Joanna Sadzik ze Szlachetnej Paczki: Do biedy na wsi trochę się przyzwyczailiśmy. Teraz problem dotyczy też dużych miast
Od 23 lat wolontariusze Szlachetnej Paczki trafiają z pomocą do potrzebujących. W tym roku będzie tak samo. Mimo zawirowań wokół organizacji, Szlachetna Paczka niezmiennie łączy potrzebujących i niosących pomoc. - Każdy z nas ma w sobie dobro, tylko trzeba je obudzić - mówi Joanna Sadzik, prezeska Szlachetnej Paczki.
Usłyszałaś dziesiątki historii rodzin, które w tym roku czekają na pomoc Szlachetnej Paczki, czy ten obraz potrzebujących się zmienił w stosunku do poprzednich lat? Czy są jakieś dominujące potrzeby, których wcześniej nie było?
To, co dostrzegłam w tym roku w historiach rodzin, to pojawiająca się w wielu opisach informacja, że ktoś niedojada. Dawniej taka informacja pojawiała się w przypadku starszych osób, które nie wypracowały sobie minimalnej emerytury. W tym momencie wiem o rodzinach, gdzie jest mama, tata i dzieci, obydwoje rodzice pracują, a mimo tego dowiadujemy się, że te rodziny mają kłopot z zakupem żywności i pod koniec miesiąca bywa krucho z tym, żeby codziennie starczyło na ciepły posiłek. Co zaskakujące, to dotyczy także dużych miast - do biedy na wsi i w małych miejscowościach, gdzie trudniej dorobić czy zmienić pracę na lepiej płatną, trochę się już przyzwyczailiśmy. Właściwie zawsze pierwszą potrzebą każdej rodziny, która trafia do Szlachetnej Paczki jest żywność. Obok żywności najbardziej potrzebne są środki czystości: proszek do prania, mydło, szampon - produkty, których używamy dużo i często.
To znaczy, że potrzeby zmieniły się na przestrzeni ostatnich lat na te najbardziej podstawowe?
Tak, w ostatnich latach są to najbardziej podstawowe potrzeby, co jest związane z wysoką inflacją. Ceny wzrosły, a ludzie nie zarabiają więcej. Jeśli słyszymy o rosnących zarobkach, to mowa najczęściej o dużych firmach, z dużych miast. Osoby zatrudnione w małych i średnich przedsiębiorstwach bardzo często od dwóch lat pracują za te same pieniądze albo nieznacznie większe, nieporównywalnie do tego, o ile wzrosły ceny. Bywa, że w związku z wyższymi kosztami dla pracodawcy redukowane są etaty. To historia pani Sylwii, która dziś ma cały etat. Od stycznia, kiedy wzrośnie płaca minimalna, pani Sylwia nadal będzie zarabiała tę najniższą kwotę, ale z tego roku. Zmniejszy się jej oficjalny wymiar czasu pracy. Pani Sylwia wie, że będzie miała tyle samo obowiązków, będzie musiała je jednak wykonać w krótszym czasie. Gdybym miała powiedzieć, co się najbardziej zmieniło, to powiedziałabym, że ci, którzy byli w trudnej sytuacji rok temu, teraz są w jeszcze trudniejszej.
Liczba rodzin, które zakwalifikowały się do tegorocznej Szlachetnej Paczki jest już zamknięta?
Choć Baza Rodzin została już otwarta, tzn. można wybierać rodziny, którym chce się pomóc, ale codziennie 8,2 tys. wolontariuszy idzie w teren, ostateczną liczbę rodzin będziemy więc znali dopiero w Weekend cudów. Mam nadzieję, że - jak zawsze - nawet rodzina, która została zgłoszona na ostatnią chwilę, nie zostanie bez pomocy, że uda się pomóc wszystkim. Ale już teraz wiemy, że jest więcej zgłoszeń niż w zeszłym roku. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie docieramy do każdej osoby, która tej pomocy potrzebuje. Udaje nam się trafić tam, gdzie jest sąsiadka lub sąsiad, pielęgniarka środowiskowa, pani z ośrodka pomocy społecznej, nauczycielka - drugi człowiek, ktoś, kto zauważył tę rodzinę i zgłosił ja do nas. Jedną z takich osób, która w tym roku czeka na pomoc jest pani Władysława. Pięćdziesięciokilkuletnia kobieta jeździ codziennie rowerem do pracy ponad 40 km w jedną stronę. Z tego powodu nabawiła się przepukliny i teraz leży w szpitalu, kiedy z niego wyjdzie, nie będzie mogła przez dłuższy czas jeździć rowerem. Jej marzeniem jest skuter, dzięki któremu będzie mogła dojechać do pracy. Pani Władysława sprząta biura, nie jest w stanie z tego, co zarobi, kupić sobie skutera.
