Jak z Turbacza zobaczyć aż cztery strony świata

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Matusik
Marek Lubaś Harny

Jak z Turbacza zobaczyć aż cztery strony świata

Marek Lubaś Harny

Na tym najwyższym szczycie Gorców dawniej wypasano tysiące owiec. Teraz to już historia. W czasach wojny w Gorcach mieli swoje kryjówki partyzanci. Teraz ścigają się tam quadowcy.

W ostatnich czasach Turbacz stracił wiele ze swej dawnej magii, a to głównie właśnie za sprawą kierowców szalejących motorach i quadach. Sekundują im dzielnie właściciele sąsiadujących z parkiem narodowym działek na swych wypasionych SUV-ach. Coraz mniej tu miejsca dla turysty z plecakiem, który w górach poszukuje bliskiego kontaktu z nieskażoną naturą, ciszy i spokoju.

Zwłaszcza o spokój coraz trudniej, kiedy trzeba bez przerwy mieć się na baczności, aby nie zostać najechanym przez rozpędzony pojazd. O dzikości zaś można już chyba zapomnieć.

A jeszcze Władysław Orkan tak pisał w powieści „W Roztokach”: Naprzeciw Tatr, między doliną nowotarską a wężowatą kotliną Raby, wspięło się gniazdo dzikich Gorców. Od romantycznych Pienin odciął je wartki, kamienicki potok, a od spiskiej krainy odgraniczył je falami bystry Dunajec. Samotnie stoją nad wzgórzami. A wyżej jeszcze nosi głowę ociec ich rodu, zasępiony Turbacz”.

Widok jest przecudny

Może nawet nazwa Turbacza właśnie stąd się wzięła, że się on często zasępia, gdyż się turbuje. Przecież, jak podaje Słownik Języka Polskiego PWN: „turbować się, daw. «odczuwać lęk o kogoś lub o coś»”.

Jest to hipoteza równie dobra jak inne, bo uczeni geografowie też nic pewnego na ten temat nie wiedzą.

Jedni mówią, że imię najwyższego szczytu Gorców pochodzi od trombit, na których dawni pasterze wygrywali tu swoje hejnały. Inni dowodzą, że jest to słowo pochodzenia wołoskiego, bo jak wiadomo, ci pierwsi gorczańscy pasterze byli właśnie Wołochami, którzy przywędrowali tu z Karpat Południowych.

Kiedyś zresztą nazwa ta dotyczyła tylko Hali Turbacz, a jeszcze wcześniej jednego z potoków, zaś sam szczyt nazywał się Kluczki. Przyznajmy, że Turbacz brzmi dumniej niż Kluczki. Najbardziej zaś dostojna wydaje się nazwa Niedźwiedź, używana w swoim czasie przez kartografów austriackich, niestety, jak się okazało, na skutek błędu i pomylenia góry z pobliską wsią.

A jeśli już przy nazewnictwie jesteśmy, to warto też przypomnieć, że nazwa Gorce też nie jest oczywista. Nie oznacza wcale „dużych gór”, jak sądzą niektórzy, ale pochodzi ponoć od słowa „gorzeć”, czyli płonąć. W ten bowiem sposób, trzebiąc lasy, ci pierwsi wędrowni pasterze zdobywali tereny, na których później paśli swoje stada. Tak też powstały gorczańskie polany, które dziś są ozdobą Gorczańskiego Parku Narodowego, głównie z powodu rozległych widoków, rozciągających się z nich na wszystkie strony świata.

To dzięki nim Seweryn Goszczyński mógł napisać w swym „Dzienniku z podróży do Tatrów”: Widok z Turbacza jest przecudny na wszystkie strony.

Nic dziwnego, że w miejscu tak atrakcyjnym widokowo pierwsze schronisko postawiono już w latach 20. ubiegłego wieku, a dzisiejszy okazały budynek jest już trzecim obiektem o takim przeznaczeniu pod szczytem Turbacza.

