Dariusz Chajewski

Jadą do Huty Pieniackiej z modlitwą. Pamiętają o tragedii tej polskiej wsi

Wanda Kobylańska (w białej bluzce), mama pani Małgorzaty, z rodzicami i rodzeństwem. Jako jedyna z rodziny przeżyła masakrę 28 lutego 1944 roku Fot. Archiwum rodzinne Wanda Kobylańska (w białej bluzce), mama pani Małgorzaty, z rodzicami i rodzeństwem. Jako jedyna z rodziny przeżyła masakrę 28 lutego 1944 roku
Dariusz Chajewski

28 lutego 1944 roku wymordowano ponad 800 mieszkańców polskiej wsi Huta Pieniacka. Ta zbrodnia ukraińskich nacjonalistów, a także to wszystko co się wokół niej dzieje, to symbol stopnia komplikacji naszych wzajemnych relacji.

Huta Pieniacka. 172 gospodarstwa. W 1931 roku 760 mieszkańców. Wyłącznie Polaków. Dziś to puste pole, jakieś pięć kilometrów od miejscowości Pieniaki. O dramatycznej historii przypomina jedynie składający się z krzyża i kamiennych tablic z nazwiskami pomordowanych ofiar pomnik. Pomnik, który od lat jest celem ataków ukraińskich nacjonalistów. Czyli historia zatacza koło.
- Każda rocznica, każdy wyjazd tam, budzi w nas ogromne emocje – mówi Małgorzata Gośniowska-Kola, szefowa stowarzyszenia Huta Pieniacka, które przed rokiem otrzymało tytuł Kustosza Pamięci. – I każdy wyjazd odbywa się w innej rzeczywistości. Kilka lat temu był to klimat politycznej poprawności, dziś przy wtórze coraz mniej zawoalowanych prowokacji. Na Ukrainie ten rok, to przecież rok Bandery. Czy się boimy? Przede wszystkim my to już znamy, dwudziesto, trzydziestokilkulatków z flagami banderowskimi, te same flagi wetknięte w płoty…

Pojechali. Jak co rok, gdy zbliża się 28 lutego. Mówią, że jadą tam przede wszystkim z modlitwą. I podkreślają, że właśnie aspekt religijny, duchowe wspomnienie najbliższych, którzy stracili życie w Hucie Pieniackiej, był i jest najważniejszy.

Cała moja rodzina

Do 28 lutego 1944 roku było tutaj sześć ulic, kościół w centrum, po drugiej stronie piętrowa szkoła z czerwonej cegły. Wieś była polska i uchodziła za zamożną.

- Tam mieszkała niemal cała moja rodzina – wspomina Stanisława Sitnik z Wyszanowa. - Babcia, bo dziadek już nie żył, trzej bracia ojca z rodzinami i czwarty, który był jeszcze kawalerem i z mamy strony bardzo duża rodzina, zamężne siostry. Praktycznie na każdej ulicy mieliśmy rodzinę. I u nas była czwórka dzieci, ja byłam najstarsza…

Początkowo informacje o pogromach Polaków brzmiały niewiarygodnie. Później był strach. Noce spędzone w rozmaitych kryjówkach. Pod koniec lutego 1944 wieś pełna była ludzi, gdyż zjechali tutaj uchodźcy z innych polskich miejscowości, było trochę broni, zaglądała rosyjska partyzantka, AK, nie czuli się do końca bezbronni, zwłaszcza że kilka dni wcześniej odparto niewielki atak. Zabici napastnicy mieli na sobie mundury SS Galizien. Wszyscy spodziewali się odwetu, zakładano jednak, że jeśli nie będzie oporu kobietom i dzieciom nic nie grozi.

Pojawili się nagle, jednocześnie wokół całej wsi. Mieli na sobie białe, zimowe mundury SS. Był to jak ustalili historycy oddział 4. pułku policji SS wspomagany przez chłopów z okolicznych wsi i według niektórych źródeł przez sotnię UPA „Siromanci”, a także ukraińskich policjantów z Podhorzec. Najpierw wystrzelono rakietnicę, później rozległy się strzały… Napastnicy weszli do wsi. Krzyki przerażonych ludzi, wrzaski napastników, ogień, dym… Strzały nie były oddawane w powietrze.

Mordowani... ryczeli

Stasia z mama i bratem znalazła schronienie u wujka Orłowskiego, który miał nowy dom z taką jakby ukrytą piwnicą. Tutaj był już mały tłum ludzi ściśniętych jak sardynki. Wujek zamaskowała wejście i pobiegł do swojego schowka, pod łętami. Ukraińcy chodzili po nim, ale go nie znaleźli. Nad ich głowami napastnicy ucztowali, grali, śpiewali. Wokół słychać było krzyk, nie, cytując panią Stasię, ryk. Ten dźwięk wydawali pędzeni na rzeź ludzie. Strzały, krzyki agonii. Robiło się coraz bardziej duszno. Najmłodszy braciszek zaczął płakać z głodu i pragnienia. Ktoś kazał go udusić, gdyż jego płacz może kosztować życie wszystkich tam zgromadzonych. Mama zemdlała. Zrozpaczona Stasia zaczęła płakać, ktoś zatkał jej usta dłonią…

