Jazda za kółkiem działa na jej samopoczucie jak... czekolada. Polska truckerka żadnej drogi się nie boi
Monika Kasiak przez sześć lat przemierzała Europę ciężarówką, transportując towary. Dzisiaj pracuje w krakowskim MPK jako kierowca autobusu. A pasję do prowadzenia aut odziedziczyła po mamie, która była jedną z pierwszych kobiet jeżdżących na taksówce w Krakowie.
Wymieniając zalety tego zawodu, Monika Kasiak mówi zdecydowanie: wolność, spokój i poznawanie ciekawych zakątków Polski i Europy. Jednak obok profitów, jakie niesie zawód kierowcy, musi się także liczyć z długimi godzinami spędzonymi za kółkiem, walczyć z tęsknotą za bliskimi, a także martwić się o uszkodzenie plandeki przez złodziei towaru. Nierzadko zdarzały się także kradzieże paliwa podczas postoju na parkingu.
- Pewnej nocy obudziły mnie dziwne szmery. W lusterku zobaczyłam mężczyznę majstrującego przy baku. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i zaczęłam trąbić. Uciekł, ale zostawił pod naczepą pusty 40-litrowy kanister na paliwo. Byłam tak wściekła, że próbował mnie okraść, że odjechałam na parking kilka kilometrów dalej. Potem musiałam się tłumaczyć przed Inspekcją Transportu Drogowego, dlaczego przerwałam pauzę, która była przeznaczona na odpoczynek. Na szczęście nie dostałam mandatu - opowiada.
Wolność za kierownicą
Prawo jazdy kategorii B zrobiła, gdy skończyła 18 lat. Obie z siostrą bliźniaczką chciały mieć uprawnienia do prowadzenia samochodu, ale rodziców nie było stać na sfinansowanie dwóch kursów.
- Pierwsza zrobiłam prawo jazdy, a potem stwierdziłyśmy z siostrą, że skoro jesteśmy identyczne, możemy od czasu do czasu się wymieniać. Zdarzało się, że Gosia jeździła z moimi dokumentami
- śmieje się pani Monika i dodaje, że były to błędy młodości.
O pracy kierowcy marzyła od dziecka. - Chciałam jeździć taksówką jak mama, ale miałam małe dziecko i mąż nie godził się, abym w taki sposób zarabiała na życie. Uważał to za zbyt niebezpieczne, zwłaszcza że słyszał od mojej mamy różne historie. Pewnego razu do taksówki wsiadł narkoman, przystawił mamie nóż do boku i kazał się zawieźć do Katowic - opowiada Monika Kasiak.
Pomysł, by zostać kierowcą trucka, zrodził się... w ciężarówce. Siostra pani Moniki pracowała w firmie transportowej i jeździła po Polsce, przewożąc rozmaite towary na budowy. Było to bardzo ciężkie zajęcie dla młodej, filigranowej dziewczyny.
- Pewnego dnia Gosia jechała do miejscowości Klucze koło Olkusza. Zabrała mnie do szoferki. W tle grała muzyka, rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, poczułam się wolna i spokojna. Wtedy stwierdziłam, że mogłabym tak pracować, byłabym panią swojego czasu - wspomina Monika.
Siostra pozwoliła jej usiąść za kierownicą ciężarówki i przejechać krótki odcinek.
- Byłam przerażona, bo skrzynia biegów była manualna i miała chyba osiemnaście biegów, ale prowadzenie takiego auta to super uczucie. Poczułam, że właśnie to chcę robić
- mówi.
Kurs na prawo jazdy kategorii C+E pani Monika zrobiła w tajemnicy przed mężem, przeczuwając, że nie pochwalałby tej decyzji. - To było silniejsze ode mnie. Miałam 38 lat, dzieci były już duże, więc wreszcie chciałam zrobić coś dla siebie - twierdzi.
Pierwsze wyjazdy odbywały wspólnie. Siostra dawała pani Monice wskazówki, jak prowadzić duży samochód załadowany towarem. Najtrudniejsze było cofanie z naczepą pod rampę, walka z uczuciem senności za kierownicą oraz jazda nocą.
- Razem z siostrą dawałyśmy sobie radę. Gdy moje cofanie trwało zbyt długo, siostra ratowała sytuację - uśmiecha się Monika. - Z Gosią jeździłam przez rok w podwójnej obsadzie. Było to cudowne doświadczenie, ale też męczące, wiele godzin spędzałyśmy za kółkiem. Nawet kiedy siostra prowadziła, nie odpoczywałam, tylko patrzyłam na drogę, w lusterka, wspierałam ją.
Samochód w tej pracy staje się drugim domem, stanowi sypialnię, kuchnię, łazienkę i miejsce do odpoczynku.
- Mamy tam lodówkę, garnki, butlę gazową, możemy przygotowywać jedzenie, kawę, herbatę - mówi Monika.
Polskie truckerki
Monika i Małgorzata jeździły głównie po Europie Zachodniej, najczęściej do Anglii i Hiszpanii. Gdy inni kierowcy widzieli bliźniaczki za kierownicą trucka, reagowali pozytywnie, chociaż nie brakowało seksistowskich komentarzy na radiu CB pod ich adresem.
