Janusz Gajos cztery razy zdawał do filmówki i cztery razy zmieniał żonę
Telewizyjny serial sprawił, że nie mógł spokojnie wyjść z domu. Dopiero gdy przytył i zmienił kolor włosów, udało mu się uwolnić od wizerunku przystojnego czołgisty. To wtedy stworzył swe najlepsze role.
Choć cztery lata temu stuknęła mu osiemdziesiątka, nadal jest bardzo aktywny zawodowo. Co prawda zrezygnował już z występów w teatrze, ale za to grywa w filmach. Do kin właśnie wchodzi „Różyczka 2”, w której towarzyszy Magdalenie Boczarskiej, a na premierę czeka jeszcze „Fuks 2”, gdzie z kolei pojawi się u boku Macieja Stuhra. Wszystko to dzięki temu, że mimo sędziwego wieku, nie narzeka na zdrowie i kondycję.
- Nie będę przesadzał, że uprawiam sport, ale od czasu do czasu jeżdżę na rowerze, spaceruję. O starości raczej myślę, niż ją fizycznie odczuwam. Wszystko jest usadowione gdzieś z tyłu czaszki. Choć spostrzegłem ostatnio, że pojawił się we mnie rodzaj leniwości... Na przykład myślę, że powinienem pójść i zrobić cztery kilometry wkoło domu, a potem mówię sobie: „E, może jutro”. To chyba właśnie symptom wieku. Że się przestaje chcieć – mówi w „Tygodniku Powszechnym”.
Potłuczone szkło
Urodził się tuż po wybuchu II wojny światowej w Dąbrowie Górniczej. Nic więc dziwnego, że pierwsze lata życia miał naznaczone strachem. Jeszcze długo po zakończeniu okupacji, kiedy słyszał fabryczne syreny, odruchowo myślał, że to bombowy nalot i trzeba szukać schronienia. Z czasem rodzina Gajosów przeniosła się do nowego miejsca. Jednak i tam nie było im łatwo.
- Ojciec wydzierżawił czy kupił ziemię w Będzinie i miał zamiar zrobić z niej coś, co by nam zapewniło dostatek. Ale różne rzeczy zaczęły się sypać. Najpierw spadł grad, kulki jak pół pięści. A w ogrodnictwie im bardziej coś oszklone, tym większy daje dochód. I to wszystko poszło w drzazgi. Mam taki obrazek, który chciałbym wymazać: rodzice patrzą na potłuczone szkło i ojciec mówi: „To teraz jesteśmy dziadami”. A mama cicho płacze. Już się nie mogliśmy z tego wygrzebać – wspomina w „Tygodniku Powszechnym”.
Mimo, że w domu było biednie, młody chłopak korzystał z wszystkich uroków młodości. W zniszczonym wojną parku przy będzińskim zamku pił wino z kolegami i figlował z koleżankami. W pobliżu cementowni była glinianka, gdzie nauczył się pływać. A zimą szusował na nartach z górki o wdzięcznej nazwie Dorotka. Dlatego początkowo interesował się sportem – i nawet próbował swych sił w boksie. Kiedy jednak raz czy drugi dostał łomot na ringu, rzucił rękawice w kąt.
W tym samym czasie zauważył, że kiedy deklamuje na lekcji zadany na pamięć wiersz, cała klasa milknie i słucha. Zaczął więc z powodzeniem występować w konkursach recytatorskich. Gdy najprzystojniejszy chłopak w szkole zachorował i nie mógł zagrać głównej roli w „Panu Tadeuszu”, to właśnie jemu powierzono zastępstwo. Tak mu się spodobało, że postanowił zdawać do szkoły aktorskiej. Dobijał się tam aż trzy razy – niestety bez skutku.
