Jerzy Stuhr. Tyle ról, tyle wspomnień. I wszystko zaczęło się w Krakowie. "Wychował nas Stary Teatr"
W ostatnich latach dał się poznać jako jednoznaczny przeciwnik rządów PiS. Dlatego nie należał do pupilków minionej władzy. Konsekwentnie jednak bronił swych poglądów. Kiedy zmarł w ostatni wtorek, 9 lipca, w wieku 77 lat, ucichły wszystkie kontrowersje. Z prawej i z lewej strony zabrzmiały zgodne głosy, że straciliśmy wybitnego aktora. Jego pogrzeb odbędzie się w środę 17 lipca o godzinie 14 na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Jego ukochanym mieście.
Powszechnie był postrzegany jako tytan pracy. Grał w filmach, występował w teatrze, reżyserował w kinie i w operze, pisał wspomnienia, pomagał chorym. Tymczasem pierwszy zawał serca miał już w 1984 roku, mając zaledwie 37 lat. „Kwadrans był pan poza światem” – usłyszał od lekarzy, kiedy wróciła mu świadomość. Nie zwolnił jednak. Aż we wrześniu 2011 roku zdiagnozowano u niego nowotwór krtani.
- Byliśmy z żoną na wakacjach na Sycylii — wspominał w rozmowie z „Newsweekiem”. — I przestałem jeść. Po prostu nie mogłem niczego przełknąć. Ile może człowieka boleć gardło? Żona coś przeczuwała i postanowiliśmy wracać do domu. Skróciliśmy wyjazd.
Motorem walki z rakiem stała się dla niego chęć życia. Wykonywał dokładnie zalecenia lekarzy. Ci dawali mu tylko 30 procent szans na wyzdrowienie. Przeszedł chemioterapię – i mimo, że źle znosił leczenie, udało się poskromić chorobę.
Niestety jego stan zdrowia osłabiły następne nieszczęścia: w 2016 roku przeszedł kolejny zawał serca, a w 2020 roku – udar. Tym razem wydawało się, że choroby go pokonają. Miał trudności z mówieniem, ale regularnie ćwiczył z logopedą. I znów stanął na scenie.
- Zacząłem szukać energii, żeby się nie poddać. Mówiłem, że przecież gdzieś musi być ten pokład, tylko ja go w ogóle nie uruchamiam. Chociaż i tak częściej niż inni wyczuwam go poprzez mój zawód, który nieraz zmuszał mnie do dużego wysiłku fizycznego i psychicznego. I nagle ten „bank” otworzył mi się i myślę, że uruchomienie go było dla mnie wielkim odkryciem – twierdził w książce „Bieg po linie”.
W zeszłym roku jego syn Maciej poinformował media, że ojciec niespodziewanie trafił w Krakowie na szpitalny OIOM, a potem do kliniki w Zakopanem. Okazało się, że nowotwór wrócił. Tym razem trzeba było dokonać skomplikowanej operacji usunięcia krtani.
- Wznowa jest częstym przypadkiem w nowotworze. Ale wytrzymałem. Mam dokładnie to samo, co Zbigniew Ziobro. Takie samo cięcie — wyznał w „Newsweeku”. - Mam dla niego współczucie, bo leżałem na takim samym łóżku. I wiem, co to jest. Wiem, jak to boli. Wiem, co to znaczy nie móc podnieść ręki, nie móc wstać.
W miniony poniedziałek do południa media obiegła lotem błyskawicy smutna wiadomość: Jerzy Stuhr nie żyje. Potwierdził ją syn Maciej w rozmowie z Onetem. Nie podano na razie oficjalnej przyczyny zgonu, ale najprawdopodobniej słynnego aktora zabił nowotwór.
Kiedy wiadomość o jego śmierci przedostała się do mediów, Polska jakby na chwilę się zatrzymała. Przestały się liczyć podziały polityczne i zewsząd podniosły się głosy o tym, że straciliśmy wybitnego aktora. Bo można się było nie zgadzać z jego opiniami, ale nikt nie mógł mu odmówić wielkiego talentu i umiejętności.
