Andrzej Kozioł

Istny Niemiec, sztuczka kusa, czyli diabły, które grasowały po Małopolsce i Krakowie

Diabeł na osiemnastowiecznej akwaforcie Fot. archiwum Diabeł na osiemnastowiecznej akwaforcie
Andrzej Kozioł

Biesy. Niedogaszone ognisko przyciągało czorta kaszubski smętek pojawił się także w Małopolsce ostatni raz w Krakowie diabeł przyszedł na świat w 1920 roku.

Kiedy podczas wakacji pasałem krowy z wiejskimi chłopakami, często rozpalaliśmy ognisko. Po trosze z atawistycznej potrzeby gapienia się w ogień, po trosze z chęci na pieczone ziemniaki. Kiedy już krowy zaczynały zbierać się do marszu w stronę obory, pastuszkowie starannie gasili ogień. Zasypywali ognisko piaskiem, zalewali wodą przyniesioną w czapkach z pobliskiej rzeczki. Żeby, broń Boże, nie zostały na noc rozżarzone węgielki. Bo wtedy obok niedogaszonego ogniska zjawia się ON. Diabeł.

Spieraliśmy się, jak wygląda. Dla mnie, przywykłego do sprzedawanych na krakowskim Rynku bożonarodzeniowych diabełków, krewnych wiedeńskiego Kram-pusa, przybysz z piekieł był czarny i czarno się nosił. Oni nie wiadomo skąd czerpali zgoła odmienną wiedzę. Ich diabeł był płomieniście czerwony, jak żar ogniska.

I nikt z nas nie pomyślał, iż powszechne przekonanie o porzuconym, przyciągającym czorta, ognisku miało chronić wieś przed jednym z najstraszliwszych niebezpieczeństw, pożarem. A ponieważ do prospołecznych działań nikogo nie nakłoni się perswazjami, zbiorowa wiejska mądrość sięgnęła po czarta. Podobnie chroniono zboże. Profesor Jan Szczepański, znakomity socjolog, we wspomnieniach z wiejskiego dzieciństwa, pisał, iż każdy chłopak pod Cieszynem wiedział, że na tych, którzy ze ścieżki, z miedzy wejdą w zboże, czekają niebezpieczne stwory rodem z ludowej demonologii.

I jeszcze jednego diabła pamiętam z dzieciństwa - Smętka. Nikt go nie widział, nikt nie potrafił opowiedzieć jego historii, ale on ciągle był obecny na podtarnowskiej wsi. Wujek, który nie używał przekleństw, kiedy był zniecierpliwiony, kiedy po wyjściu ze stajni rozbrykała się Kasztanka, mówił przez zęby: „A żeby cię Smętek wziął”. Myślałem, że chce, aby klacz opanował smutek, żeby się uspokoiła, poddała kantarowi, żeby pozwoliła założyć sobie wędzidło. Nie wiedziałem, że w ten sposób przywoływany był diabeł - od końca XIX wieku, kiedy to napisał o nim Hieronim Derdowski - kojarzony z Kaszubami. Ba, może byłem świadkiem jeszcze starszego językowego reliktu. Odwoływania się do przedchrześcijańskiego boga smutku, który z czasem zdiablił się do imentu i trzeba było bronić się przed nim modlitwą:

Przyczyń się za nim święta
Łucyjo,
Be go nie porwał Smętek bestyjo.

Kiedy po wielu latach czytałem książkę o Smętku, napisaną przez Jerzego Sampa, dowiedziałem się, że czort ten podobno niegdyś pojawiał się w Małopolsce. Nie podobno, ale z całą pewnością, i to nie tak dawno, chociaż tylko w języku. Spory o wygląd diabła nie miały sensu, bowiem przybierał on dowolną postać. I nie zawsze musiał wyglądać tak odrażająco, jak w opisie Mikołaja Reja:

Łeb jako u niedźwiedzia,
a baranie rogi,
Zęby jako u wieprza,
a u szkapy nogi,
Ręce jako u żaby, skrzydła
z jakiejś błony,
Jako u nietoperza czarnym
przesadzony.
Goły po pas, a na dół
by niedźwiedź kosmaty,
Kiedy go psi oskubią; wiszą
po nim płaty.

Jedno jest pewne, diabeł, jako kwintesencja zła, często nosił się tak jak niezbyt lubiani, niebezpieczni sąsiedzi. Dlatego Mefistofeles w „Pani Twardowskiej” wyglądał tak jak wyglądał:

Diablik to był w wódce na dnie,
Istny Niemiec, sztuczka kusa;
Skłonił się gościom układnie,
Zdjął kapelusz i dał susa.

Tak bywało w Polsce, ale już na pobliskiej Ukrainie diabeł przywdziewał kontusz polskiego szlachcica. Lapończykom pokazywał się w szwedzkim mundurze. W Anglii był Francuzem, chudym, rozgadanym, nadmiernie ugrzecznionym. We Francji nosił ubiór angielskiego dżentelmena. Nic więc dziwnego, że zdarzały się tragiczne pomyłki. Podobno (ale tylko podobno, bo źródłem legendy miało być opowiadanie) chłop spod Łęczycy zabił pruskiego urzędnika. Za wygląd...

