Jacek Majchrowski, prezydent Krakowa: Czy chcę znów startować w wyborach? Raz chcę, raz nie
– Miasto musi rosnąć. Pojawiają się jednak naturalne spory. Jedni chcą gdzieś mieszkać, inni szukają tam właśnie wytchnienia. To stały konflikt współczesnej urbanistyki – mówi prof. Jacek Majchrowski, prezydent Krakowa od ponad 20 lat. My pytamy: czy będzie starał się o kolejną kadencję? Jak ocenia ostatnie dwie dekady i jak widzi dalszy rozwój miasta?
Pytanie fundamentalne: Czy będzie Pan startował w wyborach na prezydenta miasta?
Odpowiem jak zwykle – jeszcze nie wiem. Zawsze wyznaczam sobie ostateczny termin. To mniej więcej pół roku przed wyborami. Wtedy podejmę ostateczną decyzję.
Pytanie osobiste: Czy chce Pan startować w tych wyborach?
Raz chcę, raz nie. Ostatnio przeczytałem na łamach Państwa gazety wywiad z dr. Jarosławem Flisem, będący analizą sytuacji politycznej w Krakowie przed wyborami. Pamiętam, jak podczas mojej pierwszej kadencji udawał niezależnego eksperta, zapominając o tym, że był wieloletnim bliskim współpracownikiem mojego głównego kontrkandydata. Jego prognozy, jak i wiele późniejszych nie sprawdziły się. Liczyłem nawet, że kiedyś podejmie decyzję o zmianie zawodu.
Dlatego teraz, jak czytam, że nikt po mnie nie będzie płakał poza kilkoma urzędnikami, to czuję się uspokojony. To oznacza, że jeżeli kiedyś przestanę być prezydentem, to wiele osób jednak doceni to, jak zmienił się Kraków w czasie mojej prezydentury.
Pytanie z przyszłością: Czy wkrótce jakieś media ogłoszą, że jest Pan kandydatem opozycji na prezydenta Polski?
Nie wiem, kto mógłby to ogłosić. Rzeczywiście kilka razy się pojawiało takie pytanie, ale to było wiele lat temu.
Był jakiś pretekst?
Może, ale to nie wchodzi już w grę.
Polityka to…
Jest tym, w co nie za bardzo chcę wchodzić.
Może to coś, dzięki czemu można ludziom poprawiać życie?
To, co dla jednych jest poprawą, dla innych jest pogorszeniem. Wszystko zależy od poglądów i miejsca, z którego ogląda się politykę. Bardzo często, nawet wbrew faktom, te same rzeczy przez jednych są krytykowane, przez innych wychwalane. Proszę spojrzeć na lata dziewięćdziesiąte. Dla jednych były bardzo dobre, bo się mogli rozwijać, ale cała masa ludzi została na bruku. Duch polityki nie jest jednoznaczny. Na pewno jednak nie polega na opowiadaniu ludziom tego, co chcą usłyszeć. Polityka polega bardziej na realizowaniu pewnych rzeczy, często obiecanych, i to dopiero jest sztuka. Sam nigdy nie szukałem populizmu, a z rzeczy obiecanych trzeba się w polityce wywiązywać.
Mamy w samorządzie prezydenta z powszechnych wyborów z silnym mandatem, z drugiej strony jego władza jest silnie ograniczona przez radę miasta. Kto tak naprawdę rządzi: prezydent czy radni?
Obie strony. Prezydent może decydować o fundamentalnych rzeczach, ale Rada Miasta może je ograniczyć przeznaczając na to mniej pieniędzy. Ale przecież również Rada ma swoje interesy i pomysły i często występuję z różnymi inicjatywami na ich prośbę. To jest nie tylko wzajemne ograniczenie, ale i wzajemne wspomaganie.
Dla wyborców liczą się Pana deklaracje. Jeżeli nie może Pan ich realizować, zrzuca Pan winę na Radę?
