Joanna Kulig ma duże szczęście, że przytrafiła się jej tak wielka miłość

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof Kapica
Paweł Gzyl

Joanna Kulig ma duże szczęście, że przytrafiła się jej tak wielka miłość

Paweł Gzyl

Nigdy nawet nie marzyła o takim sukcesie, jaki stał się właśnie jej udziałem. Mimo to twierdzi, że wcale się nie zmieniła i nadal jest „tą samą Aśką co przedtem”.

Jej życie to nieustanna podróż. Najpierw z malutkiej Muszynki do Krakowa, potem do Warszawy, a teraz w cały świat: Paryż, Londyn, Los Angeles. Wszystko to, dzięki temu, że słucha swego wewnętrznego głosu: „Możesz. Dasz radę. Staraj się i rozwijaj. Ciężko pracuj”. Nawet wtedy, kiedy została mamą i kilka tygodni później musiała wejść na plan w Paryżu. Przetrwała ten trudny czas dzięki wsparciu najbliższych. Dziś może już spokojniej rozwijać swą karierę.

- Wydaje mi się, że w moim życiu panuje równowaga, bo bardzo cieszę się z sukcesów zawodowych, ale godzę to z życiem prywatnym. Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Mam z jej strony wielkie wsparcie. Bycie z drugim człowiekiem w radościach i smutkach jest dla mnie bardzo ważne i cieszę się, że mogę to mieć – mówi w TVN.

Nie przeszkadzać w marzeniu

Jej dom rodzinny to małopolska Muszynka, w której mieszka obecnie nie więcej niż trzysta osób. Dorastała u boku czwórki rodzeństwa. Jej tata grywał na weselach na klarnecie i jako drużba wymyślał na poczekaniu okolicznościwe rymowanki, z kolei siostry mamy pięknie śpiewały. Nic dziwnego, że i w jej rodzinie pojawiły się artystyczne talenty. Najpierw brat zaczął się uczyć w szkole muzycznej, a potem siostra dostała się na aktorskie studia do Krakowa.

- Odkąd pamiętam, wyobrażałam sobie, że jestem piosenkarką, wygrywam konkursy, tańczę i podróżuję. Puszczałam muzykę i biegałam po kuchni, a moja siostra za mną. Strasznie mi to przeszkadzało, mówiłam: „Nie biegaj za mną, bo mi przeszkadzasz w moim marzeniu” – śmieje się w „Mieście Kobiet”.

Pod koniec lat 90., wytwórnia napojów Multivita ufundowała nowe boisko szkolne dla miejscowej podstawówki. W zamian dyrekcja urządziła uroczystą akademię, na której Asia zaśpiewała „Moja i twoja nadzieja” Heya. Tak się to spodobało szefowej firmy, że zarekomendowała dziewczynkę producentom telewizyjnej „Szansy na sukces”. Dzięki temu kilka miesięcy później Asia wygrała jeden z odcinków programu, wykonując „Między ciszą a ciszą” Grzegorza Turnaua.

Chcąc spełnić swoje marzenie o byciu piosenkarką, kiedy wyjechała się uczyć w Technikum Hotelarskim w Krakowie, uczęszczała również na naukę śpiewu. Po maturze zdecydowała się zdawać do katowickiej Akademii Muzycznej, ale się nie dostała. Ktoś jej wtedy podpowiedział Wydział Wokalno-Aktorski na krakowskiej Akademii Teatralnej. Poszła na egzamin bez przekonania i... dostała się ku swemu zaskoczeniu.

Limuzyna pod dom

Choć już na studiach zaczęła grać w filmach i w teatrze, początkowo nie potrafiła w sobie wykrzesać entuzjazmu dla aktorstwa. Kiedy po zrobieniu dyplomu dostała etat w krakowskim Narodowym Starym Teatrze, wszyscy koledzy i koleżanki jej zazdrościli. A ona przeciwnie: czuła się coraz bardziej zmęczona i wypalona. W końcu stwierdziła: „Nie chcę już tego robić”. I zrezygnowała z etatu.

