Jeździec polski. Traci Kraków! Traci Polska!
O istnieniu wspaniałego obrazu Rembrandta „Jeździec polski” dowiedziałem się niedługo po przylocie do Nowego Jorku. W 1982 r. Polska była na ustach całego świata, mimo „nocy stanu wojennego” a właśnie dzięki niej. Podczas party jedna nadzwyczaj elegancko ubrana pani dowiedziawszy się o moim pochodzeniu stwierdziła, że wydarzenia ostatnich dwu lat jej nie dziwią, bo właśnie to płótno mistrza z Lejdy, dało jej pojęcie o niezłomnym polskim duchu.
„Jeździec polski” jest ozdobą jednego z najbardziej znanych muzeów sztuki w Nowym Jorku, The Frick Collection przy Piątej Alei. Z powodu szczupłości budżetu nie udałem się tam od razu by to dzieło obejrzeć, ale po kilku latach to zrobiłem i musiałem przyznać rację owej damie. Obraz przedstawia młodego, dorodnego oficera lekkiej jazdy, a z jego postawy przebija spokój połączony z poczuciem własnej godności. Dumnie uniesiona głowa, wzrok skierowany daleko przed siebie, jedna ręka podparta pod bok, a w drugiej mocno, ale swobodnie trzymane lejce znamionują pewność siebie. Przed tego typu wojownikami czuli respekt wszyscy nasi sąsiedzi, a wśród nich były największe potęgi ówczesnej Europy, Turcja, Moskwa i Szwecja.
Po stu latach królewski Rembrandt znowu w Polsce. Nowa wystawa na Wawelu
Rok 1655, w którym powstał obraz, nie był dobry dla Polski. Od szeregu lat prowadziliśmy wojnę domową z Kozakami i w tym właśnie roku rozpoczął się potop szwedzki. Niemniej, za nami były trzy wieki niemal nieprzerwanych zwycięstw i sukcesów i w owym czasie można było sądzić, że to nie jest początek schyłku, tylko chwilowe niepowodzenia. Zatem, ów nieznany jeździec miał prawo czuć się dumnym ze swego pochodzenia i statusu. Wówczas ciągle należeliśmy do najprzedniejszych narodów Europy, wzbudzaliśmy zainteresowanie i podziw Europy. Bywaliśmy często w dzisiejszym Beneluksie, o czym dobitnie świadczą obrazy Rembrandta („Jeździec” to nie jest jego jedyny obraz o tematyce polskiej) i to bynajmniej nie w roli najemnych pracowników.
Stąd zostałem mile zaskoczony, gdy jadąc na wieś na wakacje usłyszałem w radio, że ten obraz jest właśnie wystawiony na Wawelu. Pierwsze co zrobiłem po powrocie, to wszedłem na stronę Internetową Krakowa święcie przekonany, że znajdę tam informacje na temat, kiedy obraz można oglądać, ale srodze się rozczarowałem. Ze zdumieniem stwierdziłem, że w mieście plakatów na ten temat jest jak na lekarstwo, a przecież cóż bardziej promującego miasto w oczach zagranicznych turystów od wiadomości, że tak znakomite dzieło jest na miejscu. Żona zadzwoniła na Wawel, żeby dowiedzieć się, czy jeszcze są bilety i ku wielkiemu zdziwieniu dowiedziała się, że nie ma z tym najmniejszego kłopotu. Mimo to, w dniu, w którym mogliśmy płótno oglądnąć na wszelki wypadek żona poszła rano, żeby kupić bilety na późne popołudnie, bo może zjawi się nagle jakaś wycieczka szkolna i okazja przepadnie. Nic z tych rzeczy, byliśmy jedynymi widzami. W tak komfortowych warunkach jeszcze nie oglądałem żadnego arcydzieła. Wychodząc zapytałem osobę wpuszczającą do sali, czy to jest normalny stan rzeczy i on w odpowiedzi tylko smętnie skinął głową.
Cóż, nie mam wątpliwości, że w każdym mieście o podobnym poziomie życia kulturalnego „wizyta” słynnego działa Rembrandta byłaby uznana za artystyczne wydarzenie roku.
Co więcej, płótno dotyczy Polski i miejscowe władze winny dołożyć wszelkich starań, żeby wydarzenie rozpropagować nie tylko wśród turystów, ale i wśród mieszkańców, szczególnie młodzieży. Ale w magistracie najwyraźniej całkowicie zabrakło wyobraźni i podstawowej wiedzy. Czyż nie warto jest pokazać światu, jak wyglądaliśmy w czasach największej świetności? Czyż młodzieży nie należy uzmysławiać, że kiedyś byliśmy w czołówce Europy i że przy pewnym wysiłku, możemy tam się znaleźć ponownie?
Rozumiem, że obraz jest wystawiony w instytucji nie będącej pod nadzorem miasta, ale przecież to nie ma znaczenia, rzecz ma miejsce w Grodzie Kraka. Również zdaję sobie sprawę z tego, że obraz trafił do Krakowa dzięki wysiłkom znienawidzonej „pisowskiej władzy”, więc w ramach wojny polsko-polskiej trzeba ten fakt skrzętnie ukryć, tylko czy nie jest to strzelanie we własne kolano? W USA nikt na takie szczegóły uwagi by nie zwracał. Sukces jest sukcesem i tam każdy chętnie się w sukces wpisuje.
Frick Collection to jest miejsce, do którego przyjeżdżają znawcy sztuki ze wszystkich krajów świata i „Jeździec polski” należy do czołowych jej eksponatów. Jakże Kraków podskoczyłby w notowaniach na giełdzie atrakcyjności miast do zwiedzania, gdyby takich wydarzeń było więcej! Kraków to jest potencjalnie turystyczny cel „z najwyższej półki”, a tymczasem wśród przybyłych królują wielbiciele taniego piwa i wódki. Kraków ze swoimi zabytkami i potencjałem intelektualnym powinien „ciągnąć” Polskę w górę, a tymczasem te możliwości są zaprzepaszczane. Traci Kraków! Traci Polska!
Tak jeszcze niedawno nie było i być nie musi. W 2000 r. Kraków był wśród Europejskich Miast Kultury. Działo się wówczas niemało i wizerunek miasta został umocniony. Ale tym programem kierował Bogusław Sonik, weteran antykomunistycznej opozycji, który wspólnie z żoną Lilianą rzucił wyzwanie wszechmocnemu ZSRR. Oni, niczym nasz rodak z obrazu Rembrandta, są świadomi swej wartości i potencjału drzemiącego w Polakach. A kto dziś rządzi Krakowem?
Od chwili powrotu na Wisłę nieustannie słyszę, że Krakowem rządzą deweloperzy. Sądzę, że nie ma nic bardziej błędnego. Krakowem rządzi Przeciętność. Piszę bardzo oględnie, by nie powiedzieć apologetycznie, bo mam ważniejsze sprawy do robienia od biegania do sądów, bo ludzie, którzy nie mają żadnych osiągnięć właśnie poprzez pozwy sądowe usiłują ratować swą reputację.
To właśnie ta Przeciętność powoduje, że taka okazja jak pokazanie obrazu Rembrandta jest niewykorzystana, jeśli nie wręcz celowo pomijana. Bo Jeździec promieniujący pewnością siebie i wiary we własne siły jest zupełnym przeciwieństwem rządzących nami elit. Gdyby on był w stanie zejść z płótna, to bez kompleksów wszedłby na salony Berlina, Paryża i Brukseli i tam błyszczał. Tymczasem, jak stwierdził największy rodzimy Europejczyk Polska to jest nienormalność. Polska i polskość są niepotrzebne, należy niezwłocznie przedzierzgnąć się w Europejczyków, czyli natychmiast potulnie zacząć wykonywać polecenia płynące z Berlina, Paryża i Brukseli.
Z postaci Jeźdźca bije świadomości swej wartości i taki ktoś zapewne miałby odwagę powiedzieć naszym zachodnim „przyjaciołom”, że zamiast dokonywać wysiłków mających na celu pomniejszenie naszego kraju, oni raczej powinni dmuchać i chuchać na tę Polską. Bo w istocie rzeczy nasz kraj jest nie tyle przedmurzem chrześcijaństwa, co przedmurzem Europy.