To obustronna polityka. Rada zablokowała moją propozycję podwyżek cen biletów w komunikacji miejskiej dla krakowian, ale już dla osób spoza miasta – nie. To oczywiście ma swoje przełożenie wyborcze.
Lepiej dogaduje się Pan z rządem niż z teoretycznym sojusznikiem w Radzie Miasta?
Nie wiem… Rozpocząłem swoje rządy w Krakowie, kiedy premierem był Leszek Miller. Przeszedłem wszystkie opcje, pan premier Morawiecki jest ósmym premierem, z którym współpracuję. Zawsze uważałem, że trzeba współdziałać z każdym rządem po to, żeby osiągnąć najwięcej dla miasta.
Ma Pan jakiś wzorzec polityka?
Po prostu wychodzę z założenia, że trzeba rozmawiać ze wszystkimi. I żyć w zgodzie z tymi, którzy chcą żyć w zgodzie.
Jest Pan zakładnikiem czy sojusznikiem PiS?
Zakładnikiem nie jestem. Sojusznikiem mogę być. Zawsze mówię to wyraźnie – dobrze mi się współpracuje z panem premierem Morawieckim i z ministrami, z którymi mam kontakt.
Małgorzata Wassermann, Łukasz Gibała, Bogdan Klich. Jak Pan ocenia osoby, które mogą być Pana konkurentami w walce o prezydenturę w Krakowie? Kto jest najpoważniejszym kandydatem?
Staram się nie dokonywać takich ocen. Każdy, kto obejmuje jakiś urząd, zaczyna od krytyki poprzedników. Mówią: „to było źle i ja teraz zrobię dobrze”. Nigdy się nie wypowiadałem na temat swoich poprzedników. Nie oceniałem. Oni pracowali w takich warunkach, w jakich mogli pracować. I sądzę, że robili, co mogli w danej sytuacji. I dlatego też nie chciałbym oceniać ewentualnych kandydatów, bo jeżeli ktoś z nich, czy spoza tego grona, zostałby wybrany prezydentem, wtedy już po owocach będziemy mogli ich oceniać.
Jest Pan prezydentem od 20 lat. Nikt nie był prezydentem dłużej niż Pan. Jak Kraków się zmienił przez ten czas?
Najważniejsza zmiana to rozwinięcie funkcji metropolitalnych, co zaczęliśmy w czasie drugiej kadencji. Nawet nie myślę o Tauron Arenie czy Centrum Kongresowym, które stały się filarami nowych funkcji miasta. Myślę o zmianie, która choć jest widoczna, często ludzie jej nie dostrzegają lub się do niej przyzwyczaili. Dotyczy to głównie I Dzielnicy. To przebudowany Rynek Główny z podziemnym muzeum, które robi furorę na świecie. To plac Szczepański i Mały Rynek. To wyremontowane wszystkie dochodzące do Rynku ulice z całą podziemną infrastrukturą. Zupełnie nowy plac Wszystkich Świętych z pawilonem Wyspiańskiego. W innych dzielnicach zmiana może nie jest tak widoczna, ale są one też bardziej rozległe.
To nowe stadiony Wisły i Cracovii i mniejsze obiekty niemal w każdej dzielnicy. To niemal 300 boisk szkolnych i nowe baseny kryte. W niektórych przypadkach to całe kompleksy sportowe, chociażby ten na placu Na Groblach. To także nowe szkoły. Powstały nowe linie tramwajowe. To wielkie inwestycje w infrastrukturę miejską, kanalizację czy ciepłownictwo. 60 proc. Krakowa jest objęte siecią ciepłowniczą.
Czego Kraków potrzebował 20 lat temu?
Oprócz tak kluczowych obiektów jak sala kongresowa i widowiskowa, przede wszystkim wielkiej zmiany infrastruktury. Były rejony miasta niemal pozbawione kanalizacji. W tej chwili miasto jest skanalizowane niemal w 99 procentach. Wciąż są rozwijające się rejony miasta – na Klinach, w Płaszowie czy Nowej Hucie, w których trzeba nadążyć za powstającym budownictwem…
Czy nie potrzeba nam też większej sali kongresowej czy widowiskowej?
Hala widowiskowa jest i tak największa w Europie. I sądzę, że wystarczy. Kiedyś były obawy, czy się zapełni. Zapełnia się. Możemy przyjąć najbardziej prestiżowe występy i imprezy sportowe, takie jak mistrzostwa Europy.
Po tych 20 latach, co wydaje się Panu najistotniejsze dla miasta?
Te same inwestycje, tylko na nowych terenach. Miasto musi się rozwijać. Wróćmy do Klinów. Aby ta część miasta mogła dalej rozkwitać, trzeba zbudować całą infrastrukturę. Są tam bardzo ciekawe koncepcje urbanistyczne, tzw. piętnastominutowego miasta. Mam nadzieję, że plany te zostaną zrealizowane. Miasto musi rosnąć. Pojawiają się jednak naturalne spory. Jedni chcą gdzieś mieszkać, inni szukają tam właśnie wytchnienia. To stały konflikt współczesnej urbanistyki. Pełnego konsensusu nigdy nie będzie.
Co jest istotne dla miasta w ciągu najbliższych 20 lat?
Nadal jestem przekonany, że tzw. Nowe Miasto – nowa dzielnica mieszkaniowa z kompleksem wieżowców na terenie Płaszowa i Rybitw . Rada Miasta, zablokowawszy jego powstanie, popełniła błąd, ale nie mam wątpliwości, że to konieczność. Potrzebne są mieszkania dla nowych krakowian.
Co jest ważniejsze: wizje czy kontrolowanie rozwoju?
Potrzebne jest i to, i to. Często stawia się zarzut miastu, że na terenach o gęstej zabudowie powstają wciąż nowe mieszkania, a przecież jesteśmy związani przepisami. Jeżeli deweloper spełnia warunki ustawowe i ma wszystkie niezbędne dokumenty, nie mamy prawa mu odmówić. Najlepszy przykład to modne w pewnym momencie użytki ekologiczne czy pseudoekologiczne. Fajnie jest stanąć na mównicy i mówić, niby w imieniu mieszkańców, że tam budować nie wolno, bo tam powinna być trawa. A deweloper mówi: prawo mi na to zezwala, nie będę budował, ale trzeba mi to zrekompensować – będzie to mogło miasto kosztować, jak w przypadku działek w rejonie Zakrzówka, ponad 100 milionów złotych odszkodowań.
Wróci Pan do pomysłu Nowego Miasta?
Tak. I mam nadzieję, że powrócą i przekonają się do niego ludzie, którzy protestowali. Postronni obserwatorzy myślą, że prace rozpoczną się tam z dnia na dzień. A to kwestia najbliższych 10-15 lat. Na tych terenach jest około tysiąca przedsiębiorców. Tak naprawdę protestowało sześciu. Sami twierdzą, że nie mają szansy rozwoju, bo brakuje tam terenów. My im mówimy, że mogą się przenieść na inny teren, który wskażemy i wziąć tyle ziemi, ile potrzebują.
Czy są inne, podobne do Nowego Miasta pomysły urbanistyczne?
Ze wszystkich badań, które były przeprowadzone, wynika, że Kraków powinien się rozwijać na południowy wschód, począwszy od Zabłocia przez Mały Płaszów w stronę hipotetycznego Nowego Miasta. I tak naprawdę nie ma innych terenów.
Kiedy doczekamy się rozwiązania strategicznego problemu rozwoju komunikacji miejskiej? Czy to będzie podziemna komunikacja? Czy linie tramwajowe nie są już przeładowane?
