- Mogłem odetchnąć powietrzem mej młodości - mówił w 1983 roku Jan Paweł II po wycieczce w Dolinę Chochołowską.
Słońce było w rozkwicie, pachniały górskie zioła i wytapiana z sosen żywica. Ojciec Święty zanurzył ręce w górskim potoku i przeciągnął nimi po twarzy. - Żeby móc tu zostać choć kilka dni - zamarzył.
Wizyta Jana Pawła II w pasterskim szałasie Wojciecha Gala Zięby na Hali Chochołowskiej jest już legendą, w której ożywa las, giną gdzieś cenne minuty, bacowie tracą mowę, a juhasi nie poznają owiec, Jasiek z Siwej czuje jakąś tajemnicę, ale nie ma pancernej bryczki, stary pasterski kubek staje się krynicą zdrowia, z gór schodzi potop, a Święty Gazda mówi o urwanym obcasie.
- Wiedzieli my tyle, że bedzie wielki gość - mówi Jan Szwajnos, gazda z Siwej Polany. Jego dom, jedyny tu zamieszkały, znajduje się w centrum hali otwierającej drogę do Chochołowskiej. Przed oknami, za drogą dzielącą polanę na pół, pewnego czerwcowego dnia wylądowało kilka helikopterów. Jasiek wiedział kogo się spodziewać. Biała postać wyszła na drogę. Jan Paweł II popatrzył na chatę Szwajnosów.
- Machnąłem, choć za plecami było dwóch oficerów - mówi Jasiek. - Widziałem ich twarze przyklejone do szyb - mówi ks. Bronisław Fidelus, 30 lat temu kanclerz krakowskiej kurii i główny organizator papieskiej wyprawy. Mógł widzieć i Ojciec Święty. A Jaśka znał, bo nie raz wiózł on krakowskiego biskupa w głąb doliny.
***
- Pomysł wyszedł od ks. Dziwisza - mówi ks. Bronisław Fidelus. Chodziło o zorganizowanie krótkiego wypoczynku w Tatrach podczas planowanej na czerwiec 1983 r. drugiej pielgrzymki do Ojczyzny. - To były inne czasy - dodaje ksiądz. Za Polską był już stan wojenny i głęboki podział społeczny. Niespodziewane wycieczki Jana Pawła II w miejsca mu drogie, dziś tak oczywiste, wtedy jeszcze nie mieściły się w kanonach. - Wybór padł od razu na Dolinę Chochołowską - przyznaje ks. Fidelus. Ojciec Święty lubił to miejsce, nie raz wyprawiał się na Grzesia i Rakoń (nawet na nartach z fokami - przypomina ks. infułat) i pod Wołowiec, gdzie bacował wiekowy Wojciech Gal Zięba.
- Znali się z tych lat - Jędrzej, jego syn, siedzi na progu domu i choć smutek ma dziś w sercu, uśmiecha się do tego czerwcowego dnia.- Chochołowska miała także tę zaletę, że leżała na uboczu - dodaje ks. Fidelus i podkreśla, że ze środkami bezpieczeństwa władze jednak przesadziły.
***
Przygotowania trwały już od stycznia. Toczyły się, nie jak teraz, otwarcie i jawnie, ale w głębokiej tajemnicy. Dolinę wizytowali przedstawiciele władz, ale i ksiądz Fidelus. - Przemierzałem szlaki z zegarkiem w ręku - wspomina. Na halę woził go Jasiek. - Była tajemnica - kiwa porozumiewawczo. Opowiada, że planowali podwieźć Ojca Świętego bryczką. - Ale opancerzonych jeszcze nie robią – żałuje.
W czerwcu Dolina Chochołowska została zamknięta przez wojsko. Tłumaczono, że będą tu manewry. Szlaki opustoszały, schronisko stało puste. Poczęto je gorączkowo odnawiać, zrywając nawet stary lakier z poręczy, a kładąc nowy. Na hali zostały jedynie owce, którym bacował Wojciech Gal Zięba. - Najpierw chcieli nas stamtąd wypędzić. Ale przecie ktoś musioł owiec patrzeć - mówi jego syn Jędrzej.
***
W chacie Jaśka po raz pierwszy pojawili się miesiąc wcześniej, a pewnego dnia po prostu rozłożyli się z radiostacją. - Tak my kolegowali dwa tyźnia - opowiada Jasiek. Byli namolni, ale grzeczni. Każdego dnia pytali, co będzie robił, to im cierpliwie odpowiadał, że będzie pasł owce, pasł krowy. Zresztą, mógł ich w ogóle nie pilnować. Z dnia na dzień przybywało żołnierzy i tajemniczych postaci, które lokowały się po okolicznych krzakach. - Paśliśmy te owce z oficerami - śmieje się.
