Rozmowa ze Stanisławem Jałowieckim, byłym przewodniczącym Zarządu Regionu „S”, byłym marszałkiem województwa opolskiego i europosłem.
Chociaż od wprowadzehttps://s-pt.ppstatic.pl/g/panel/edytor/paginacja.gifnia stanu wojennego mija już 35 lat, czyli niemal półtora generacji, Polacy wciąż obchodzą, a nawet zwyczajnie wspominają tę rocznicę osobno i to nie w dwóch, ale w wielu grupach, na wiele sposobów podzieleni.
Tak było od razu, na samym początku. Przypominam sobie nastroje, jakie panowały tuż po stanie wojennym. Zwolenników stanu wojennego było bardzo wielu, społeczeństwo w tej sprawie zawsze było mocno podzielone. Nic nowego. Tak bywa z wieloma wydarzeniami w historii. Dla jednych po latach są dobre, dla innych niedobre.
A pan z dystansu 35 lat jak myśli o decyzji Wojciecha Jaruzelskiego?
A jak ja mogę myśleć... Uważam, że stan wojenny był do uniknięcia. To wcale nie było najmniejsze zło i ono nie musiało mieć miejsca. Nawet w tamtych czasach i w sowieckim systemu, w środku którego siedzieliśmy. Być może nasz barak był najweselszy, ale obiektywnie wcale nie taki wesoły. Można było znaleźć inne wyjście z tej sytuacji i próbować się ze społeczeństwem porozumieć. Sowieci oczywiście wcale nie musieli do Polski wchodzić, bo oni tu już byli. Mimo to argument, że wobec tego należało się dusić własnymi rękami jest dla mnie przerażający.
A jednak gen. Jaruzelski się na to duszenie własnymi rękami zdecydował. Dlaczego?
Musiał ratować partię i to jego motywacja. Pan pewnie też pamięta, że w Polsce była wtedy wręcz fala oddawania partyjnych legitymacji. Władza rozłaziła się nie tylko pod naciskiem z zewnątrz, ale także od wewnątrz. Jaruzelski realizował myśl Lenina o tym, że raz zdobytej władzy się nie oddaje.
Na obronę generała przywołuje się często nie tylko parcie Rosjan, ale i relatywnie małą liczbę ofiar stanu wojennego, by wspomnieć choćby górników w kopalni „Wujek”.
To jest argument do niczego, bo tych ofiar mogło nie być wcale. Ci górnicy zginęli także dlatego, że chciano społeczeństwo tymi ofiarami zastraszyć. I to się udawało. Pamiętam tamte zastraszanie ludzi. Ofiarami stanu wojennego są także zabijani po cichu, w tym księża. I tacy ludzie jak my z żoną - rozbierani na lotnisku (zabrano nam nawet tekst Konstytucji 3 maja) i wypchnięci na emigrację biletem w jedną stronę, z 40 dolarami w kieszeni. My jakoś stanęliśmy na nogi, ale wielu emigrantów się stoczyło.
Wróćmy do naszego tu i teraz. Dlaczego ludzie, którzy kiedyś mieli ten sam, wspólny system wartości i wcale nie stali tam, gdzie ZOMO, dziś odwracają się do siebie plecami. Także przy okazji rocznicy?
Powtórzę, od września 1980 roku pojawiały się wszelkie ugrupowania polityczne, włącznie z monarchistami. Liberałowie i skrajni narodowcy. Te podziały już wtedy były.
I wcale się nie zasypały. Raczej pogłębiły. Tacy jako Polacy jesteśmy?
Jesteśmy różni. Czasem idziemy po prostu tam, gdzie są silniejsi. To jest prosty ludzki mechanizm, że ten, kto ma władzę i moc, a także pieniądze, ten przyciąga. Nie chcę porównywać sytuacji w Polsce z hitleryzmem, ale na tym polegał przecież fenomen Hitlera. Pan przed chwilą odwołał się do wspólnego systemu wartości. Muszę się przyznać, że jak słyszę słowo wartości, mam podejrzenie o cynizm. O to, że coś jest nie tak. Bo nie można tak z wartości drwić, jak to się dziś dzieje. Przypomnijmy sobie, co jeszcze niedawno mówił o państwie prezydent Lech Kaczyński i zobaczmy, co się dziś z państwem wyrabia. Co mówił o demokratycznych swobodach, a co się z tymi swobodami obecnie dzieje. Aż mi się tego nie chce komentować.