Zrobiliśmy takie badania. Jest tylko kilka linii, które dochodzą do granic przepustowości, ale właśnie dlatego ciągle inwestujemy w rozwój sieci tramwajowej. Będziemy teraz realizowali linię tramwajową do Mistrzejowic i we fragmentach będzie tak budowana, aby włączyć ją w idee przyszłego premetra. Także tunele dla tramwajów robimy tak, aby spełniały parametry komunikacji podziemnej i w przyszłości dawały możliwość przekształcenia w metro.
Brakuje 400 mln zł na utrzymanie komunikacji miejskiej. Proponował Pan podwyżkę biletów, radni się nie zgodzili. Może miasto powinno jednak wziąć na siebie część kosztów utrzymania komunikacji zbiorowej, chcąc zatrzymać użytkowanie samochodów w mieście?
Miasto bierze na siebie część tych kosztów. Od kilku lat już ponad 60 proc. To bardzo dużo.
Sytuacja jest ekstremalna. Mamy wojnę i wywołany nią kryzys energetyczny. Koszty utrzymania komunikacji zbiorowej gwałtownie wzrosły. Wzrost cen biletów to ryzyko, że mieszkańcy znów zaczną jeździć samochodami.
Koszty utrzymania samochodów także drożeją. Codzienny dojazd do pracy komunikacją miejską nadal będzie znacznie tańszy niż dojazd prywatnym samochodem. Wystarczy policzyć koszty paliwa.
W tym roku miasto będzie musiało wydać 390 milionów na obsługę zadłużenia. To prawie najwięcej w Polsce. Czy te pieniądze są jakąś kotwicą w rozwoju?
Są wskaźniki, które mówią, ile miasto może wziąć kredytu. Nigdy tych wskaźników nie przekraczamy, nawet mamy pewien zapas. Naszych finansów pilnuje również Regionalna Izba Obrachunkowa. Mamy bardzo dobre oceny międzynarodowych agencji ratingowych, a więc trudno powiedzieć, żeby coś było nie tak.
Ale mamy jedną zasadę, o której trzeba bardzo wyraźnie powiedzieć: wszystkie pieniądze z kredytów idą na inwestycje. Nic nie jest przejadane. Korzystamy oczywiście ze środków unijnych, które wymagają np. pięćdziesięcioprocentowego wkładu. Więc pytanie, czy możemy je realizować teraz, biorąc kredyt, czy zrobić to za lat kilka już całkowicie z własnych pieniędzy.
Był Pan na wystawie Tamary Łempickiej w krakowskim Muzeum Narodowym?
Byłem na wystawie Łempickiej w Rzymie.
Pamiętam, jak Pan kiedyś narzekał, że nie można bez przerwy dofinansować muzeów. Jak się ma kultura w mieście?
Jesteśmy miastem, które procentowo najwięcej przeznacza na kulturę, bo około 4 proc. budżetu miasta. Za mojej kadencji powstało Muzeum Schindlera, MOCAK, muzeum w podziemiach Rynku, gdzie otworzyliśmy naprawdę świetną wystawę. Mamy zupełnie nowe Muzeum Inżynierii Miejskiej, które rozciąga się w podziemiach pod dawną zajezdnią tramwajową przy ulicy świętego Wawrzyńca. Budujemy miejsce pamięci na terenie obozu w Płaszowie. Wszystkie teatry mają gruntownie przebudowane lub nowe siedziby. Mamy najlepsze festiwale teatralne, muzyczne i filmowe.
Jaką pan ostatnio przeczytał książkę?
Może to pana zdziwi, profesora Przemysława Urbańczyka „Mieszko Pierwszy Tajemniczy”. Zawsze mnie to interesowało.
Ostatnio często czytam też i ciągle uzupełniam maszynopis własnej nowej książki. Jej tematyka to zarazem moje hobby - falerystyka z okresu odzyskania niepodległości i walk o granice Polski po 1918 roku. Liczę, że w wakacje skończę ją pisać, a potem zostanie skompletowanie ikonografii, co nie jest wcale takie proste. Chciałbym, by książka ukazała się na początku przyszłego roku.