Pierwsze schronisko Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego przetrwało zaledwie 8 lat, po czym zostało podpalone przez nieznanych sprawców, ponoć kłusowników, którym rosnący ruch turystyczny psuł interesy. Drugie spłonęło w czasie okupacji, a podpalili je partyzanci, wyparci z niego wcześniej przez Niemców. To obecne kiedyś omal nie puścił z dymem niefrasobliwy turysta, nieprzestrzegający zakazu palenia w pokojach, ale w porę włączył się system alarmowy.

Na szczycie Turbacza znajduje się schronisko turystyczne. Jest ono mocno oblegane przez turystów - i to niemal przez cały rok.
Wojciech Matusik Hale w Gorcach zaczęły zarastać, bo pasterze już tam nie wypasają swoich stad owiec.

Ocalić nasze piękne polany

„Widok z Turbacza przecudny na wszystkie strony” zaczął być poważnie zagrożony, kiedy polany zaczęły zarastać. Czasy świetności gorczańskiego pasterstwa, które było najlepszą gwarancją utrzymania polan w ich dotychczasowej postaci, odeszły w przeszłość. I to, niestety, raczej bezpowrotnie. Najlepiej się miało między wojnami, kiedy na Hali Długiej, doskonale widocznej z Turbacza, Krakowska Izba Rolnicza urządziła wzorcowe gospodarstwo pasterskie, które miało wśród górali szerzyć nowoczesną kulturę hodowlaną. Stąd też część Hali zaczęto nazywać polaną Wzorową.

Ostatnie pół wieku to jednak stopniowe zamieranie owczarstwa w Gorcach. Po wojnie próbowała dawne tradycje odrodzić „Samopomoc Chłopska”, potem Instytut Zootechniki w Bielance. Dobre chęci przegrywały z ekonomią. Ostateczny cios tutejszym bacom zadały przemiany ustrojowe. Kuśnierze przestali kupować skóry, woleli sprowadzać je z Hiszpanii. Ratunkiem pozostał oscypek, ale dość było pastwisk w dole, żeby się pchać z owcami, jak dawniej, na szczyty. W początkach lat 90. byli jeszcze na polanie Wzorowej owczarze, ale cieszyli się nie najlepszą opinią. Zwłaszcza jeden z nich traktował turystów nieuprzejmie, a jego owczarki niejednemu poszarpały nogawki. Wreszcie w roku 1996 skończyły się tutaj wypasy.

I może byłby to wyrok śmierci na tutejsze polany, gdyby park nie postanowił ich ratować. A że, jak się rzekło, najlepszym dla nich ratunkiem są owce, po kilku latach nieobecności wróciły one pod Turbacz. W roku 2002 Gorczański Park Narodowy wykupił Halę Wzorową i znalazł bacę nowej, można powiedzieć, generacji. Młody, nowoczesny, od 2003 roku wypas prowadzi kulturowo i ekologicznie, choć owce pewnie o tym nie wiedzą, a poza tym wszystko im jedno. Bacówka na Wzorowej jest dziś najwyżej położoną bacówką w Polsce. Niestety, jak dotychczas w Gorcach jedną z nielicznych. Na mniejsze polany, zwłaszcza te, do których nie można dojechać samochodem, chętnych brakuje.

Pozostaje kosa. Na szczęście, w ostatnich latach dopłaty z Unii Europejskiej mobilizują niektórych właścicieli do koszenia. Znaczną powierzchnię gorczańskich polan wykasza także park w ramach prowadzonej działalności ochronnej. Jednak część polan zamieniła się już w borówczyska, co zresztą turystów wcale nie martwi. Tym bardziej że borówki (w centralnej Polsce zwane czarnymi jagodami), wolno w GPN zbierać legalnie.

Na szczycie Turbacza znajduje się schronisko turystyczne. Jest ono mocno oblegane przez turystów - i to niemal przez cały rok.
Wojciech Matusik Pamiątkowy krzyż w miejscu, gdzie zginęła Albina Białoń, młoda pracownica ówczesnego schroniska, łączniczka AK.

