Jak budowała się dzielnica LSM. „Panie inżynierze, to są przecież góry“
Mądre głowy przekonywały, że to jest miejsce, w którym budować po prostu się nie da. A i potem nie brakowało problemów. Raz oficjele w stolicy kręcili nosem na zbyt dużą liczbę terenów zielonych w projekcie. Innym razem premier kazał stawiać kilka bloków zamiast placu zabaw. Stanisław Kukuryka, prezes Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, do partii zapisał się dopiero wtedy, gdy okazało się, że ma problemy z budową - mówi Romuald Dylewski, w latach 1956 - 1974 szef Pracowni Urbanistycznej Miasta Lublina.
Do samego tematu mój rozmówca z początku nie był przekonany. Powstanie LSM? Architekt i urbanista Romuald Dylewski, w latach 1956 - 1974 kierownik Pracowni Urbanistycznej Miasta Lublina, tłumaczy, że przecież wszystko zostało już na ten temat powiedzianie.
Niemożliwe, żeby sprzęt tam wjechał
Na początku były pola poprzecinane malowniczymi wąwozami. - Tych wąwozów było znacznie więcej niż obecnie. Moja rodzina o artystycznych talentach bardzo przeżywała tę stratę. Zostawiliśmy te najszersze wąwozy - nie ukrywa Romuald Dylewski.
Ale nie wybiegajmy za bardzo do przodu, bo zanim przyszło do zasypywania wąwozów ziemią z wykopów pod fundamenty bloków, do pomysłu trzeba było przekonać władze.

- Koncepcja siedmiu osiedli, która powstała w naszej pracowni dla niektórych była wtedy szokująca. Przeważała opinia, że na tych wzgórzach w ogóle nie da się budować. Pamiętam, jak pokazałem ją głównemu architektowi Lublina. Powiedział mi tak: panie inżynierze, to są przecież góry. Nie jest możliwe, żeby sprzęt tam wjechał - śmieje się Romuald Dylewski.
Pracownia Urbanistyczna Miasta Lublina po 1956 roku opracowała nowy plan dotyczący kierunków, w których Lublin powinien się rozbudowywać. Teren przyszłego LSM był jednym z nich.
- Plan jeszcze nie był zatwierdzony, kiedy o spotkanie w urzędzie wojewódzkim poprosili spółdzielcy. Tłumaczyli, że chcą dostać tereny pod budowę domów, najchętniej dwa, trzy place przy ulicy Lipowej - wspomina Romuald Dylewski.
Nasz rozmówca wykorzystał okazję, żeby opowiedzieć o planach rozbudowy Lublina. Kreślił wizję nowej dzielnicy.
- Zareagował tylko jeden z uczestników tego spotkania. To był Stanisław Kukuryka, prezes i założyciel Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej - komentuje Dylewski. - Zaprosiłem pana Kukurykę do miejskiej pracowni urbanistycznej, pokazaliśmy mu projekty. Wrócił po dwóch dniach z decyzją: dzielnica Rury zamiast domów przy Lipowej. Wtedy dla mnie było to świadectwem rozmachu w myśleniu - dodaje Dylewski.
A przecież to, że LSM powstanie w drugiej połowie lat 50. wcale nie było taką oczywistością. Istniało ryzyko, że tereny ulokowane tak blisko centrum miasta zostaną przeznaczone na nowy cmentarz dla Lublina.
Romuald Dylewski: - W końcu wszyscy dali się przekonać. Precyzyjnie rysowaliśmy każdy element rzeźby terenu. Założyliśmy, że bloki powstaną na wzgórzach, a wąwozy będą służyły na dojazdy lub zostaną przeznaczone na tereny zielone.
No i podobno sam Bolesław Bierut skrytykował ideę przekazania terenu znajdującego się tak blisko Śródmieścia pod cmentarz.
Nowa dzielnica Lublina stała się celem wycieczek jeszcze w czasie budowy. Prace zaczęły się w 1957 roku.
- Pamiętam, jak pewnego dnia przyjechała jakaś angielska delegacja. Chcieliśmy im pokazać budowę pierwszych bloków z obecnej ulicy Grażyny, ale błoto było tak wielkie, że nie dałoby się dotrzeć na miejsce - wspomina Romuald Dylewski.
Projektantem osiedla Mickiewicza, pierwszego z siedmiu, został inżynier Feliks Haczewski. Dylewski mówi, że w szukanie właściwego architekta zaangażował się sam Kukuryka, jeździł w tej sprawie do Warszawy. Haczewski osobiście projektował osiedle Mickiewicza, ale przygotował też koncepcję zagospodarowania dla wszystkich siedmiu osiedli LSM.
Zieleń była solą w oku władz ze stolicy
Osiedle Mickiewicza zostało zaprojektowane razem z zielenią, z inspiracji idei miasta- ogrodu, w którym mieszkańcy odpoczywają po pracy, z dala od zgiełku ulicy.
- Zielone miały być też pozostałe osiedla LSM. Władzom centralnym te założenia się nie spodobały. Tłumaczono, że w interesie społecznym jest zbudowanie maksymalnej ilości bloków, tak żeby nowych mieszkań było jak najwięcej - przyznaje Romuald Dylewski.
