Jak znany siłacz Jakub Kozalczyk stał się kapo w Bloku Śmierci w Auschwitz
Niemcy byli zachwyceni jego siłą. Jako kapo miał wyprowadzać skazanych na rozstrzelanie. Bez żadnego sprzeciwu wykonywał polecenia esesmanów, ale też starał się pomagać więźniom.
Yakov (Jakub) Kozalczyk był znanym żydowskim siłaczem. 26 stycznia 1943 roku trafił do Auschwitz-Birkenau. Przeżył obóz, ale po wojnie, już w Izraelu, wobec oskarżeń o współpracę z Niemcami, targnął się na swoje życie.
Do Auschwitz został przywieziony w transporcie polskich Żydów z getta w Sokółce.
- Z 2300 więźniów tego transportu esesmani skierowali do gazu od razu 2100 osób - mówi dr Adam Cyra, historyk z Działu Badań Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.
Kozalczyka uratował jego imponujący wzrost i atletyczna postura oraz dokument, który pokazał esesmanom, stwierdzający, że był ochroniarzem słynnego niemieckiego mistrza boksu Maxa Schmelinga.
Było to w okresie, gdy Kozalczyk w latach 30. ubiegłego wieku przebywał w USA.
Jego niezwykłe losy niedawno zainteresowały izraelskich filmowców, którzy nakręcili reportaż „Sprawa Kozalczyka”, który był emitowany w Telewizji Polskiej. W filmie reporterzy towarzyszą synowi Jakuba - Itzikowi Shakedowi Kozalchikowi, który przyjechał do Polski odkryć prawdę o swoim ojcu. 68-letni mężczyzna przez całe swoje życie nie miał pojęcia, kim był jego ojciec. Matka, która odeszła od Jakuba, gdy na początku lat 50, wyszło na jaw, co robił w Auschwitz, nigdy o tym nie wspominała swojemu synowi.
Mały siłacz
Jakub Kozalczyk (jego nazwisko pisane jest również: Kozelczuk, Kozalczik) urodził się w 1902 roku w okolicach Krynek (Podlasie), chociaż - jak dodaje dr Adam Cyra - krążyły plotki, że mógł przyjść na świat w Chicago w 1908 roku i był jedynym obywatelem amerykańskim więzionym w KL Auschwitz.
Od dziecka przejawiał niespotykaną siłę. W Krynkach głośno było wówczas o chłopcu, który w zębach unosił wiadro z wodą.
Jak ustalili izraelscy reporterzy, w wieku 25 lat wyemigrował na Kubę. W Hawanie jego popisy siły oglądały tłumy widzów (rozrywał żelazne łańcuchy). W 1930 roku dostał się nielegalnie do USA.
Tutaj także prezentował swoje cyrkowe popisy. W pewnym okresie jego losy skrzyżowały się z Maxem Schmelingiem, który toczył wówczas za oceanem walki o mistrzostwo świata w boksie. Był jego ochroniarzem.
W 1938 roku wrócił do Polski, która rok później stała się celem niemieckiej agresji. Kozalczyk trafił najpierw do getta w Krynkach, a potem do Sokółki.
Kapo aresztu obozowego
Gdy Kozalczyk znalazł się w Auschwitz (numer 93830), esesmami, mimo że był Żydem, skierowali go do bloku 11, gdzie pełnił rolę strażnika obozowego aresztu, tzw. kalefaktora. Tutaj też przy różnych okazjach popisywał się swoją siłą. Te swoiste przedstawienia cyrkowe opisał jeden z więźniów, Jan Pilecki (nr obozowy 808), pełniący w bloku 11 funkcję pisarza.
Któregoś dnia ślusarnia obozowa przygotowała specjalnie na jeden z takich występów Jakuba dwumetrowy płaskownik ze stali o szerokości 12 cm i grubości ok. 1,5 cm.
„Rycząc i stękając nieludzko, dla dodania sobie siły, wyginał przy pomocy rąk, nóg, karku, piersi to żelastwo na wszystkie strony, aż zrobił z tego płaskownika podwójną spiralę. Zachwyt esesmanów był niekłamany, a produkt Jakubowej siły leżał zawsze na poczesnym miejscu w Blockführerstubie - wspominał Jan Pilecki.
W bloku 11 do obowiązków kapo lub inaczej kalefaktora należało utrzymanie czystości w celach aresztu obozowego, wydawanie posiłków w nim osadzonym oraz wynoszenie z bunkrów ciał zmarłych.
Każdorazowy nadzorca obozowego aresztu miał także obowiązek wyprowadzać więźniów na rozstrzelanie pod Ścianę Śmierci na dziedzińcu bloku nr 11. Sam strzał esesmani kierowali zawsze w potylicę.
Te tragiczne zdarzenia mocno utkwiły w pamięci innego więźnia Edwarda Kiczmachowskiego (nr 3414), który przelał je później na papier.
„Kapo Kozalczyk polecił wszystkim rozebrać się do naga, namoczył im piersi wodą, a następnie wypisał więźniom na nich dużymi cyframi numery obozowe. Potem wyprowadzał po dwóch skazańców, trzymając ich za ramiona, na dziedziniec tego bloku, gdzie dwóch esesmanów strzelało ofiarom w tył głowy. Zwłoki zamordowanych Jakub odrzucał pod blok nr 10” - napisał w swojej relacji Edward Kiczmachowski.
Kozalczyk był zmuszony również wykonywać egzekucje przez powieszenie. Znane są także przypadki, gdy więźniów po sądach doraźnych wywożono do różnych miejscowości, głównie na Podbeskidziu i tam również pętlę na szyję skazańcom zakładał Kozaczyk.
A jednak też pomagał
- Z jednej strony Kozalczyk wykonywał bez sprzeciwu polecenia esesmanów, z drugiej starał się pomagać więźniom z bloku 11, pośrednicząc chociażby w ich potajemnych korespondencjach - zaznacza dr Adam Cyra.
Autorzy filmu „Sprawa Kozalczyka” dotarli do kilku więźniów żydowskich, których ocalił Kozalczyk.
- W obozie panowało „wilcze prawo”. Jeśli on nie wykonałby poleceń esesmanów, zrobiłby to ktoś inny, a on sam zostały ofiarą - zauważa Jerzy Klistała, autor wielu publikacji poświęconych zbrodniom niemieckim w czasie drugiej wojny światowej, którego ojciec Jan i wujek Stanisław zostali rozstrzelani przed ścianą straceń doprowadzeni tam właśnie przez Kozalczyka.
Po wojnie Kozalczyk dostał się nielegalnie do Palestyny, gdzie zaczął występować jako siłacz. Nikomu nie mówił o swojej przeszłości, ale dotarli do niej dziennikarze jednej z gazet izraelskich.
Pod presją oskarżeń o kolaborację z Niemcami Jakub Kozalczyk w 1953 roku odebrał sobie życie