- Śmierci sobie nie wyobrażam. Choć i ona pewnie przyjdzie. I jestem, po wszystkich moich chorobach, przygotowany na nią w każdej chwili. Starość nie oznacza dla mnie odchodzenia. Moja definicja brzmi mniej więcej tak: to zmiana pozycji, z której patrzy się otaczającą rzeczywistość – tłumaczył w 2017 roku w rozmowie z Onetem.
„Murzynek Bambo” pod portretem Bieruta
Rodzina Stuhrów przybyła do Krakowa z Austrii w 1879 roku. Jego pradziadek Leopold, będąc przedstawicielem bogatego mieszczaństwa, kupił kamienicę na Rynku Podgórskim i założył w niej restaurację. Dziadek Jerzego był z kolei chemikiem i artylerzystą w czasie pierwszej wojny, co spowodowało u niego postępującą głuchotę. To sprawiło, że mały Jurek wolał bawić się z jego bratem – Oskarem.
- Był rzutki, otwarty na świat, kochał życie, zawsze tryskał humorem. Jedną z moich ulubionych z nim zabaw było organizowanie pogrzebu. Dziadek Oskar kładł się i mówił, że nogi ma zimne, czyli „w nogach już umarł”. I zaczynał wyliczać, kogo trzeba zaprosić na pogrzeb, a że znał cały Kraków, litania była długa. Ja w tym czasie okadzałem go i święciłem – śmiał się w „Newsweeku”.
Ojciec przyszłego aktora był prawnikiem. Niestety: nie zrobił kariery w czasach Peerelu, bo nie chciał zapisać się do PZPR. Odsuwano go od ciekawszych spraw, pomijano przy awansach i ostatecznie sprawował funkcję prokuratora okręgowego. Surowy i zasadniczy ojciec był dla małego Jurka postacią niedostępną. Ciepło i zrozumienie znajdował u matki, która była księgową w Teatrze Banialuka w Bielsku-Białej.
To właśnie ona otworzyła przed nim świat literatury. Najpierw sama dużo mu czytała, a kiedy syn posiadł tę umiejętność, kazała mu czytać na głos i recytować poezję. Chłopak szybko się uczył na pamięć i w pewnym momencie odkrył radość z występowania przed innymi.
- Jako uczeń pierwszej klasy szkoły podstawowej, recytowałem na szkolnej akademii „Murzynka Bambo”. I właśnie wtedy stał się cud. Stałem pod portretem Bieruta i Rokossowskiego, a moi koledzy siedzieli cicho i mnie słuchali, a gdy skończyłem, to wszyscy, także nauczyciele, którzy smagali mnie linijką po łapach, zaczęli mi bić brawo. Zrozumiałem wtedy, jeszcze intuicyjnie, że to, co wyróżnia mnie w grupie, to umiejętność recytacji – opowiadał w Onecie.
Ponieważ rodzice postanowili się w pewnym momencie przeprowadzić z Krakowa do Bielska-Białej, to tam skończył liceum i zrobił maturę. Wtedy postanowił jednak wrócić pod Wawel na studia.
Jeden z najlepiej rozgrywających
Najpierw dostał się na polonistykę, wiedziony miłością do literatury. Ale nie uśmiechała mu się kariera nauczyciela. Wtedy przyznał się przed samym sobą, że tak naprawdę marzy, aby zostać aktorem. Odważył się więc – i zdecydował na egzamin do krakowskiej szkoły teatralnej. Chociaż w 1970 roku skończył polonistykę, to jego serce biło dla PWST. Nic więc dziwnego, że już w czasie nauki na uczelni zaczął występować w krakowskich teatrach.
- Kiedy Jurek zostawał aktorem, pierwsze role graliśmy wspólnie. Był wtedy jeszcze na polonistyce, ale pojawił się ze mną w „Kobiecie-demonie” według Sacher-Masocha w Teatrze STU. To było słynne przedstawienie kabaretowe, które wystawiono w nocy z 8 na 9 marca 1968 roku w Krakowie. Jurek był zawsze świetny we wszystkim, co robił. Nawet wtedy na początku, kiedy w tym przedstawieniu jadł ze mną na scenie... kapustę. Tak dobrze mu poszło, że niemal od razu potem zagrał Picassa, zresztą też w STU. Kiedy jednak skończył szkołę, przyszedł do nas, do Starego Teatru. I tam znowu prawie we wszystkim graliśmy razem, a Jerzy Jarocki nas ćwiczył – opowiadał „Gazecie Krakowskiej” Jerzy Trela w 2017 roku.