W końcu kazali Jaśkowi zamknąć gadzinę, a samemu nie wychodzić z domu. Siedzieli tak trzy dni. Przez okno widział tylko wojskowe śmigłowce, które, lądując na polanie, zabierały żołnierzy i wywoziły na otaczające dolinę góry.
- Jednego dnia tyk niby manewrów kazali nam się ubrać w świeze portki i powiedzieli, ze przyjezdzo wazny gość. Ale kto? - zastanawiał się wtedy Jędrzej Gal.
W tym samym czasie Marek Pawłowski, ratownik GOPR, którego matka Janina była wówczas kierowniczką schroniska w Dolinie Chochołowskiej, pojechał na pierwsze swe wakacje na Mazury. - Cisza, głusza, patrzę, jedzie listonosz na motorowerze. Telegram. - opowiada. - Myślę: schronisko się spaliło. Czytam: „Przyjeżdżaj szybko”.
To było dwa dni przed przyjazdem papieża do Polski. Domyślił się o co chodzi. Błyskawicznie się spakował.
Jan Paweł II przyjechał do Ojczyzny 16 czerwca 1983 r. Spędził w kraju 8 dni. Odwiedził m. in.: Warszawę, Częstochowę, Poznań, Katowice, Wrocław. Na zakończenie Kraków.
***
- Do ostatniej chwili o celu wycieczki wiedziały tylko trzy osoby - relacjonuje ks. Bronisław Fidelus. Był to oczywiście kardynał Franciszek Macharski, ks. Stanisław Dziwisz i on sam. Ksiądz kanclerz planował dwa warianty wycieczki. Pierwszym była wyprawa na Grzesia. Tę trasę Karol Wojtyła bardzo lubił. Wędrował stamtąd przez Długi Upłaz na Rakoń i Wołowiec. - Tymczasem ginęły gdzieś cenne minuty - jeszcze dziś ks. Fidelus zdaje się być tym zmartwiony. Czas na wycieczkę był wyliczony, wyprawa na Grzesia ściśle się w nim mieściła. Najpierw jednak Jan Paweł II spotkał się z kolegami ks. Dziwisza z seminarium, a potem władze odwołały nagle spotkanie papieża z Lechem Wałęsą, do którego miało dojść w Krakowie. Na to miejsce zaplanowano rozmowę z gen. Wojciechem Jaruzelskim, a Wałęsę przeniesiono do Doliny Chochołowskiej.
W ten sposób umknęło gdzieś kilkadziesiąt minut. Wycieczka na Grzesia stała się nierealna.
***
Jasiek z Siwej wyglądnął rano przez okno. - Gdzie spojrzeć las się ruszał, jak żywy. Potem wszytcy się pochowali - opowiada. Najpierw drogą przemknął zachodni bus w obstawie terenowego samochodu. To nim właśnie jechał Lech Wałęsa z żoną i czwórką dzieci. Towarzyszył mu metropolita gdański Tadeusz Gocłowski. Wtedy właśnie okazało się, że gór nie dało się wyczyścić z nieproszonych gości. Na trasie samochodu stanął nagle góral - opowiadał w kilka lat później kardynał Gocłowski. Droga była w tym miejscu bardzo wąska, samochód musiał stanąć. Człowiek popatrzył w szyby. Zobaczył Wałęsę i wzniósł palce w kształcie litery V. - On nawet nie rozumie, co to znaczy - warknął z pogardą człowiek z obstawy.
- On nie musi. Wystarczy, że pan wie - odpowiedział Wałęsa.
***
Samochód dotarł do schroniska. Już od samego rana pracowników zamknięto w osobnym pomieszczeniu. Nieżyjąca już Janina Pawłowska w sporządzonej relacji wspomina, że o piątej rano poinformowano ją, iż tylko ona będzie mogła powitać papieża i nie będzie można, jak planowała, wywiesić flag biało-czerwonej i PTTK. - Matka mocno się tym wzburzyła - opowiada Marek Pawłowski, który aranżując ratowniczy dyżur próbował bezskutecznie dostać się do schroniska. Pawłowska nie miała pojęcia, że w schronisku jest Wałęsa, o jego pobycie dowiedziała się dopiero kilka dni później.
W czterdzieści minut po samochodzie z Wałęsą przed Jaśkowymi oknami wylądowało pięć śmigłowców. Na drogę podjechało 20, może 30 różnych samochodów. Ruszyły wolno do góry.
