczestniczką, wytrwała w swym zapale.
- Ja zawsze chodziłam do kościoła, wierzyłam w Pana Boga, dla mnie to było bardzo normalne. Ale jak to u każdego, bywały w moim życiu różne okresy. Byłam wychowana w katolickiej rodzinie, ale oboje moi rodzice byli artystami i ta wiara chyba była taka bardziej otwarta. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek zmuszał mnie do chodzenia do kościoła. Sama chciałam – podkreśla w serwisie Alateia.
Studiując aktorstwo, Ida poznała Jacka Herndona. Chłopak od razu stracił dla niej głowę. Polka nie była jednak nim początkowo zainteresowana. Tymczasem Jack nie dał za wygraną. „Co mam zmienić w sobie, żebyś mnie pokochała?” – pytał. Kiedy był bliski zdobycia serca dziewczyny, niespodziewanie zmarł jej tata. Ida przyleciała do Polski, a Jack za nią. Nie zważając na okoliczności... oświadczył się swej wybrance.
- Siedziałam wtedy w Warszawie i on się bał, że ja już nie będę chciała wrócić do Stanów. Jak przyszedł do mnie z pierścionkiem (zresztą sam go zrobił), byłam w szoku, bo przecież byliśmy bardzo młodzi. Niby przyjęłam zaręczyny, ale bardzo się od niego oddaliłam. Nie chciałam się przywiązywać, bo skoro i tak ludzie, których kocham odchodzą, to po co? – wspomina w Alatei.
Nowa misja
Kiedy Ida pogodziła się ze śmiercią taty, wzięła ślub z Jackiem w polskim kościele w Los Angeles. Chłopak miał przed sobą świetlaną przyszłość jako aktor – odwidziało mu się jednak i postanowił zostać dyplomatą. Gdy wysłano go na placówkę do Chin, młoda żona była załamana. Myślała, że będzie pracować w Hollywood, ale miłość zwyciężyła i postanowiła towarzyszyć ukochanemu na wyjeździe. Do czasu jednak.
- Pewnego dnia otrzymałam telefon od producentki programu „You Can Dance”, która zaproponowała mi rolę jurorki. Wbrew pozorom to nie była dla mnie łatwa decyzja. Aby wrócić do Polski i jurorować w tym show, musiałam zerwać współpracę z jedną z najważniejszych agencji tanecznych w USA. Podjęłam to wyzwanie - ale nie żałuję. Dzięki temu jako jedyna w historii „You Can Dance” byłam najpierw uczestniczką, a potem jurorką – śmieje się w „Gazecie Krakowskiej”.
Ida świetnie wypadła na małym ekranie, telewizja postanowiła więc zaprosić do stałej współpracy. Prowadziła najpierw Sylwestra z Dwójką i Eurowizję Junior, potem dostała się do „Pytania na śniadanie”, aż w końcu zasiadła w jury nowego programu tanecznego „Dance, Dance, Dance”. Największym wyzwaniem okazało się jednak dla niej poprowadzenie reality-show „Szlak nadziei”, w którym przeszła niegdysiejszy szlak armii Andersa.
Mając status gwiazdy, pomyślała o macierzyństwie. Jack przeprowadził się do Warszawy i para zamieszkała razem. W maju zeszłego roku urodziła synka, któremu dała imiona Maksymilian Marek. Nie zatrzymało to jednak jej kariery. Już kilka dni po porodzie zjawiła się w studiu telewizyjnym. Było to możliwe dzięki pomocy męża i mamy, którzy wyręczają ją w obowiązkach rodzicielskich, kiedy gwiazdę TVP wzywa praca.
- Macierzyństwo zmieniło mnie w bardzo pozytywnym sensie oraz nadało mojemu życiu sens. Brzmi to górnolotnie, ale teraz mam w swoim życiu nową misję. Dużo osób mówi, że dziecko zabiera energię, ale tak naprawdę jest wręcz odwrotnie. Widzę to po sobie i po moich koleżankach, które dokładnie w tym samym czasie urodziły dzieci. Każda z nas nosi w sobie ogrom ciepła, miłości, energii i jest o wiele lepiej zorganizowana – podkreśla w Interii.