Uciekających mieszkańców napastnicy rozstrzeliwali. Pozostałych wyprowadzali z domów i grupami prowadzili do kościoła. Doszło w tym momencie do wielu drastycznych scen. Rozalii Sołtys rozpruto jej brzuch bagnetem, zabito noworodka, rzucając nim o mur, zastrzelono rodzącą kobietę… Gdy rozeszła się przerażająca wieść, że kościół jest zaminowany, wybuchła panika, ale zamknięte drzwi nie pozwalały wydostać się na zewnątrz. W stodole rodziny Relichów zaryglowano ok. 40 osób, budynek odrutowano i oblano benzyną. Zamkniętych spalono żywcem. Ze stodoły wydostało się 8-10 dziewczyn, ostrzeliwanych w ucieczce przez żołnierzy. Ze stodoły ocalała m.in. Wanda Gośniowska, mama Małgorzaty Gośniowska-Koli. Tutaj trwała rzeź, a kilka kroków dalej… Każdy dom i zabudowanie było grabione przez przybyłych z wojskiem cywilnych Ukraińców, którzy zrabowany dobytek ładowali na wozy i wywozili. Przed kościołem zginął dowódca samoobrony Kazimierz Wojciechowski. Jak twierdzą świadkowie, oblano go łatwopalną cieczą i podpalono. Wcześniej, jeszcze w domu, zamordowano jego żonę, córkę i ukrywających się tam Żydów. Po południu rozpoczęto wyprowadzać z kościoła kilkudziesięcioosobowe grupy, które doprowadzano do stodół i drewnianych zabudowań gospodarczych. Następnie budynki te ostrzeliwano z broni maszynowej i podpalano.

Krajobraz po rzezi

Około godziny 17. nad spowitą dymami Huta Pieniacką zapanowała cisza. Ocaleni rzucili się do ucieczki. O pacyfikacji napisała wydawana we Lwowie ukraińska gazeta „Lwiwśki wisti”, informując, że zginęło 868 osób.

- Mama poszła do naszej Huty na drugi dzień – wspomina pani Stanisława. - Jej siostrzeniec leżał ranny, z odmrożeniami. – Ludzie w stosach, plątaninie nadpalonych zwłok próbowali rozpoznać bliskich po ubraniach. Myślę, że nikt nie wie dokładnie ilu ludzi tam zginęło, bo przecież ofiary były nie tylko z naszej wsi. Wszyscy snuli się jak w jakimś koszmarze, chodzili, aby to wszystko jakoś pochować. Ofiary znalazły spoczynek w dwóch zbiorowych mogiłach – obok kościoła i obok szkoły. Lament był nie do opisania…
Pani Stanisława nie kryje łez. I jak mówi modli się i boi, aby jej dzieci, wnuki, prawnuki tak strasznych kolei losu nie doświadczyły.
- Huta Pieniacka pokazuje jak powierzchowne było to nasze polsko-ukraińskie pojednanie sprzed lat – kończy Gośniowska-Kola. – Jest jakby symbolem. Z jednej strony trudnych relacji. Z drugiej efektów konsekwentnej pracy na rzecz ochrony prawdy. Tylko dzięki temu, że od lat pielęgnujemy pamięć o naszych rodzinach, sąsiadach, o ta tragiczna historia nie jest zapomniana, mimo że po tej wsi, po naszych domach, nie ma już śladu. Jesteśmy to winni jej mieszkańcom, którzy zginęli tylko dlatego, że byli Polakami.

***

Wielu ukraińskich historyków neguje udział rodaków w masakrze. W odpowiedzi na wzniesienie pomnika w Hucie Pieniackiej w 2005 roku, aktywiści partii Swoboda postawili w pobliżu tablicę zaprzeczającą ustalonemu przebiegowi wydarzeń. Napis na tablicy głosi, że członkowie AK oraz sowieckiej partyzantki z Huty Pieniackiej „terroryzowali okoliczne wsie” i za to okupacyjne władze niemieckie zniszczyły wieś. Polski pomnik był niszczony i wielokrotnie bezczeszczony.
Ukraina planuje ekshumacje polskich ofiar tragedii w Hucie Pieniackiej, by ustalić dokładną liczbę ludzi, którzy w niej zginęli – poinformowała ukraińska redakcja Radia Swoboda. Według strony ukraińskiej w Polsce podaje się zawyżoną liczbę ofiar zbrodni. Polska strona liczy, że ekshumacja zostanie dokonana przy jej udziale...

Przeczytaj też: Tak, tak tam było, czyli nasze Kresy. Ze wspomnień naszych Czytelników powstał film

KRESY. Ostatni świadkowie. Teresa Gładysz z domu Kiewlicz - Nowogródek, Nieśwież, województwo nowogródzkie. cz. 1. WIDEO:

Dariusz Chajewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.