Wtedy właśnie Wojciechowi Galowi Ziębie kazali odprawić swoich juhasów. Kilkadziesiąt minut przed przyjazdem gościa powiedzieli Wojciechowi, że odwiedzi go Ojciec Święty. Wszyscy w szałasie zaniemówili.
Dziś w opowiadaniach o tej chwili mnożą się zastępy ubeków poprzebieranych za juhasów. - Pono i sam Gal Zięba był wopistą - żartuje fiakier z Siwej Polany.
***
Ojciec Święty zaszedł do szałasu Wojciecha Gali Zięby. Popatrzył na ludzi i koszar z owcami.
- Macie to jakich nowych juhasów, baco? - spytał, przez przypadek patrząc na ustrojonego w góralskie spodnie młodego funkcjonariusza SB. - Dyć to taki jednodniowy juhas - odpowiedział Wojciech. Jednodniowy juhas dumnie prezentuje się na zdjęciu, które rodzina Galów przechowuje jak najświętszą pamiątkę.
***
Kawalkada samochodów podjechała pod schronisko. Janowi Pawłowi II towarzyszyli kardynał Macharski, księża Stanisław Nagy i Adam Kubiś (którzy o wyprawie dowiedzieli dopiero rano), kanclerz kurii ks. Bronisław Fidelus oraz liczna ochrona. Naprzeciw wyszła nieżyjąca już ówczesna kierowniczka schroniska, Janina Pawłowska. Tylko jej zezwolono powitać Gościa. Na drewnianym talerzu niosła pokrojony oscypek i gałązkę limby. - Dolina zalana była letnim słońcem, pachniały zioła, na polanie pasły się owce – wspominała.
Jan Paweł II popatrzył na góry i wszedł do schroniska.
***
- W holu czekał Lech Wałęsa - opowiada ks. Fidelus. Jednym z warunków wizyty papieża w Polsce było umożliwienie mu spotkania z przewodniczącym zawieszonej jeszcze wtedy „Solidarności”, nieformalnym przywódcą polskiej opozycji. Wałęsę z żoną i czwórką dzieci, którym towarzyszył abp. Tadeusz Gocłowski, przywieziono do schroniska w Chochołowskiej. Spotkanie miało się odbyć w specjalnie przygotowanym pokoju. Biskup Dziwisz wskazał jednak stolik w holu. - Widziałem na twarzach ochrony konsternację - opowiada ks. Fidelus. - Któryś z wysokich oficerów sugerował nawet, że rozmowa w holu oznacza brak szacunku dla Wałęsy. - Później w pokoju przygotowanym na to spotkanie znaleziono jakieś tajemnicze kabelki - mówi Marek Pawłowski. Rozmowa trwała około pół godziny.
***
Papież ubrał górskie buty.
- Już wiedzieliśmy, że nie dojdziemy na Grzesia - mówi ks. Fidelus, który przeszedł ścieżki planowanej wędrówki z zegarkiem w ręku. - Czasu starczyło tylko na wyprawę do Doliny Jarząbczej.
Ruszyli. Po drodze był szałas Galów. Górale dopiero przed chwilą dowiedzieli się, kto ich odwiedzi, ale nowe portki nosili już od rana. Wszyscy prezentowali się godnie, nawet ci, co spodnie z parzenicami i kierpce włożyli po raz pierwszy. - Tylko Galowie, owce i psy byli tam autentyczni - śmieje się ks. Fidelus.
Stanisław Krupa, kuzyn Galów wystąpił jednak bez ciupagi. - Miołek tako fajno ciupazke, i do rąbania zdatno, i zeby sie podeprzeć, ale mi zabrali. Obiecali później oddać, ale jak sie wynosili, to rzekli, ze kasi zgineła… - opowiada dziś. Trochę mu żal, ale rozumiał, że Ojca Świętego trzeba chronić.
- Wiadomo, ze nic my nie mówili, bo przecie wojsko musiało pilnować, zeby papiez w górach nie zginoł od byle jakiego ziajoka - wspomina Jędrzej Gal. Kiedy jednak Jan Paweł II stanął na progu szałasu góralom odjęło mowę.
Papieski orszak ruszył dalej.
***
Jan Paweł II szedł na przedzie, przy nim kardynał Macharski w kraciastej koszuli, towarzysze dawnych wycieczek, goście z Watykanu. Dalej oficerowie BOR w garniturach i krawatach. Tuż przy nich grupa ratowników GOPR, którzy nieśli m.in. nosze. - Mieli nowiuteńkie czerwone swetry - przypomina sobie ks. Fidelus. Widać ich na niektórych zdjęciach.
