Joanna Liszowska zostawiła rodzinny Kraków i podbiła show-biznes. Teraz wraca na duży ekran w "Pokusie"
Choć jest piękną kobietę o bujnej urodzie, od czterech lat pozostaje singielką. Kłopoty z mężczyznami sprawiły, że odpuściła sobie na razie życie miłosne i poświęciła się dzieciom.
Miała być aktorką teatralną, ale jej losy potoczyły się inaczej. Choć oglądamy ją od czasu do czasu na scenie, tak naprawdę popularność zdobyła dzięki telewizji. Od ponad dekady jest jedną z gwiazd serialu „Przyjaciółki”. Występuje również w kinie – właśnie możemy ją oglądać w kontrowersyjnym filmie „Pokusa”. Nie układa się jej tylko życie prywatne. Mimo to patrzy z optymizmem na życie.
- Jak zdaję sobie sprawę, ile kończę lat, to dostaję ataku śmiechu, bo to się nie zgadza z moim wewnętrznym dzieciakiem. Mając taką, a nie inną mentalność oraz takie podejście do życia i temperament, nie ogarniam tego, że jestem tak solidnie po czterdziestce. Siłą rzeczy stałam się kobietą dojrzalszą, ale bez przesady. Nie czuję się poważną panią po czterdziestce – mówi w serwisie internetowym Polsatu.
Przełamując nieśmiałość
Wychowała się na krakowskich Grzegórzkach. Jej mama jest pianistką, a tata – geodetą, ma starszego brata, który został historykiem. Nigdy nie sprawiała rodzicom kłopotu, dobrze się uczyła, przynosząc ze szkoły niemal rok w rok świadectwo z biało-czerwonym paskiem. Nie była jednak kujonką ślęczącą godzinami nad lekcjami. Mama starała się ją nauczyć gry na pianinie, jej córka nie wykazywała jednak zainteresowania instrumentem.
- W moim domu sytuacja finansowa była stabilna, ale się nie przelewało, więc wiedziałam, że jeśli czegoś nie potrzebuję, ale bardzo pragnę sobie kupić, to po prostu muszę sobie na to zarobić. Pracowałam więc w dwóch miejscach – roznosiłam ulotki i pracowałam w lokalnej kafejce. W kolejne wakacje pracowałam w salonie Mercedesa, robiłam kawę, odkurzałam gablotki i takie tam proste rzeczy. Wszystko po to, żeby sobie kupić martensy – wspomina w programie „Demakijaż”.
W dzieciństwie Joanna miała dwie pasje: taniec i śpiew. Mama zapisała ją więc na zajęcia podwawelskiego Teatru Tańca i Baletu Form Nowoczesnych. Dziewczynka chętnie brała również udział w różnych akademiach i przedstawieniach, organizowanych w szkole. Kiedy więc pod koniec liceum przyszło do wyboru studiów, wpadła na pomysł, by zdawać do szkoły teatralnej na wydział wokalno-aktorski. I dostała się za pierwszym podejściem.
- Niektórzy od razu wiedzą, po co idą do szkoły teatralnej i mają absolutne poczucie swojej wartości. Ja miałam z tym problem. Szkoła pomogła mi nie tylko oswoić się z cudzym wzrokiem, ale też odnaleźć w sobie odwagę. Często mi jej brakowało, bo od razu stwierdzałam, że w obliczu wybitnych profesorów i tak nic nie umiem, a to, co proponuję, na pewno jest głupie i beznadziejne. Dopiero z czasem zaczęłam się otwierać, przełamywać ten strach i nieśmiałość – zdradza w „Twoim Stylu”.
Odkrywanie potencjału
Przez całe studia Joanna mieszkała z rodzicami. Podobnie po zrobieniu dyplomu, gdy grała w krakowskich teatrach. Mimo sukcesów, postanowiła się wyrwać w wielki świat. Kiedy zaangażowano ją do spektaklu w stolicy, zdecydowała się wreszcie wyfrunąć z domu. Początkowo mieszkała w pokojach gościnnych kolejnych teatrów, aż wreszcie uzbierała na wynajem mieszkania. Pomogło jej w tym podjęcie pracy w telewizji i pierwsze występy w serialach.
- Jak większość studentów krakowskiej szkoły teatralnej, oczywiście ubierałam się na czarno i oczywiście uważałam siebie za absolutnie aktorkę dramatyczną. Wydawało mi się, że nie posiadam czegoś takiego jak vis comica i nie jestem w stanie rozbawić publiczności. Potem zaczęłam dostawać różne propozycje, zbierać doświadczenie i odkrywać swój potencjał – tłumaczy w Plejadzie.
Pierwszymi sukcesami Joanny na dużym ekranie okazały się komedie romantyczne, w których piękna blondynka mogła błysnąć nie tylko aktorskim talentem, ale również bujną urodą. Szybko upomniały się wtedy o nią telewizyjne programy dla celebrytów – najpierw „Taniec z gwiazdami”, a potem „Jak oni śpiewają” i „Twoja twarz brzmi znajomo”. Plotkarskie media wykorzystały to, aby wziąć pod lupę wygląd aktorki. Ta jednak nie przejęła się internetową zawieruchą.
- Bycie szczupłym to nie jest coś, co powinno być istotą naszego życia. Nie podpiszę się pod tym, że im więcej ciała, tym lepiej, bo absolutnie tak nie uważam. Myślę, że trzeba o siebie dbać, ale to, że nie jesteś chuda, nie znaczy, że nie masz prawa czuć się atrakcyjnie. Większa czy mniejsza wciąż masz prawo czuć się piękną kobietą – podkreśla w „Grazii”.
Miłosna zawierucha
Joanna nigdy nie miała problemów z zainteresowaniem ze strony mężczyzn. Tuż po studiach związała się ze starszym kolegą po fachu – Robertem Rozmusem. Szybko jednak okazało się, że nie zamierza on dochować jej wierności. Dziewczyna próbowała wtedy znaleźć pocieszenie w ramionach biznesmena Tadeusza Głażewskiego. Para niemal stanęła na ślubnym kobiercu, ale kiedy i jego przyłapano z innymi kobietami, Joanna zerwała znajomość.
Doświadczenia te sprawiły, że aktorka stała się nieufna wobec mężczyzn. Wszystko zmieniło się, gdy przypadkowo poznała na branżowym przyjęciu szwedzkiego przedsiębiorcę budowlanego Olę Serneke. Para zaczęła się spotykać i z czasem zdecydowała się na ślub. Zakochani powiedzieli sobie „tak” w bydgoskiej katedrze i przeprowadzili się do Szwecji. Tam na świat przyszły w kolejnych latach dwie dziewczynki – Emma i Stella.
- Kiedy pojawia się miłość, to granice krajów czy inny język przestają mieć znaczenie. I dużo więcej staje się możliwe. Spotkałam Olę w chwili, kiedy już posprzątałam „stare kąty”. Zrobiła się wokół mnie przestrzeń i aura przyciągająca tego właściwego mężczyznę. A że wcześniej mi nie wychodziło? Widać tak miało być, inaczej przecież nie spotkalibyśmy się – mówiła w „Party”.
Joanna nie chciała zostać jedynie żoną i matką. Dlatego dosyć szybko postanowiła wrócić do grania. Gdy wydawało się, że małżonkowie jakoś ułożą sobie życie między dwoma krajami, aktorka poinformowała w 2019 roku, że jest już po rozwodzie. Serneke wziął winę na siebie i przyznał w mediach, że to efekt tego, iż za dużo czasu poświęcał pracy, a za mało rodzinie. Joanna wróciła do kraju i tutaj zajęła się wychowaniem dzieci.
- Na pewno robię wszystko, co w mojej mocy, żeby dziewczyny czuły się kochane i bezpieczne. I miały pewność, że zawsze zostaną wysłuchane. Oczywiście moim marzeniem, jak chyba każdej matki, jest, żeby wyrosły na mądre, silne i wrażliwe kobiety. Wierzę, że dzięki temu będą wiedziały, co daje im prawdziwe szczęście i będą potrafiły je pielęgnować – deklaruje w „Vivie”.