A skoro znaleźliśmy się pod Łęczycą, to nie można nie wspomnieć o Borucie, diable szlachcicu, w kontuszu, żupanie i - jak każdy urodzony - przy szabli. Mieliśmy sporo rodzimego diabelstwa - od Boruty po wiejski drobiazg, mieszkający w spróchniałych wierzbach. Żył kiedyś taki diabelski chmyz na krakowskich Błoniach, ale go, biedaka, utopili zwierzynieccy chłopi. Diabelski poślad nie był specjalnie groźny, ot, takie wiejskie przygłupy, które mógł wyonaczyć nie tylko byle chłop, ale nawet byle baba. Na dodatek miały te diablęta kodeks honorowy, dotrzymywały słowa - czy z głupoty, czy z uczciwości, nie wiadomo. Nic więc dziwnego, że swojskich diabłów nie stawiano obok naprawdę groźnych szatanów.

Mieliśmy sporo rodzimego diabelstwa - od Boruty po wiejski drobiazg, mieszkający w spróchniałych wierzbach

Oczywiście diabły grasowały także po Krakowie. Mało kto już pamięta, że w podziemiach Krzysztoforów spoczywają ogromne skarby, pilnowane nie przez byle kogo, ale przez samego Lucyfera. Było tak: służąca - dziewczę zacne i porządne, ale służące u złej pani - przechodziła obok Krzysztoforów, niosąc zakupione na targu kurczęta. Jedno z kurcząt wyrwało się jej z rąk i przez otwarte okno wpadło w piwniczne czeluści. Dziewczyna - bojąc się, że zostanie surowo ukarana przez panią - weszła do podziemia. Idąc za kurczakiem, trafiła do piwnicy, w której na pryzmie złota siedział diabeł.

Czart, wzruszony ciężką dolę maltretowanej służącej, pozwolił jej zabrać tyle złota, ile go zdoła unieść - nie bezwarunkowo wszakże, bo w bajkach i podaniach biedni ludzie zawsze muszą spełniać narzucone im warunki. Służącej nie wolno było się oglądać, jednak - jak to w baśniach - w ostatniej chwili zerknęła za siebie i wtedy nagle, z ogromnym impetem zamknęły się drzwi, odcinając jej piętę. Na szczęście złoto nie przepadło i dzięki niemu zacna dziewczyna nie tylko wyszła za mąż, nie tylko ufundowała kaplicę w mariackim kościele, ale na dodatek wyleczyła się.

Nie pamiętamy już diabła z Krzysztoforów, ale zapewne wszyscy słyszeli legendę o Twardowskim, po trosze polskim Fauście (prawdziwy Faust miał studiować w Krakowie). Jest w tej opowieści, a raczej opowieściach, i złoto, i diabeł, i sztuczki czarnoksięskie, i Krzemionki, i wspominane Krzysztofory, a sam czarownik, Dhur-Twardowski, miał być postacią autentyczną.
Diabeł nie tylko bywał w Krakowie, ale także przychodził w nim na świat.

Jak twierdził ks. Gabriel Rzączyński, autor dzieła „Historia naturalis curiosa Regni Poloniae”:

W roku 1544 urodził się w Krakowie diabeł, jako potwór arcystraszliwy, z płomiennymi błyszczącymi oczyma, z byczymi nozdrzami, grzbietem obrośniętym psią sierścią, z małpim pyskiem na piersi, z kocimi ślepiami na podbrzuszu, z ponurymi łbami psimi na łokciach i stopach, z łabędzimi nogami i podwiniętym ku górze ogonem półłokciowym.

Niespełna czterysta lat później znów stało się. „Naprzód”, organ socjalistów, doniósł w numerze z 26 czerwca 1920 roku:

Od kilku dni krążą po mieście sensacyjne wieści, że w klinice ginekologicznej dziesięcioletnia Izraelitka porodziła diabełka z rogami, kopytkami i ogonem. Wczoraj od rana już poczęły się gromadzić tłumy publiczności przed kliniką położniczą przy ulicy Kopernika, żądając wpuszczenia ich do wnętrza, celem oglądnięcia diabła. Wśród tłumów zauważyć było można panie elegancko ubrane, które głośno twierdziły, że diabła widziały na własne oczy. Jest on przywiązany do łańcuchów w parterowej sali kliniki. Bryka on i bodzie, kto tylko do niego dostąpi.

Nie obyło się bez zamieszek, nie obyło się bez interwencji policji... A na Zwierzyńcu jeszcze niedawno spotykało się ludzi, którzy widzieli czorta w pobliżu Diabelskiego Mostu, wiaduktu na alei Waszyngtona. Ostatnio diabłów jakby mniej. Nie jest dobrze; Baudelaire już sto lat temu napisał: „Najpiękniejszą sztuczką diabła jest przekonanie nas o swoim nieistnieniu”.

Andrzej Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.