- Nie wiem, kto to mógł być, ale chyba nie ratownicy - mówi Adam Marasek z Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, który na zdjęciach nie rozpoznał żadnej twarzy. A powinien.
- Też nie mogę wskazać naszych ludzi - dodaje Robert Janik, długoletni naczelnik TOPR.
Kiedy orszak zatrzymał się na posiłek, wyciągnięto przygotowane przez siostry kanapki. Trzeba było obrać jabłko i wtedy okazało się, że nikt nie ma przy sobie nawet scyzoryka. Ks. Fidelus spojrzał wymownie na szefa ochrony, a ten wszedł w pobliskie krzaki. - Wyszedł stamtąd z olbrzymim komandoskim nożem - śmieje się ksiądz.
***
W pewnej chwili Jan Paweł II wysunął się do przodu. Rozmowy ucichły. Towarzysze wędrówki zostali w tyle. Papież zatopił się w modlitwie. Doszli tak w niewielkie zakole strumienia. Stanął nad jego brzegiem. Zanurzył dłonie w wodzie, przeciągnął nimi po twarzy. Potem przeżegnał się wodą z potoku.
- Jakby było dobrze posiedzieć tu kilka dni - mówił Ojciec Święty.
***
Zajrzał znów do bacówki Galów, którzy odzyskali już mowę.
Papież spytał starego Wojciecha, czy pamięta urwany obcas. Jeszcze jako kardynał po jednej z wycieczek pod Wołowiec gościł w jego szałasie, a baca naprawiał mu zepsuty but.
- Pocęstowali my Ojca Świętego zentycom i oscypkiem, ale mu, bidulkowi jeść nie dali. Chociaz pany same jadły: i ci z Watykanu, i nasi księza z Krakowa - mówi Jędrzej, syn Wojciecha.
Opowiada też, że w pewnym momencie Jan Paweł II, patrząc na otaczających ich górali spytał: „Macie to jakich nowych juhasów, baco? - Dyć to taki jednodniowy juhas - miał powiedzieć stary Gal. W szałasie było trzech Galów, trzech Krupów i ten, jak mówi Jędrzej, „wojskowy”. To właśnie jego widać na zdjęciu sprzed 20 lat, które góralska rodzina przechowuje jak relikwię.
Wracając, papieski orszak usłyszał głosy pracowników schroniska, którzy, zamknięci na górnych piętrach, nie chcieli się zgodzić na całkowite odizolowanie od papieża. W końcu puszczono ich na dół. Jan Paweł II podszedł, głaskał po głowach dzieci, na pożegnanie powiedział słynne dziś słowa: „Pilnujcie mi tych szlaków”.
***
Tymczasem na Siwej Polanie nastąpiło rozprzężenie. Szwajnosom pozwolono wyjść, rozłożyli koce przed domem. Wkrótce przyłączyli się do nich lekarze towarzyszący papieżowi. Wśród tej beztroski na szosie pojawiły się samochody papieskiego orszaku. - Nie zdążyli nas już spędzić - mówi Jasiek. Górale robili zdjęcia przywiezionym z Ameryki polaroidem. Papieski śmigłowiec podniósł się w powietrze.
***
Przez trzy dni wojsko schodziło z gór. - To był potop - mówi Jasiek. Żołnierze przychodzili na środek polany, polowe kuchnie wydawały im jedzenie, a autobusy zabierały gdzieś w Polskę. Janina Pawłowska dowiedziała się, że Dolinie Chochołowskiej były wtedy dwie dywizje wojska, podobno jakiś oddział rakietowy, nie licząc BOR i służb specjalnych. Już kilka miesięcy później miesięcznik w „W Służbie Narodu” (organ MO i SB) ujawnił, że w dolinie był też kobiecy oddział antyterrorystyczny.
***
- W Jarząbczej, tam gdzie papiez chodził, ludzie zaraz zaceli układać podle drogi kamienie i krzyzyki ze szyszek - opowiada Stanisław Krupa. - Do nasego sałasu co i raz zaglondali. Pytali: baco, a gdzie to Ojciec Świnty siedzioł? Dajcie i mnie na tym zydelku posiedzieć. A z cego pił? Dajcie i mi sie napić. To na pamiątke zrobili my na sałas tablice: „Jan Paweł II wrócił do hal”.
Tekst ukazał się pierwotnie na łamach „Gazety Krakowskiej” w 2003 r., w 20. rocznicę II pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Ojczyzny. Część bohaterów reportażu już nie żyje.