Uciekając od popularności
Nie stracił jednak czasu: zatrudnił się w będzińskim Teatrze Lalek i tam uczył się wszystkiego od podstaw. Najpierw podnosił kurtynę, potem kleił lalki, aż w końcu je animował. Upomniało się jednak o niego wojsko i trafił na dwa lata w kamasze. „Widać, że chłopak zmężniał” – usłyszał podczas czwartego egzaminu do łódzkiej filmówki. I wreszcie został przyjęty. Na czwartym roku dostał propozycję występu w telewizyjnym serialu o bohaterskiej załodze czołgu Rudy 102.
- Proszę sobie wyobrazić, że miałem wątpliwości, czy ją przyjąć. Coś słyszałem o niebezpieczeństwach wynikających z nadmiaru popularności. Koledzy mówili: „Czyś ty oszalał, nad czym się zastanawiasz? Czeka cię wielka popularność, nie będziesz schodził z ekranu”. Myślałem, jak to się potoczy. Zwłaszcza że kończyłem szkołę z namaszczeniem, że przede mną wielkie romantyczne role. Wybrałem serial – opowiada w „Gazecie Wyborczej”.
„Czterej pancerni i pies” okazali się wielkim hitem – serial oglądała cała Polska. Młody aktor z miejsca został gwiazdą. Z czasem popularność zaczęła go jednak przytłaczać. Nie mógł wyjść spokojnie na ulicę, żeby dzieciarnia nie biegła za nim, wołając: „Janek, gdzie twój czołg?”. Postanowił więc przenieść się z Łodzi do Warszawy i tam dobijać się do wrót aktorskiego parnasu. W stolicy szybko dano mu odczuć, że to nie takie proste. Zaczął więc tułaczkę od teatru do teatru, występując jednocześnie w filmach i w telewizji.
- Celowo poszedłem grać w kabarecie Olgi Lipińskiej tego faceta w bereciku: wykalkulowałem, że to będzie forma ucieczki. A Turecki zyskał taką popularność, że znowu nie mogłem się od niego uwolnić. Aż zagrałem u Wojciecha Marczewskiego w „Ucieczce z kina Wolność” – tłumaczy w „Tygodniku Powszechnym”.
Jak pies z kotem
Kiedy młody aktor pracował na planie „Czterech pancernych i psa”, miał wypadek: zasnął ze zmęczenia gdzieś między dekoracjami i wjechała na niego ciężarówka. Cudem doznał niewielkich obrażeń, ale kilkanaście dni musiał spędzić w szpitalu. Tam poznał piękną laborantkę o imieniu Zoja. Zakochał się w niej na zabój i ostatecznie doprowadził do ołtarza.
Para zamieszkała w Domu Aktora w Łodzi. Bujne życie towarzyskie, jakie tam prowadzono, nie sprzyjało wierności małżeńskiej. Zoja zostawiła Janusza dla jego kolegi po fachu – Andrzeja Herdera. Kiedy Gajos przeniósł się do Warszawy, znalazł pocieszenie w ramionach drugiej żony – aktorki Ewy Miodyńskiej. Tym razem jednak to on nie dochował wierności. Związał się z realizatorką telewizyjną Barbarą Nabiałczyk, która dała mu córkę Agatę.
- Rodzice żyli jak pies z kotem, jednak mnie w to nie angażowali. Choć każde dziecko z rozbitej rodziny niesie coś „w plecaku”. Nie mogę narzekać, że nie było przy mnie tatusia. Był, kiedy miał być – wspomina dorosła Agata w „Na Żywo”.
Miłosne spełnienie Gajos znalazł dopiero po pięćdziesiątce. Zakochał się wtedy w Elżbiecie Brożek. Ponieważ jego wybranka mieszkała w Krakowie, kursował pod Wawel co weekend. Były kwiaty, miłosne wyznania na Rynku Głównym i romantyczne spacery nad Wisłą. Po ślubie para zamieszkała w stolicy, gdzie aktor pracował do niedawna w Teatrze Narodowym.
- Nie jesteśmy idealnym małżeństwem, ale ćwierć wieku trwam w stabilnym związku. Udowodniłem, że się nadaję. To było wszystko, do czego dążyłem - deklaruje Gajos w „Życiu na gorąco”.