- 15 lat w łóżku nie spałem, pościeli nie widziałem. Nie wiem, co to jest internet, nigdy nie używałem komputera - opowiada Janusz River, który od 2000 roku jedzie rowerem przez świat. Teraz jest na Ziemi Lubuskiej.
Janusza Rivera spotykam w Toporowie w gminie Łagów. Wiem, że przez lata był impresariem sportowym i muzycznym we Włoszech. Wiem, że w 2000 roku wskoczył na rower i tak jedzie przez świat. Wiem, że ma... 79 lat. Wiem, że dzienny limit wydatków wyznaczył sobie na poziomie trzech dolarów. I na Ziemi Lubuskiej trudno go przekroczyć. Właśnie wraca z obiadu u sołtys Aliny Jabłońskiej.
Zobacz też: Sensacja archeologiczna koło Krosna Odrzańskiego (wideo)
- Jestem zachwycony Ziemiami Odzyskanymi. Nie spodziewałem się takiej gościnności - przyznaje pan Janusz i wspomina wizytę w Witnicy, pierwszej miejscowości, w której zatrzymał się w naszym regionie. - Wjeżdżam. Przyjmuje mnie wspaniale burmistrz. I mówi: "Zapraszamy na skromne przyjęcie na pana cześć". Ja myślałem, że to jakieś żarty. Ale przychodzę o 14.00, a tam sala, stół długi, talerze, sztućce... Trzy koła gospodyń wiejskich przygotowały obiad - każde w swoim stylu. Ja byłem w szoku! Taka jest Ziemia Lubuska.
Podczas tej podróży głównymi partnerami pana Janusza są sołtysi. Zawczasu informuje ich o swojej wizycie i prosi - w miarę możliwości oczywiście - o skromny obiad. Śniadania szykuje sobie sam, kolacji nie jada. - Dlaczego nie je pan kolacji? - pytam. - No bo nie jem. Bo nie lubię. Owoce jem za to, od pół kila do kila. Ale miejscowe, nie jakieś tam banany - odpowiada pan Janusz i pokazuje zaprawione w słoiczku jagody. - Takie rarytasy dostaję tu od ludzi: dżemy, miody... Wiozę tego z pięć kilo! Ja mięsa nie jadam, tylko głównie ryby, pierogi ruskie i wszystkie dania mączne. Zup też nie, wyjątek robię dla chłodnika, pomidorowej i grzybowej. Bardzo dużo surówek jem, pół kilo wcinam. Podstawa to ogórki i sałata z działki. A ze sklepów to w ogóle nic nie dotykam. Na wszystkich wsiach częstują mnie tu ciastami. Domowe wypieki są numerem jeden, są najsmaczniejsze (na stole w świetlicy w Toporowie stoi talerz z przepysznym drożdżowcem z owocami - dop. red.). Nawet Włosi lepszych nie robią. Chleb też jem domowy, na zakwasie robiony, tydzień on wytrzymuje. Normalnie spałem zawsze pod gołym niebem, ale tu sołtysi proszą, żebym mieszkał pod dachem - w szkole, świetlicy, remizie.
- To na co wydaje pan te trzy dolary dziennie?
- Na gazetę, owoce i wodę - wylicza pan Janusz. - Na nieszczęście, w Polsce nie ma źródeł i największy problem mam z wodą. Poza Europą piję wodę ze źródeł albo deszczową. W Polsce jestem skazany, z bólem serca, na mineralną, którą ja nazywam po prostu kranówą.
W skład menu wchodzi także mleko. Ale wyłącznie takie prosto od krowy. Jak od słynnej krasuli Maliny gospodarza Marka Maślanki z Witnicy.
No to strażacy mi pomogą!
W poniedziałek Janusz River był w Toporowie w gminie Łagów. We wtorek ruszył do Ołoboku w gminie Skąpe. Torby na bagażniku ważą jakieś 40 kilo. Są w nich ubrania na każdą pogodę, śpiwór, karimata...
(fot. Szymon Kozica)
Pan Janusz wyciąga mapę województwa lubuskiego z zaznaczonymi miejscowościami: Witnica, Krzeszyce, Lubniewice, Glisno, Łagów, Toporów... I dalej Ołobok, Skąpe, Świdnica...
- Zaraz, zaraz. A jak pan chce przeprawić się przez Odrę? Promy w Brodach i Pomorsku nie kursują, bo jest za niski stan wody - zauważam.
- A gdzie są mosty? - dopytuje pan Janusz.
- W Krośnie Odrzańskim i w Cigacicach.
- Krosno odpada. Drogi zaznaczone na czerwono na mapie omijam, jadę bocznymi. Hm, no to strażacy mi pomogą! - stwierdza pan Janusz, bo jeśli współpracuje się z sołtysami, nie ma rzeczy niemożliwych. I faktycznie. Kontaktujemy się w środę i słyszę: - Przeprawią mnie przez Odrę dzięki inicjatywie i pomocy pani sołtys Elżbiety Musiałek z Brodów. Proszę sobie zapisać: Ratownictwo Wodne OSP Brody!
Dzień wcześniej pan Janusz był gościem w Szkole Podstawowej w Ołoboku. - 140 dzieci! Mnóstwo pytań od maluchów z zerówki po uczniów szóstej klasy: jakie zwierzęta spotykam podczas swojej podróży po świecie, czy mam żonę i dzieci, ile kosztuje mój rower, ile razy złapałem gumę... - relacjonuje pan Janusz. - Gdy później spacerowałem po Ołoboku, też do mnie podchodziły i pytały. Jestem zaskoczony polskimi dziećmi. Są tak dociekliwe, ciekawe jak... dziennikarze! Aha, i w Ołoboku dostałem mleko prosto od krowy. Będę miał jeszcze spotkanie w szkole w Międzylesiu, a w poniedziałek w Brodach przeprawiam się przez Odrę i jadę dalej.
Przez Świdnicę, Kożuchów, Brzeźnicę, Szprotawę, Małomice i Leszno Górne. Pan Janusz wyjedzie z naszego województwa w niedzielę, 14 września.
Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje