Język młodzieżowy, który zawsze o mały krok wyprzedza swoją epokę
Język się zmienia. Lemingi nie oznaczają dzisiaj miłych zwierzątek o samobójczych skłonnościach. Kuc nie jest wyłącznie niewielkim rumakiem, tylko owce ciągle biegną w owczym pędzie...
Nie wiesz, co do ciebie mówi twoje dziecko? Nie przejmuj się, ono często nie rozumie ciebie. Bo jak myślisz, co chce powiedzieć, kiedy nagle zakrzyknie kuc? Z pewnością, nie oznajmia, że widzi przez okno małego, acz podobno złośliwego, konia. Możliwości są trzy, informuje cię, że spotkało wyborcę Korwin-Mikkego, namiętnego wyznawcę szeroko pojętego metalu lub zanurzonego w wirtualnym świecie kandydata na programistę.
Okrzyk „swag” nie znaczy, że twoje dziecko usiłuje coś powiedzieć, przeżuwając kanapkę. Oznajmia ci po prostu, że ktoś lansuje się nieprzyzwoicie ubraniami, makijażem, włosami czy markowymi butami. Swoją drogą, nie zdziw się, jeśli Twoje dziecko pomyli fajerkę z fajerwerkiem. Ostatecznie, kuchnie węglowe może oglądać jedynie w skansenach i chyba ci nie uwierzy, że Twoja babcia na takiej gotowała.
Kiedy w sklepie usłyszysz prychnięcie „kołczan prawilności”, wiedz, że chodzi o torbę typu nerka przewieszoną przez ramię.
Hmm, gdybym miała powiedzieć nerka wisząca na brzuchu, czułabym się trochę dziwnie. Kiedy dobrnęliśmy do „kołczanu prawilności”, warto sobie powiedzieć o bojowych częściach ubrania. Są na przykład „czapki wpierdolki”, „sofiksy strachu” (skarpetki), „krakowskie maczety gniewu” (podobno po Krakowie wszyscy biegają z maczetami), „tuniki odwagi”, „różdżka ulicznego druida” (lufka), „Adasie odwagi” (adidasy), „trzewiki ulicznego gniewu” (patrz „Adasie odwagi”), „ortalion Złowieszczego Syku” (patrz tunika odwagi).
Rycerze złowieszczego syku to są oczywiście dresiarze i wcale się tego nie wstydzą.
Jeśli twoje dziecko zamiast „Adasiów odwagi” nosi glany (ciężkie, skórzane buty, zwróć uwagę na sznurówki. Białe „kable” sznurowane na drabinkę noszą skini (podobno przede wszystkim skini rasiści), normalnie sznurowane białe oiowcy. Nie wiecie Państwo kim są oiowcy? To coś pośredniego między punkiem a skinem. Najlepszą chyba definicję podaje Nonsensopedia - subkultura będąca specyficzną mutacją punkowców.
Nie, nie narzekam na młode pokolenie
Pamiętam, jak za czasów mojej młodości (hmm, moje dziecko twierdzi, że już nawet nie pamiętam, jak się pisze to słowo) nie należało w Warszawie przyznawać się, że przyjechało się z Wrocławia. Bo we Wrocławiu to mieszkali sami hippisi, którzy nic tylko wąchali klej, rozpuszczalnik TRI bądź prażony na patelni proszek ixi. Aha, ci bardziej wytrwali hodowali kaktusy, bo wieść niosła, że z nich dawało się zrobić środki halucynogenne. Warszawę opanowali natomiast Git Ludzie, czyli gitowcy. Ci przemili ludzie, wyznający kult siły fizycznej, tatuowali sobie kropki np. w kącikach oczu, kotwice lub syreny (panny z ogonem, a nie samochody) i posługiwali się grypserą, mającą swoje korzenie w więziennym slangu. Git Ludzie byli w porządku, w przeciwieństwie do frajerów, których zwalczali nie tylko „godnościom osobistom” (tę raczej zostawiali frajerom).
Hippisi i gitowcy wcale nie byli pierwsi
Wszystko zaczęło się w latach 50. od bikiniarzy - młodych ludzi zakochanych w jazzie, noszących szerokie marynarki, wąskie spodnie, buty na słoninie (wysokiej gumowej podeszwie), piratki (jaskrawe skarpetki) i szerokie krawaty, na których wdzięczyły się mniej lub bardziej rozebrane girlsy. Aha, i obowiązkowa była plereza - chodzi oczywiście o fryzurę z włosami zakrywającymi kark, w żadnym wypadku nie o długie strusie pióro zwisające z ronda damskiego kapelusza. A tak przy okazji, w Stanach Zjednoczonych nieco późniejsi rockersi (nazwa oczywiście wzięła się od nieakceptowanego wówczas rock and rolla), czesali się w kaczy kuper...
A kto dzisiaj pamięta emo?
Nie, nie chodzi o strusie jajo, tylko depresyjne małolaty, z ukośnymi grzywkami, czarno obrysowanymi oczami. Emo pomawiane było o namiętne romanse z żyletkami. Podobno obowiązkowo każde emo musiało ciąć się i uwielbiać puszyste króliczki. Nonsensopedia, że tylko pozerzy cięli się Polsilverami. Prawdziwe emo musiało się chlastać Gilettem lub tępym i gotyckim nożem do korespondencji. Dzisiaj po emo zostały nam tylko stare nagrania zespołu My Chemical Romance.
Wracamy do zmian językowych. Z obiegu wypadło już określenie „żal.pl”, które znaczyło ni mniej, ni więcej, że coś jest żałosne, podobnie jak „żenua” oraz „zuo i mhrok”, a foczkę zastąpiła loszka. Przestarzałe jest też elo, podobnie jak w przeszłość odchodzi joł i siema. Joł zastąpiło JOW.
Furorę też robi „leming” - żałosny człowieczek bezkrytycznie wierzący w telewizyjne i internetowe informacje.
Oczywiście odnosi się to do wyborców wszystkiego, co nie prawomyślne, bo to oni, jak bezrefleksyjne lemingi ciągną za innymi, by w samobójczym odruchu rzucić się w przepaść (czytaj: w objęcia Unii Europejskiej, Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej Petru czy Razem), nie dostrzegając, że Polska ginie.
Ostatnio pojawiły kreatywne odmiany leminga - bezdzietny leming i lemingrad (odnosi się do warszawskiej dzielnicy Wilanów, gdzie mieszka wielu zamożnych pracowników korporacji). Lemingi nie pozostały dłużne. Na społecznościowych portalach pojawiły się sympatyczne owce ze wzrokiem wypranym z jednej myśli symbolizujące oczywiście wyborców Prawa i Sprawiedliwości.
Na koniec jeszcze polska cebula
Wiadomo nie od dzisiaj, że Polska jest krajem kwitnącej cebuli, a warzywo to bywa strasznie chamskie i rozpycha się wszędzie. Stąd cebulak wyparł buraka i jest synonimem chama oraz prostaka, uosabia najgorsze polskie stereotypy: cwaniaczka, który nawet ze sztangi wyciśnie hajs. Bo jak ma się pieniądze, to można dać taki anons: „Poszukuję osoby, która założy na dużo kont na fb i zgłosi moją matke żeby jej konto usunęli zapłace przelewem” (pisownia oryginalna).
Ciśnie się na usta jeden z najbardziej popularnych internetowych komentarzy: „masz ty w ogóle rozum i godność człowieka?”.