- Wielu zachowywało się w porządku, traktując nas jak koleżanki z pracy, ale zdarzali się i tacy, którzy rzucali głupim tekstem o „babie za kierownicą” - przyznaje. - Starałyśmy się tym nie przejmować, ponieważ znacznie częściej spotykały nas miłe sytuacje. Kiedy już jeździłam sama, miałam wrażenie, że nikogo nie dziwi widok kobiety za kierownicą. To, że prowadziłam ciężarówkę, nie robiło takiego wrażenia jak wtedy, gdy jeździłam z siostrą.
Popularność bliźniaczek wykorzystała stacja Discovery, która nakręciła z ich udziałem jeden z odcinków serialu „Polscy truckersi”. Po kilku latach bliźniaczki ponownie wzięły udział w podobnym programie - tym razem produkcji TVN - o kobietach za kierownicą ciężarówki.
- Wydało nam się to ciekawą przygodą, więc wzięłyśmy udział w castingu. Jednak gdybym wiedziała, jaką popularność zdobędę, nie zdecydowałabym się wystąpić w programie. Jestem osobą skromną i nie lubię się wyróżniać, a po emisji stałyśmy się z siostrą rozpoznawalne - mówi.
Pani Monika chętnie wspomina historię, która przydarzyła się jej podczas pobytu w Anglii. W tamtejszym urzędzie celnym każdy kierowca dostawał numerek do załatwienia sprawy.
- Kiedy przyszła nasza kolej, na ekranie obok naszego numerka pojawiało się słowo „twins” (z ang. bliźnięta) i wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi - opowiada z uśmiechem.
Przytacza także zdarzenie z parkingu w Calais we Francji. W nocy imigranci chcieli wejść przez dach do naczepy ciężarówki. Słysząc hałas, pani Monika obudziła siostrę, która niewiele myśląc, chwyciła za półmetrową gazrurkę. Wyskoczyła z auta i przegoniła niedoszłych pasażerów na gapę.
- Byłyśmy przerażone, ale kiedy ci mężczyźni uciekli, pękałyśmy ze śmiechu. Uświadomiłyśmy sobie, że Gośka nawet się nie ubrała, tylko wybiegła z szoferki w koszuli nocnej i pantoflach - opowiada Monika Kasiak.
Jazda jak... czekolada
Pracę za kółkiem trzeba lubić, ale nawet amatorzy motoryzacji mogą odczuwać zmęczenie.
- Po godzinach prowadzenia samochodu przychodzi znużenie. Wtedy trzeba wyjść na spacer, odetchnąć i trochę się zrelaksować - radzi Monika. I dodaje, że praca kierowcy uczy odpowiedzialności i cierpliwości, a zarazem daje poczucie luzu. - Ludziom się zwykle wydaje, że to tylko siedzenie za kierownicą, ale może się przydarzyć wiele sytuacji stresowych, z którymi kierowca musi sobie poradzić, a zwykle może liczyć tylko na siebie. Jednak prowadzenie takiej maszyny to fajne uczucie. Wszystko widzisz z góry - dodaje.
Po kilku latach pracy za kierownicą ciężarówki pani Monika zaczęła mieć problemy zdrowotne: pojawił się ból kolan i kręgosłupa oraz kłopoty ze wzrokiem. Podróżowanie nocą męczyło oczy, zwłaszcza kiedy oślepiały ją światła samochodów z naprzeciwka. Najtrudniejsza była jednak rozłąka z rodziną.
- Coraz bardziej tęskniłam. Kiedy wybudowaliśmy dom, zapragnęłam być w nim codziennie, a nie spędzać czas w kabinie ciężarówki - wyznaje. - Chociaż czasem brakuje mi trucka. Jazda za kółkiem działa na moje samopoczucie jak czekolada.
Praca w MPK
Kobieta za kierownicą to już codzienność, ale za kierownicą autobusu... wciąż budzi zdziwienie i wywołuje uśmiech. W krakowskim Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym pracuje sześćdziesiąt sześć pań. Wśród nich Monika.
- Nie chciałam rezygnować z tego, co lubię, a jednocześnie chciałam być codziennie w domu, dlatego zdecydowałam się na pracę w MPK. W tej pracy trzeba być cały czas czujnym i prowadzić ze świadomością, że wiezie się pasażerów. Mimo że jeżdżę po Krakowie tam i z powrotem, ciągle coś się dzieje, codziennie mam inną linię i inny autobus, ale dzięki temu nie muszę walczyć ze znużeniem, które towarzyszyło mi za kółkiem ciężarówki - opowiada.
We wrześniu ub.r. Monika wygrała konkurs zorganizowany przez MPK „Bezpieczna jazda komunikacją miejską”. Najlepiej poradziła sobie z testem i zadaniami praktycznymi, zdobywając najwięcej punktów. Wykazała się znajomością przepisów ruchu drogowego i zasad udzielania pierwszej pomocy oraz precyzyjną, a jednocześnie płynną jazdą autobusem. Jednak nawet takie umiejętności nie gwarantują bezpiecznego dnia w pracy. Codziennym zagrożeniem jest pośpiech na drogach, uciążliwe bywają korki i nieuważni piesi.
- Na szczęście zdarzają się też miłe momenty - uśmiecha się pani Monika. - Na przykład wtedy, gdy po przejechaniu kilku przystanków podchodzi do mnie pasażer i dziękuje za delikatną jazdę.