Jan Rokita: Kłopoty profesora Wnuka
Nie, nie piszę tego tekstu po to, aby przyłączyć się do chóru oburzonych usunięciem z gdańskiego Muzeum II Wojny Światowej plansz o katolickich świętych - ojcu Maksymilianie i rodzinie Ulmów oraz o Witoldzie Pileckim. Sprawa jest nazbyt oczywista, aby dodawać tu jeszcze własne trzy grosze. Kult bohaterów - to warunek przetrwania narodu, a w ostatnim stuleciu trudno o polskie postaci bardziej godne takiego kultu.
Ci święci to ludzie, którzy dobrowolnie oddali życie za innych, a jak każdy wie - „nie ma większej miłości niźli oddać życie za przyjaciół”. A z kolei żywot Pileckiego - to coś na kształt historii jakiegoś antycznego herosa; tak trudno uwierzyć, że normalny człowiek jest w ogóle zdolny do czynów, których on dokonał.
Niepokoi mnie natomiast inna kwestia: co sprawia, że ktoś, komu powierzono rolę kustosza pamięci o bohaterach, nagle decyduje się na usuwanie największych spośród nich ze ścian muzeum? Przecież dla każdego przytomnego człowieka musiało być jasne, że tego rodzaju akcji nie da się przeprowadzić niepostrzeżenie, że musi ona wywołać potężny rezonans i wstrząs, a przy tym (jak to w Polsce) zawziętą kampanię politycznych polemik. I tak właśnie się stało. Co mogło zatem kierować dyrektorem Muzeum II Wojny Światowej - profesorem Rafałem Wnukiem, że jednak zdecydował się na wywołanie tego wstrząsu? Przecież musiał zadawać sobie sprawę, że w efekcie wyjdzie z tego jako figura przegrana i narodowo skompromitowana. Niezależnie od tego, jakie zawiłe muzealnicze czy ideologiczne preteksty wymyśliłby post factum dla obrony swojej decyzji.
To niezwykłe tym bardziej, że Wnuk - to wychowanek z KUL-u nieodżałowanego prof. Tomasza Strzembosza, a także autentyczny znawca dziejów polskiego ruchu oporu, zarówno antyhitlerowskiego, jak i antysowieckiego. A więc ktoś, kto nie znalazł się na swoim stanowisku - tak jak wielu innych - tylko za sprawą partyjnej protekcji. Jeżeli zatem robi coś, co z jego własnej perspektywy zakrawa na nieodpowiedzialne szaleństwo, to musi mieć po temu silne powody.
Przychodzą mi do głowy dwie hipotezy na ten temat. Jedna ta - że ideologiczny czad owładnął w takim stopniu umysłami polskich naukowców, że nie bacząc na konsekwencje ani dla kraju, ani dla siebie samych, są gotowi niszczyć cokolwiek, co tylko ustanowione zostało przez poprzednią prawicową władzę. I druga - że ktoś z ważnych ludzi nowej władzy kazał po prostu Wnukowi po cichu zrobić coś takiego, a dyrektor muzeum, w trosce o swoją posadę, gotów był wykonać każdy rozkaz. Niezależnie od tego, która z tych hipotez jest prawdziwa, jasne jest, że profesor Wnuk musi mieć spory problem z racjonalnym oglądem rzeczywistości, a także z rozumieniem swojej misji, jako kustosza pamięci o polskich bohaterach.
Teraz oczywiście, gdy wybuchł niesamowity raban, od Wnuka odcina się Tusk i Kosiniak-Kamysz. Tusk poucza go publicznie, iż w postępowaniu z bohaterami winien wykazywać „delikatność”, a Kosiniak publicznie nakazuje przywrócić plansze o bohaterach. Polska wspólnota narodowa jest (chwała Bogu) ciągle jeszcze zbyt silna, aby bez reakcji przyjmować do wiadomości tego rodzaju wybryki. A politycy są oportunistami i nie będą narażać się dla obrony jakiegoś tam obojętnego im muzealnika. Rafał Wnuk zostaje na lodzie, a jego nazwisko pozostanie w pamięci mojej i tysięcy innych ludzi tylko z tego powodu, że to ten, który wyrzucił z muzeum Kolbego, Ulmów i Pileckiego.