- Kiedyś włączyłam Teatr Telewizji, leciała „Doktor Halina” w reżyserii Marcina Wrony, ze mną w roli głównej. Spodobało mi się to, jak zagrałam. Pomyślałam wtedy: „Może zbyt radykalnie do tego podchodzisz, że rzucasz od razu wszystko”. I zaczęłam krok po kroku układać na nowo to moje aktorstwo w głowie. Kiedy odpoczęłam i wyciszyłam się, przyszły propozycje ról w zagranicznych filmach, w „Kobiecie z piątej dzielnicy” i „Sponsoringu” – opowiada w „Mieście Kobiet”.

Występy u dwójki polskich reżyserów kręcących za granicą – Pawła Pawlikowskiego i Małgorzaty Szumowskiej – sprawiły, że o Joannie zrobiło się głośno. Młoda aktorka zaczęła grać w kolejnych filmach i serialach. Tę jej rosnącą popularność nad Wisłą przebił Pawlikowski, angażując Joannę do zagrania Zuli Lichoń w swej „Zimnej wojnie”. Artystyczny obraz okazał się międzynarodowym sukcesem, triumfując na festiwalu w Cannes i zgarniając nominację do Oscara.

- W Nowym Jorku dostałam mieszkanie przy Times Square. Były ze mną agentki: polska i amerykańska, kalendarz miałam wypełniony od rana do wieczora. Było bardzo intensywnie, ale jednocześnie czułam, że przydarza mi się coś niezwykłego, coś, o czym nawet nie marzyłam. No, jak zresztą miałam narzekać, gdy pod dom podjeżdżała limuzyna, a pan we fraku otwierał mi drzwi – wspomina w „Zwierciadle”.

Zatrzymać pędzący pociąg

Kiedy na trzecim roku studiów Asia zagrała w filmie „Środa, czwartek rano”, poznała na planie swego rówieśnika – Maćka Bochniaka. Trzy lata później byli już po ślubie. Ona została aktorką, a on zaczynał karierę reżysera. Wspomagali się wzajemnie w dążeniach do spełnienia swych marzeń, zaklinając się, że nigdy razem nie będą pracować. Stało się inaczej – a Joanna zagrała u swego męża w „Disco Polo”, bo wcieliła się w gwiazdę estrady i mogła sobie wreszcie pośpiewać.

- Bez męża nic bym nie zrobiła. Śmieję się, że Maciek, stabilny, mądry, dobry, jest taką solidną ramą, a ja wypełnieniem. Jestem dość krucha, emocjonalna, więc niesamowicie się uzupełniamy. Mam duże szczęście, że przytrafiła mi się tak wielka miłość. Cieszę się, że przerodziła się w długoletni związek i że przetrwaliśmy kryzysy – twierdzi w „Zwierciadle”.

Kiedy Joanna zamieszkała w Los Angeles, aby uczestniczyć w kampanii oscarowej „Zimnej wojny”, na świat przyszedł jej syn i Maćka – Jasiu. Wielkie zainteresowanie polską aktorką sprawiło, że z wszystkich stron zaczęły do niej napływać propozycje ciekawych występów. Jak tu było im odmówić? Joanna wybrała netfliksowy serial „The Eddy” i kilka tygodni po porodzie stanęła na planie w Paryżu. To był dla niej najtrudniejszy czas – musiała grać i w przerwach karmić malucha. Przetrwała go z pomocą najbliższych: męża, mamy i sióstr.

- Po zejściu z planu lubię pojechać gdzieś sama na dwa dni, żeby rola „zeszła” ze mnie. Dopiero potem wracam do domu. To pomaga. Oczywiście zależy, jaka jest rola i jakie są emocje. Czasem jednak lepiej samemu dojść do ładu z sobą. Zatrzymać ten pędzący pociąg – i dopiero wtedy wrócić do prawdziwego życia. Bo praca rządzi się innym rytmem, a rodzina – innym – tłumaczy w „Gazecie Krakowskiej”.

Dziś mały Jasiu podróżuje zazwyczaj ze swoimi rodzicami. Dlatego choć na stałe mieszka z nimi w Warszawie, chodził już do przedszkola w... Santa Monica.

- Bardzo się denerwowałam, jak się tam odnajdzie, a on siedział spokojnie przy stoliku z dziećmi pochodzenia azjatyckiego, arabskiego czy żydowskiego, przyswajał bardzo szybko języki obce i czuł się świetnie. To było piękne, że on się uczy tej wielokulturowości w sposób naturalny, poprzez podróże z mamą i tatą – podkreśla aktorka w „Zwierciadle”.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.