Jak rzeźby Wojtkowe dały początek muzeum sztuki ludowej w Paszynie. O niezwykłym muzeum opowiada proboszcz Krzysztof Smoroński
W Muzeum Sztuki Ludowej imienia księdza Edwarda Nitki w Paszynie zgromadzono ponad 3500 rzeźb i obrazów na szkle, których twórcami są mieszkańcy tej sądeckiej wioski. Setki Chrystusów Frasobliwych, świętych, aniołów czy diabłów z drewna spogląda ze ścian i półek. Dzieła artystów-amatorów zdobią również kościół, w tym Grób Pański na Wielkanoc oraz żłóbek podczas okresu Bożego Narodzenia. O „fenomenie paszyńskim” i tym, co z niego dziś zostało, mówi ksiądz proboszcz Krzysztof Smoroński.
Ksiądz Edward Nitka mawiał przed laty, że kto rzeźbi, ten jakby się trzy razy modlił. Sądząc po liczbie rzeźb w muzeum, parafianie wzięli sobie mocno jego słowa do serca.
Z pewnością, ale nie działo się to od razu. Ksiądz Nitka został tutaj proboszczem w 1957 roku. Paszyn był wtedy ubogą, zacofaną wioską. Do tego stopnia, że sami mieszkańcy nieraz wstydzili się przyznawać, skąd pochodzą. Wielkim problemem było pijaństwo. Ks. Nitka starał się z tym walczyć. A że był gorliwym i charyzmatycznym kapłanem, obdarzonym licznymi pasjami, robił to na różne sposoby i z niemałym sukcesem.
Można rzec, że był prekursorem arteterapii, czyli leczenia przez sztukę.
To prawda. Jeśli ktoś zajmuje się rzeźbiarstwem czy malarstwem, to musi mieć pewną rękę, nie może sięgać często po wódkę. Musi się skupić, znaleźć czas na to. Przypadek sprawił, że na plebanii u księdza Nitki pojawiał się głuchoniemy brat kościelnego. Wojtek Oleksy, jak wszyscy o nim mówili, miał wtedy jakieś 60 lat i przez większość życia pasał krowy, pomagając czasem w pracach przy kościele. Lubił oglądać obrazy i rzeźby, które nowy proboszcz przywiózł ze sobą do Paszyna. Po pewnym czasie podarował księdzu Nitce nieporadnie wyrzeźbioną przez siebie Matkę Bożą. Figurę, dla lepszego efektu, pokolorował kredkami. Pochwały i drobne „nagrody” tak go zachęciły, że zaczął kolejne dzieła przynosić na plebanię.
Inni mieszkańcy Paszyna z początku się dziwili, co też proboszcz widzi w tych „brzydkich” Wojtkowych rzeźbach.
Lekceważąco komentowali, że potrafiliby lepsze zrobić. A ksiądz Nitka cierpliwie odpowiadał na to, żeby nie gadali, tylko pokazali, na co ich stać. Nie rwali się do tego, żeby nie stać się pośmiewiskiem we wsi jak Wojtek. Z czasem jednak zajęli się rzeźbieniem. Najpierw był to Wojciech Oleksy, Mieczysław Piwko, Zdzisław Orlecki, a także uczniowie podstawówki - Marian Jasiński i Andrzej Głód. Kolejni wzięli się za dłuta i pędzle, gdy zobaczyli, jak ich sąsiedzi zdobywają nagrody na ogólnopolskich konkursach rzeźby ludowej, jak interesuje się nimi prasa i telewizja, a kolekcjonerzy z kraju i zagranicy kupują ich artystyczne prace. W ten sposób, kiedy ksiądz Nitka zmarł nagle w 1981 roku, działało w Paszynie koło setki ludowych twórców.
W sali wejściowej muzeum jest kącik z rzeźbami i paroma zdjęciami Wojtka Oleksego. To wszystko, co po nim zostało?