Obiekcje u władz wzbudził też plan budowy, w pierwszej połowie lat 60., placu zabaw w sercu osiedla Mickiewicza. Dziś charakterystycznym plac zabaw ze zjeżdżalnią w formie rakiety jest miejscem kultowym, na którym bawiło się kilka pokoleń lublinian. Tymczasem mało brakowało, a słynnego placu w tej formie w ogóle by nie było.
- Ówczesny wicepremier Julian Tokarski uważał, że zamiast zostawiać miejsce na plac zabaw, powinno się zbudować kilka dodatkowych bloków - przypomina nestor lubelskich urbanistów.
Jak w takim razie Lublinowi udało się obronić ten plan? Dylewski nie ma wątpliwości, że duże zasługi w tym względzie miał pierwszy prezes Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.
- Prezes Kukuryka był po prostu nadzwyczajny. Potrafił jakoś przekraczać polityczne ograniczenia, kiedy uznał to za konieczne. Co ciekawe, do partii zapisał się dopiero wtedy, gdy okazało się, że ma problemy z budową, m.in. brakuje materiałów - przyznaje Romuald Dylewski.
Pierwszy prezes LSM znany był z jeszcze jednego - osobiście doglądał budowy, dopilnowując, żeby wszystko szło dobrym torem. Pierwsi lokatorzy wprowadzili się do bloków przy ulicy Grażyny. Klucze zostały wręczone 20 grudnia 1959 roku.
Oskar Hansen żąda lepszej jakości
Drugim osiedlem, które powstało na LSM było Słowackiego. Tę część dzielnicy na początku lat 60. projektowali Oskar i Zofia Hansenowie. Osiedle powstawało w latach 1964-1972. Dziś lubelskie dzieło Hansenów jest uznawane za jeden z ważnych rozdziałów historii współczesnej architektury w Polsce.
- Pamiętam to jak dziś. Siedzę z Hansenem przy tym stole, tak jak teraz z panią i kłócimy się. Bo on miał tendencję do mówienia, że obecne wymogi budowlane nie będą go obowiązywać. Miał ambicję osiągać dobre efekty, mimo ograniczeń narzuconych przez władze - opowiada Romuald Dylewski.
Hansen chciał, żeby rozkład mieszkań i wielkość pokoi na osiedlu Słowackiego była dostosowana do indywidualnych potrzeb mieszkańców: bo innego mieszkania potrzebuje artysta malarz, a innego krawcowa. Dla osiedla Słowackiego charakterystyczne są też balkony umieszczone niesymetrycznie.
- Hansen był architektem, który już w trakcie realizacji, nie godził się na obniżanie standardów. Na budowę przyjeżdżał z inżynierem konstruktorem. Denerwował się też, kiedy okazało się, że do budowy pawilonów targu przy ulicy Wileńskiej zostały użyte materiały gorszej jakości, niż on zakładał - opowiada Romuald Dylewski.
I dodaje: - Hansen był też artystą: patrzył na projektowane przez siebie osiedle, jak na dzieło sztuki. Pamiętam, że jego bloki na LSM miały detale w zdecydowanych kolorach, widocznych na tle szarej elewacji. Współcześnie nic z tego nie zostało.
Po osiedlu imienia Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego powstało Piastowskie oraz osiedla, które za patronów dostały Krasińskiego, Sienkiewicza, Konopnicką i Prusa. „Żadnego chodnika - tylko błotko. Żadnego drzewa, sklepu - tylko kiosk przy ulicy Zana. (...) W mieszkaniu nie było ani gazu, ani ogrzewania centralnego - tylko co chwila fachowscy zaglądali, czy coś na lewo nie podłączyć” - to fragment wspomnienia pani Rozalii, która na ulicę Krasińskiego 12 wprowadziła się w październiku 1971 roku. Cytat pochodzi z albumu „Mój LSM”.
Atrakcja turystyczna w skali całego miasta
Osiedle Mickiewicza, jako wzorcowe, wycieczki oglądały jeszcze w czasie PRL.
Turyści przyjeżdżali tam wtedy całymi autokarami. Dziś tę przestrzeń doceniają wielbiciele modernistycznej architektury i historycy sztuki.
Z przewodnikiem można było zwiedzać LSM na przykład w czasie tegorocznej, pierwszej edycji Lubelskich Dni Modernizmu. Na jeden dzień uczestnicy tego festiwalu zajęli pawilon dawnego Klubu Prasy i Książki Zagranicznej z ul. Grażyny.
Jak żyje się na współczesnym LSM-ie?
Jedni mieszkańcy cieszą się, że obok ich domów jest zielono, inni narzekają na drzewa zacieniające mieszkania. Bolączką dzielnicy jest brak miejsc parkingowych, tym bardziej, że w rejonie Zana dzielnica po 1989 roku jest sukcesywnie dogęszczana blokami, przybyło tam też biurowców i sklepów.
- W latach 50. nikt przecież nie mógł przypuszczać, że za kilkadziesiąt lat będziemy mieli tyle samochodów. Myślę, że nawet prezes Kukuryka - mówi Romuald Dylewski.
- Osobiście myślałem, że każde z tych kolejnych osiedli (po Mickiewicza i Słowackiego dop. red.) będzie lepsze od poprzedniego. Zgodnie z zasadą, że praktyka czyni mistrza. Niestety, zaczęła się epoka wielkiej płyty i fabrycznie budowanych domów. Projektowanych w taki sposób, żeby na miejsce budowy łatwo było podjechać i pracować dźwigom - ubolewa architekt i urbanista, Romuald Dylewski.