I faktycznie: to właśnie na deskach Starego Teatru aktor stworzył najwybitniejsze sceniczne kreacje. Występował u najlepszych: Jerzego Jarockiego, Andrzeja Wajdy czy Jerzego Grzegorzewskiego. Tam szlifował swój warsztat aktorski, który potem prezentował w innych teatrach w Polsce. Dzięki temu zyskał już w pierwszych latach kariery opinię utalentowanego i pracowitego artysty.
- Wychował nas Stary Teatr. W naszej garderobie siedział Marek Walczewski, Wiktor Sadecki, Janek Nowicki, Jurek Bińczycki, Jurek Trela, Wojtek Pszoniak, Leszek Piskorz, a po dwóch latach dołączył do tej ekipy też Jurek Stuhr. Przez 20 lat pracowaliśmy w tym cudownym gronie ludzi, którzy zaznaczyli się w polskiej sztuce filmowej i teatralnej. Z tego grona, z rozmów z Jarockim, Swinarskim, z Wajdą, wyszliśmy, to nas ukształtowało. To była drużyna, a Jurek Stuhr był w niej jednym z najlepszych rozgrywających. My byliśmy kumplami z pracy. Zawsze był pomocny, serdeczny i mądry – mówi Jerzy Fedorowicz w „Dzienniku Polskim”.
Dla publiczności teatralnej Jerzy Stuhr to również niezapomniany kontrabasista ze sztuki Patricka Süskinda, w którego rolę wcielał się blisko trzy dekady, niezmiennie elektryzując publiczność. To także bogata w świetne przedstawienia współpraca z Teatrem Ludowym w Nowej Hucie. Ostatnią rolą teatralną aktora był spektakl „Geniusz” w warszawskim Teatrze Polonia. Pytany przez PAP, dlaczego podjął się wystawienia tego dramatu, Stuhr odpowiedział: „Bo to jest dramat o Stanisławskim, czyli moje życie. To przedstawienie traktuję jako mały hołd składany całemu mojemu zawodowemu życiu”.
Sypiąc dowcipami, jak mało kto
Na wielkim ekranie zadebiutował w 1971 roku jako stażysta w filmie Hieronima Przybyła „Milion za Laurę”. Pięć lat później zagrał swoją pierwszą główną rolę filmową – Antoniego Gralaka w „Spokoju” Krzysztofa Kieślowskiego. Ten występ wyznaczył dla niego ścieżkę, którą podążał w następnych latach. Za sprawą wspomnianego Kieślowskiego, ale też Andrzeja Wajdy i Feliksa Falka stał się aktorskim medium Kina Moralnego Niepokoju. W „Amatorze”, „Wodzireju” czy „Bez znieczulenia” był typowym polskim inteligentem doby gierkowskiej dekady sukcesu, który próbuje lawirować między prawością a konformizmem w meandrach socjalistycznej rzeczywistości.
- Jak pracowaliśmy razem, byliśmy dużo młodsi. Jurek miał wtedy dwadzieścia siedem lat, był jeszcze mało znany, ale wykazywał olbrzymi talent, energię, pomysłowość. Poza wszystkim Jurek był ciepłym i pełnym humoru człowiekiem. Sypał różnymi żartami i dowcipami, jak mało kto – wspomina Feliks Falk w TVN24.
Ten talent Jerzego Stuhra do rozśmieszania innych wykorzystał w pełni w latach 80. młody reżyser pełen fantazji – Juliusz Machulski. Występy aktora w jego „Seksmisji” i „Kingsajz” przeszły do legendy i wychowują się na nich kolejne pokolenia polskich kinomanów. Stuhr pokazał w tych filmach, że stworzenie komediowej kreacji może też być wielką sztuką. Umiejętność tę podchwycił potem sam Kieślowski, obsadzając Jerzego Stuhra w dziesiątej części swego „Dekalogu”, odstającej komediowym tonem od elegijnego charakteru pozostałych odcinków serialu.