Posiadamy co najmniej trzydzieści jego rzeźb. Największe i jedne z najcenniejszych, przedstawiające siedem boleści Matki Bożej, wyeksponowane są pod chórem w kościele. Mają nawet pół metra wysokości. Byłoby ich więcej, gdyby nie kościelna gospodyni, która na początku „dzieła” Wojtka brała na podpałkę do pieca. Kobieta nie znała się na prymitywnej sztuce ludowej, traktowała je jako dobry opał do plebańskiego pieca. Kiedy ksiądz Nitka dowiedział się o tym, zaczął rwać sobie ostatnie włosy z głowy. Zabronił palenia jakimikolwiek rzeźbami i dzięki temu reszta się uchowała.
Także te rzeźby, które przedstawiały diabły, nie poszły do pieca?
Oczywiście. Dzieło sztuki ma przemawiać do ludzi. Obrażamy Boga złym postępowaniem, a nie twórczością artystyczną. Chcąc napiętnować grzech, trzeba pokazać jego przyczynę. Diabeł jest częścią naszej rzeczywistości, tak samo jak anioł, który jest nosicielem dobra.
Wiadomo, ile dokładnie jest wszystkich eksponatów w muzeum?
Nikt ich specjalnie nie policzył, jest tego ogrom. Na pewno ponad trzy i pół tysiąca. Z roku na rok powiększa się kolekcja.
W jaki sposób? Większość starych twórców z Paszyna już nie żyje, następców jest niewielu.
Wciąż tworzy kilkanaście osób. Nieregularnie, ale starają się rzeźbić i malować, kiedy tylko mają czas czy zamówienie. Wśród zwiedzających nasze muzeum nie brakuje pasjonatów, którzy nie tylko przyjeżdżają do Paszyna, aby zobaczyć tę niezwykłą kolekcję dzieł sztuki ludowej, ale też, aby mieć stąd pamiątkę. Twórcy nie odstawiają więc na długo dłuta czy pędzla. Na przykład pani Władysława Poręba zbliża się do osiemdziesiątki i dalej maluje obrazy na szkle oraz przygotowuje piękne dekoracje dla naszej Matki Bożej z Fatimy, która to znalazła od kilku lat szczególne miejsce w sercach wielu paszynian. Niektórzy artyści uczą technik plastycznych swoje dzieci czy wnuki, tworząc w ten sposób silną więź międzypokoleniową. Tak stało się choćby w ostatnich latach, gdy w szkole podstawowej ogłosiliśmy konkurs pod tytułem „Sztuka paszyńska wciąż żywa”. Nawet w czasach komputerów i komórek znajdą się młodzi ludzie, którzy chcą dłubać w drewnie, spróbować czegoś bardziej oryginalnego, niż tylko palcowanie po klawiaturze i oglądanie internetu. Tradycją w Paszynie stało się też to, że na bierzmowanie młodzież daje biskupowi w prezencie rzeźby. Co roku przyozdabiane są nimi - bożonarodzeniowa szopka i wielkanocny Grób Pański. Do muzeum ciągle trafiają stare dzieła, na przykład niedawno dostaliśmy obrazy nie żyjącej już pani Marii Gawłowej. Przez pół wieku rzeźby i obrazy z Paszyna kupowało wielu pasjonatów i niektórzy pragną teraz, aby wróciły na swoje miejsce „urodzenia”. Tylko w czasie siedmiu lat mojej pracy w tej parafii zbiór powiększył się o około trzysta eksponatów. Sam ostrożnie szacuję, że w okolicznych domach zachowało się jeszcze drugie tyle dzieł, co w muzeum.
W Paszynie jest ksiądz nie tylko proboszczem, ale i kustoszem.
Tak to wygląda, najważniejsze jest jednak duszpasterstwo, praca parafialna.
Interesował się ksiądz sztuką ludową z Paszyna, zanim objął tutaj probostwo?