Od Kurasia do hipisów

Lata wojny przypomina żelazny pamiątkowy krzyż obok bacówki na Hali Długiej, w miejscu, gdzie zginęła Albina Białoń, młoda pracownica ówczesnego schroniska, łączniczka AK. Jedna wersja głosi, że dosięgła ją niemiecka kula, kiedy biegła ostrzec obozujących nieopodal partyzantów. Inna, że po przesłuchaniu została wyprowadzona na polanę i tam zastrzelona.

Turbacz, jak zresztą wiele innych miejsc w Gorcach, związany jest również z działalnością słynnego Ognia. To odrębny, a dla wielu najważniejszy rozdział w historii gorczańskiej partyzantki. Góral z Waksmundu, do dziś budzi skrajnie różne emocje. Oficjalnie Józef Kuraś został zaliczony już do „żołnierzy niezłomnych”. Wciąż jednak równolegle żyją dwie jego legendy: bohatera walk o niepodległość i krwawego watażki, który nie uznawał nad sobą żadnej władzy.

Swą partyzancką drogę rozpoczął w gospodarstwie na Hali Długiej, które służyło za przykrywkę dla zbrojnego oddziałku Konfederacji Tatrzańskiej. Po wsypie związał się na krótko z AK, jednak w efekcie konfliktu z oficerami (zarzucano mu niesubordynację, a nawet dezercję), stanął na czele oddziału Ludowej Straży Bezpieczeństwa. Pod koniec wojny ściśle współpracował z oddziałami AL, a zaraz po przejęciu władzy przez rząd w Lublinie, objął w Nowym Targu funkcję szefa Urzędu Bezpieczeństwa, najprawdopodobniej na polecenie władz ruchu ludowego. Kiedy przekonał się, że komuniści nie pozwolą na żadne „branie władzy we własne ręce”, wraz ze swoimi ludźmi wrócił do lasu i przez dwa kolejne lata toczył bezpardonową walkę z „władzą ludową”. Wreszcie, osaczony w zasadzce przez wojsko i UB, odmówił poddania się i popełnił samobójstwo.

Przed czterema laty na Polanie Rusnakowej stanął pomnik w kształcie brzozowego krzyża z zatkniętą na nim rogatywką, zwany powszechnie w okolicy „pomnikiem Ognia”, jednak mający szersze odniesienia, bowiem napis na nim głosi:

„Pamięci Żołnierzy Konfederacji Tatrzańskiej, Armii Krajowej, Ludowej Straży Bezpieczeństwa, Zgrupowania „Błyskawica” Józefa Kurasia „Ognia”, oddziału „Wiarusy”, walczących w Gorcach o niepodległość Polski i wolność człowieka z niemieckim i komunistycznym zniewoleniem w latach 1942-1949”.

Od Kilku lat Turbacz jest także celem rajdów „Śladami Żołnierzy Wyklętych Majora Kurasia Ognia”, organizowanych przez różne środowiska.

Chyba nastąpiła jakaś pokoleniowa zmiana zainteresowań i obyczajów, bo nieco starsi pamiętają czasy, kiedy w obiekcie po dawnej Stacji Hodowli Owiec na Hali Długiej gospodarzył słynny Metys, w pewnym sensie gorczański hipis, gromadzący wokół siebie młodych (i nieco starszych) ludzi, wśród których byli i tacy, co przyjeżdżali w Gorce, by „uciec od rzeczywistości”.

Krzywdy nikomu nie robili, ale nieprzyjazna im plotka głosiła, że przyciągał ich tu głównie fakt występowania w okolicy pewnego specjalnego gatunku grzybów. A dziś - proszę! W zielonych mundurach biegają po Gorcach dziewczęta i chłopcy z grup rekonstrukcyjnych.

Rozmaite znaki czasów można więc zaobserwować na Turbaczu.

Na szczycie Turbacza znajduje się schronisko turystyczne. Jest ono mocno oblegane przez turystów - i to niemal przez cały rok.
Wojciech Matusik Pierwsi gorczańscy pasterze byli Wołochami, którzy przywędrowali tu z Karpat Południowych.
Marek Lubaś Harny

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.