- Moje pierwsze spotkanie z Jerzym Stuhrem było dla mnie bardzo miłe – ale też bardzo brzemienne dla mojej dalszej kariery. Otóż, kiedy w 1985 roku skończyłem szkołę aktorską, dostałem propozycję od Tomasza Szadkowskiego, studenta, który właśnie kończył reżyserię w Katowicach, zagrania w filmie „Ucieczka” obok Ady Biedrzyńskiej. Opiekunem roku Tomka był akurat Krzysztof Kieślowski. I aby mu pomóc, zaprosił do jednej w niewielkich ról Jurka Stuhra. Po wielu latach Krzysztof wyznał mi, że zobaczył wtedy w nas... fizyczne podobieństwo. To było – mam nadzieję nie jedynym – powodem, że kiedy potem pisał z Krzysztofem Piesiewiczem scenariusze do „Dekalogu”, obsadził mnie w roli brata Jurka – mówił Zbigniew Zamachowski w „Gazecie Krakowskiej” z 2017 roku.
Najważniejsze festiwale w roli Osła
Pod odzyskaniu przez Polskę wolności w 1989 roku nie wszyscy wybitni aktorzy doby Peerelu potrafili sobie poradzić w nowej rzeczywistości. Wtedy pozycja aktora przestała zależeć od wszechwładnej opinii krytyków, a stała się pochodną popularności u widzów. I Jerzy Stuhr odnalazł się w tej nowej sytuacji bez problemu. Zagrał w dwóch częściach „Kilera” Machulskiego groteskową postać komisarza Ryby, za co pokochała go młoda widownia.
- Kiedy dostałam rolę w „Kilerze”, byłam niedoświadczoną osobą, tuż po szkole teatralnej, która dopiero wchodziła w zawód. Spotkanie z Jerzym Stuhrem było więc dla mnie bardzo stresujące, bo był wtedy rektorem PWST w Krakowie i nie mieliśmy się okazji wcześniej poznać. Nie wiedziałam czego się więc mogę po nim spodziewać. Kręciliśmy w nocy na placu Piłsudskiego w Warszawie, to było przedwiośnie i bardzo zimno. Moja bohaterka, Ewa Szańska, przeprowadzała wywiad z komisarzem Rybą, którego grał Jerzy Stuhr. O czwartej czy piątej nad ranem byłam już tak zmarznięta, że język zaczął mi się plątać. Zęby mi szczękały i nie byłam w stanie wypowiedzieć swych kwestii tak, jak powinnam. Tymczasem Jerzy Stuhr, bez zająknięcia się, mówił płynnie i profesjonalnie wszystkie swoje kwestie. Po zdjęciach bardzo go przepraszałam, że nie byłam w stanie nad swoją fizycznością zapanować. A on mnie pocieszał, że to rozumie, że jestem kobietą, a kobiety są zmarzlakami, że jestem chuda i nie ma mnie co grzać. Tak rozbroił mój stres. Byłam zaskoczona, że taki legendarny już wtedy aktor potraktował mnie jak równą sobie, jak partnerkę w zawodzie – podkreśla Małgorzata Kożuchowska w „Gazecie Krakowskiej”.
Sensacją okazała się dla Jerzego Stuhra na początku XXI wieku dubbingowa rola Osła w animowanym „Shreku”. Dzięki niej aktora pokochała dziecięca widownia. Sam miał do tego występu lekki dystans. „Lubię, lubię tego Osła. Tylko wydaje mi się, że to nie jest rola wymagająca głębokiej analizy” – śmiał się w jednym z wywiadów. Pokornie powtarzał tę rolę w kolejnych częściach serii i kiedy niedawno ogłoszono, że powstanie już piąty film z tego cyklu, zapewnił, że ponownie użyczy w nim swego głosu Osłowi, bo inaczej „naród by mu tego nie wybaczył”.
- Jerzy prywatnie był bardzo inteligentnym i dowcipnym człowiekiem. A przy tym również autoironicznym. Przy okazji premiery filmu „Shrek 2” byliśmy w Cannes. To był ewenement – bo po raz pierwszy w historii festiwalu film animowany brał udział w konkursie głównym. Staliśmy więc z Jurkiem na czerwonym dywanie – a przed nami cała grupa hollywoodzkich gwiazd, które użyczały głosów w oryginale: Antonio Banderas, Eddie Murphy czy Mike Myers. A my wśród nich wyfiokowani w smokingach. Nagle Jurek powiedział: „Nie wiedziałem, że skompletuję najważniejsze europejskie festiwale w charakterze Osła”. To było cudne – i świadczyło o jego uroczym dystansie do siebie - opowiadał nam Zbigniew Zamachowski.