Nie. Pochodzę z Limanowej, ale sztuka ludowa nie była w kręgu mojego zainteresowania. Zostałem rzucony przez biskupa Andrzeja Jeża na głęboką wodę i musiałem sam uczyć się pływać. Jako wikariusz pracowałem kiedyś w niedalekiej Nawojowej, bywałem w Paszynie, nigdy jednak nie spodziewałem się, że zostanę tutaj proboszczem i opiekunem parafialnego muzeum. Prawdę mówiąc, miałem początkowo mieszane uczucia co do jego eksponatów, jak kiedyś sami mieszkańcy wioski. Ale po siedmiu latach pracy doceniam ich wielką wartość i olbrzymią pracę, którą wykonał ksiądz Edward Nitka oraz jego następca ksiądz Stanisław Janas, twórca i budowniczy tego muzeum. Styl głównych paszyńskich autorów bez trudu już rozpoznaję. Niektóre rzeźby muszę jednak czasem sprawdzić, jeśli są podpisane. Bywali wszak twórcy, którzy ewoluowali artystycznie. Na przykład świętej pamięci pani Anna Padoł, którą pochowałem kilka lat temu, rzeźbiła z początku postaci, które miały płaskie oczy, potem takie żabie, wytrzeszcz totalny, a na koniec z powieką zsuniętą do połowy. To moja interpretacja jej twórczości, co do której profesjonaliści mogą mieć nieco inne zdanie.
Zasięga ksiądz rady u byłego proboszcza Janasa, który 29 lat kierował paszyńską parafią?
Parę razy podpytywałem go o różne sprawy, ale ma już ponad osiemdziesiąt lat i prosił, aby mógł spokojnie odpoczywać na emeryturze. Sam ciągle się dokształcam. Lektur na szczęście nie brakuje, bo przez pół wieku powstało wiele opracowań o sztuce paszyńskiej, w tym prace magisterskie, które przechowujemy na plebani. Jedną obronił pochodzący stąd ksiądz Marek Obrzut, obecny proboszcz w Borzęcinie; inna jest autorstwa samego księdza Stanisława Janasa. Pomocą służą też znawcy tematu, jak dyrektor Robert Ślusarek z Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu czy ksiądz profesor Andrzej Witko, dyrektor Muzeum Archidiecezjalnego Kardynała Karola Wojtyły w Krakowie.
Do Paszyna dalej przyjeżdżają miłośnicy sztuki ludowej?
Tak, z całego kraju. Bywają też goście z Niemiec czy Ameryki. Co ciekawe tych pierwszych interesują wyłącznie rzeźby. Nie ma, oczywiście, tłumów. Ta sztuka jest na swój sposób elitarna, dla pasjonatów, koneserów. W ciągu roku, głównie w wakacje, zjawia się zwykle kilkadziesiąt grup, które chcą zobaczyć muzeum. Jeśli tylko mam czas, oprowadzam i opowiadam. Gdy ktoś chce coś kupić, daję namiary na aktywnych twórców.
Mieszkańcy Paszyna przychodzą do muzeum?
Ludzie we wsi przyzwyczaili się do niego, są dumni, że rozsławia Paszyn, ale rzadko zaglądają. Gdybyśmy z wikariuszem, jako katecheci, nie brali dzieci na wycieczki ze szkoły, to niewielu odwiedzałoby muzeum.
W Muzeum Sztuki Ludowej imienia księdza Edwarda Nitki w Paszynie obowiązują godziny otwarcia?
Teoretycznie tak, ale praktycznie trzeba się umawiać. Najlepiej mailem na parafialnej stronie lub telefonicznie. Wtedy jest pewność, że nic nie wejdzie nam w paradę, kiedy ktoś będzie zwiedzał. A trzeba pamiętać, że godzina to minimum, aby wszystko spokojnie zobaczyć i pokontemplować.