Szczególnie w kontekście obecnej wojny rosyjsko-ukraińskiej byłoby warto przypomnieć Francuzom, że nie minęły dwie dekady od ostatniego rozbioru, a car Aleksander I uroczyście wkroczył do Paryża i rosyjscy Kozacy poili swe konie w Sekwanie.
Podobnie, wypadałoby przypomnieć Niemcom, że nie minęło sześć lat od wymazania Polski z mapy Europy przez Hitlera i Stalina, a sowiecka flaga (i polska też) powiewała nad Bramą Brandenburską. Skutkiem zamachu na niepodległość Polski przez kolejne niemal pół wieku jedna trzecia Niemiec była okupywana przez Sowiety i stan ten pewnie by trwał po dziś dzień, gdyby nie nasze niezmordowane wysiłki mające na celu zrzucenie komunistycznego jarzma. Bez NSZZ „Solidarność” Mur Berliński stałby po dziś dzień.
Z tych to właśnie powodów Przeciętność chowa głęboko pod korzec obraz Rembrandta. W żadnym przypadku nie wolno wywoływać jakichkolwiek skojarzeń z czasami wielkości Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Polacy mają brać przykład z Przeciętności i w milczeniu przemykać się pod murami z nisko spuszczonymi głowami, bo za nami są ponad trzy wieki niemal nieustannych niepowodzeń i klęsk. Niemniej, to nie znaczy, że ten stan rzeczy musi trwać przez kolejne stulecia i zadaniem elit winno być poderwanie współrodaków do podjęcia wysiłku, żeby przezwyciężyć ten stan rzeczy. Przeciętność tego nie dokona!
Przez długi czas „Jeździec polski” był w naszych rękach. Został sprzedany niewiele ponad wiek temu i patrząc na obecny rozwój sytuacji nad Wisłą można stwierdzić, że dobrze, iż tak się stało. Dziś zapewne byłby schowany głęboko w magazynach muzealnych jako dzieło niezgodne z obowiązującą poprawnością polityczną. Nie tylko dlatego, że wywołuje powyższe skojarzenia, które stoją na drodze do osiągnięcia jedynego słusznego celu jakim jest przekształcenie Rodaków w „prawdziwych Europejczyków”, ale i dlatego, że przedstawia mężczyznę z krwi i kości.
Jeździec robi wrażenie osoby w pełni świadomej tego, że w każdej komórce swego ciała posiada parę chromosomów X i Y. Z naszego pradziada nie da się zrobić osobnika, który ma kłopoty z tożsamością płciową. Przeciętność nie może dopuścić do tego, żeby krakowską młodzież karmić tego typu wzorcami. Stąd też zapewne brak entuzjazmu do propagowania obrazu.
Być może sytuację udałoby się uratować, gdyby działo Rembrandta poddać niezbędnej „reinterpretacji”. Tak jak na przykład Konrada w „Dziadach” przemieniono w kobietę. Powiedzmy, strzały, które tkwią w kołczanie winno się przemalować w sześciobarwną tęczę. Podobnie, symbol oficera, nadziak, który dzierży w ręce, winno się przemienić w błyskawicę. Zapewne wówczas obraz zacząłby spełniać pokładane w nim ideologiczne oczekiwania i przypuszczalnie wówczas plakaty z jego kopią zdobiłyby całe miasto. Natomiast obecnego pieczołowicie pielęgnowanego w „drobnomieszczańskim” Nowym Jorku „wstecznictwa” w żadnym przypadku propagować nie należy.
Motorem napędowym każdego kraju są jego elity. To one nadają ton także życiu kulturalnemu. Miasto, które traktuje wystawę światowej sławy obrazu tak jakby to był kolejny koncert jakiegoś zespołu rockowego nie spełnia swej roli kulturotwórczej. Pod takim przywództwem nasze miasto stacza się w kolejną epokę sarmacką spod znaku jedz pij i popuszczaj pasa. Traci na tym Kraków, traci na tym Polska!