Bardzo precyzyjny, ale też czuły
W 1994 roku Jerzy Stuhr zadebiutował jako reżyser. Najpierw nakręcił „Spis cudzołożnic” na podstawie powieści Jerzego Pilcha, a potem „Duże zwierzę”, sięgając po niewykorzystany wcześniej scenariusz Kieślowskiego. Pozostałe filmy realizował już na podstawie własnych pomysłów. Tak było w przypadku wyraźnie jednak inspirowanych poetyką Kieślowskiego „Historii miłosnych”, które w Wenecji zdobyły nagrodę krytyków FIPRESCI, nominowanego do weneckiego Złotego Lwa „Tygodnia z życia mężczyzny”, „Pogody na jutro” i „Korowodu”.
- Jurek zaprosił mnie jako reżyser do współpracy w swoim filmie „Korowód”. Był bardzo precyzyjny, a jednocześnie bardzo czuły dla aktorów. Liczył na mnie, mieliśmy razem jedną bardzo drastyczną i trudną do zagrania scenę. I Jurek – jako partner bardzo mi pomógł, chociaż prywatnie jest bardzo zasadniczym człowiekiem, wręcz pryncypialnym – mówił Jan Frycz „Gazecie Krakowskiej” w 2017 roku.
Jeszcze jako młody aktor Jerzy Stuhr zaczął prowadzić zajęcia ze studentami w krakowskiej PWST. Nic więc dziwnego, że w latach 1990-1996 i 2002-2008 był rektorem tejże uczelni. Zawsze miał świetny kontakt ze studentami, dopiero w ostatnich latach uznał, że między nim a młodymi adeptami sztuki aktorskiej, jest zbyt duża różnica pokoleniowa, by kontynuować pedagogiczną działalność.
- Podczas pracy z panem Jerzym było mnóstwo uśmiechu, ale też bardzo bolesnych i aktualnych diagnoz. On to umiał wspaniale nazwać i wydobyć. Potrafił być przy tym złośliwy, miał bardzo cięty dowcip. Oczywiście nigdy nie przekraczał żadnej granicy i nikt się nie poczuł dotknięty. Robił zimny prysznic, dzięki któremu człowiek doznawał olśnienia: „Że też na to nie wpadłam!”. Działał więc poprzez humor i bardzo podciągał IQ aktorów. Pamiętam go również z rozmów kuluarowych. W zestawieniu z jego sarkastycznym poczuciem humoru w pracy, było zaskoczeniem, że prywatnie okazywał się kimś niezwykle ciepłym, serdecznym i bezpośrednim. To było ujmujące. Że nie trzymał dystansu do nas, młodych aktorów, ale potrafił być bardzo bezpośredni – wspomina w „Gazecie Krakowskiej” Anna Radwan.
Zasady musiały być przestrzegane
Z przyszłą żoną Barbarą Kóską poznał się w... przedszkolu. Razem bawili się w piaskownicy i potem panie przedszkolanki połączyły ich w parę, aby zatańczyli krakowiaka. Małemu Jurkowi nie szło to najlepiej i zaczął deptać po stopach koleżanki. Ta zdenerwowała się i nie chciała więcej ruszać z nim w taneczne pląsy. Nic więc dziwnego, że potem ich drogi się rozeszły. Ona chodziła do liceum muzycznego, a on do ogólnego. Spotykali się jednak w tych samych ławkach na plebanii bielskiego kościoła podczas lekcji religii. To wtedy połączyło ich coś więcej.
Po maturze oboje postanowili studiować w Krakowie. Najpierw pojechał on, by zdobywać szlify polonisty w Uniwersytecie Jagiellońskim, a potem ona, by kontynuować naukę gry na skrzypcach w Akademii Muzycznej. Kiedy ponownie spotkali się pod Wawelem, młody Jurek był już pewien swych uczuć. Oświadczył się więc swej ukochanej w klubie Żaczek. „Może byśmy tak razem spędzili życie?” – zapytał. I usłyszał „tak”. „To jest wspomnienie, które wzrusza mnie do dziś. Powiedziałem to tak jakoś niezgrabnie, bo akurat w oświadczaniu się nie miałem wprawy, że Basia rozpłakała się” – napisał potem aktor w książce „Stuhrowie. Historie rodzinne".
W październiku 1971 roku Jerzy i Barbara wzięli ślub cywilny. Kościelny odbył się kilka miesięcy później w rodzinnym Bielsku w Boże Narodzenie. By dorobić do budżetu, początkowo para chwytała się różnych prac. Barbara myła okna, Jerzy otrzymywał zlecenia na chałtury. Po ślubie małżonkowie zamieszkali w mieszkaniu służbowym Starego Teatru, w którym aktor otrzymał przydział na pokój.
- Długo nie zastanawiałam się, gdzie będziemy mieszkać, z czego będziemy żyć i jak. Klepaliśmy biedę, jedliśmy jeden studencki obiad na spółkę, bo nie mieliśmy pieniędzy, ale czuliśmy się wolni. Żyliśmy w jakimś sensie z dnia na dzień, sztuką, liczył się spektakl, w którym Jurek wystąpi, film, w którym zagra, przedstawienie przyjaciół, na które pójdziemy, jakieś moje koncerty, wspólne wieczory w SPATiF-ie, nazywanym „wylęgarnią talentów” - wspomina Barbara Stuhr na łamach książki „Basia. Szczęśliwą się bywa”.
W 1975 roku na świat przyszedł syn pary - Maciej, a w 1982 roku — córka Marianna. Ich wychowaniem zajmowała się głównie matka, bo ojciec bardzo poświęcał się pracy. Kiedy wiadomo było, że wraca z filmowego planu lub występów w teatrze, w domu podnosił się alarm. Wszyscy musieli stać na baczność i meldować pełną gotowość.
- Był dość autorytarnym, ostrym, wymagającym ojcem. Takim bardzo pryncypialnym. Dostałem od niego dość surowe wychowanie. Nie mam traumy, ale porządek musiał być, zasady musiały być przestrzegane – wspomina Maciej w „Twoim Stylu”.
Początkowo rodzice myśleli, że ich syn będzie muzykiem. Uczył się bowiem gry na fortepianie. Z biegiem lat spędzał jednak coraz więcej czasu w kinie i w teatrze. Dziś jest cenionym aktorem z dużym dorobkiem, zawdzięczającym swą pozycję własnemu talentowi i pracy, a nie znajomościom ojca. Z kolei Marianna poszła w zupełnie inną stronę i została malarką i graficzką. Rodzeństwo początkowo miało ze sobą słaby kontakt ze względu na dużą różnicę wieku, ale z czasem zaprzyjaźniło się na dobre i na złe.
- Ojciec ma typowo angielski sposób bycia i powściągliwość, która sprawia, że nie porusza się z nim pewnych tematów. Może godzinami rozprawiać o teatrze, sztuce, ale w rozmowach na prozaiczne, choć życiowo istotne tematy, zdecydowanie lepiej sprawdza się mama – mówił jakiś czas temu Maciej w „Pani”.
W ostatnich latach Jerzy Stuhr dał się poznać jako zdecydowany przeciwnik rządów PiS. Artystycznym tego wyrazem stała się główna rola w spektaklu krakowskiej Łaźni Nowej „Wałęsa w Kolonos”. To sprawiło, że kiedy jedni zgodnie mu przytakiwali, drudzy odwrócili się od niego.
W 2022 roku aktor, będąc pod wpływem alkoholu, potrącił w Krakowie autem rowerzystę. Niespecjalnie chciał za to uderzyć się w piersi, czego opinia publiczna nie mogła mu wybaczyć. Na zrozumienie mógł natomiast zawsze liczyć u żony. To dlatego para spędziła ze sobą ponad pół wieku.
- Miłość najbardziej kojarzy mi się z olbrzymią tęsknotą do żony, do dzieci. To był dla mnie naturalny stan. Mam poczucie, że zawód zabrał mi coś z domowego szczęścia. Ale nie zamieniłbym tego. Moje szczęście polegało na tym, że żona to rozumiała. Nie walczyła z tym. Dała mi wolność bycia zrealizowanym – powiedział w jednym z wywiadów.