No właśnie, skuter. Widząc potrzeby rodzin, myślimy czasem, czy ten ktoś jest naprawdę potrzebujący. Może nam się wydawać, że bieda jest wtedy, jak ktoś nie ma na jedzenie, na buty zimowe dla dzieci, a nie gdy prosi o komputer czy lodówkę.
W tym roku na pomoc czeka pani Anna, która razem z mężem, panem Tomkiem mają piątkę dzieci. Najmłodsze ma 4-5 miesięcy, pozostałe to szkraby do 10 roku życia. Wyobraź sobie, że ona przy piątce dzieci nie ma pralki. Pani Anna i pan Tomasz zarabiają na to, żeby utrzymać rodzinę, mają co jeść, płacą wszystkie rachunki, spłacają kredyt za mieszkanie, a raty mocno poszybowały w górę w ostatnim czasie. Kiedy kilka miesięcy temu zepsuła się pralka, fachowiec stwierdził, że nie ma co naprawiać, trzeba kupić nową. Koszt nowej jest dla nich czymś niewyobrażalnym, nie są w stanie odkładać pieniędzy. Każdy, kto ma małe dzieci wie, że ubrania pierze się bez przerwy. Wiesz, ile czasu zajmuje ręczne pranie ubrań piątki dzieci? Pani Anna każdego dnia spędza około pięciu godzin na praniu - jednocześnie opiekuje się dziećmi. Co mogłaby zrobić przez te pięć godzin, kiedy zamiast niej prałaby pralka? Np. pobawić się z dziećmi, podjąć dodatkową pracę albo zwyczajnie odpocząć - przy piątce dzieci nie tak łatwo przecież o chwilę odpoczynku. Albo taka historia: pan Adam potrzebuje telewizora. Też można by zapytać, czy naprawdę jest potrzebujący. Pan Adam ma 64 lata, przeszedł dwa udary, ma amputowane nogi, porusza się na wózku i mieszka na drugim piętrze. Jest sam. Wychodzi na zewnątrz mniej więcej raz w miesiącu, kiedy przychodzą do niego harcerze, którzy wynoszą go z wózkiem na spacer, a potem wnoszą, bo w bloku nie ma windy. Dwa razy w tygodniu przychodzi opiekunka z MOPS-u. To jedyne głosy, jakie pan Adam słyszy. Fajnie by było, gdyby zamiast telewizora pan Adam miał towarzystwo w postaci drugiego człowieka, ale to jest poza naszymi możliwościami. Możemy natomiast podarować mu telewizor, który w jego przypadku jest oknem na świat i zastępuje w jakiś sposób drugiego człowieka. Czasem te wydumane potrzeby rodzin są wydumane z naszej perspektywy.
Jak weryfikujecie potrzeby rodzin?
O tym, czego rodziny potrzebują, dowiadujemy się od wolontariuszy, którzy przychodzą do rodzin, poznają ich sytuację, wchodzą z nimi w relacje, zaprzyjaźniają się. Zawsze dopytują o to, co się stało, że znaleźli się w trudnej sytuacji. I najczęściej ta bieda ma twarz starszej kobiety - to się nie zmienia. Kobiety żyją dłużej, mają też najczęściej niższe emerytury, a po opłaceniu rachunków i wykupieniu leków niewiele z tego zostaje na życie. Kiedy psuje się lodówka czy pralka stają się bezradne. Nie są w stanie oszczędzić ze swojej emerytury na zakup nowych sprzętów. Najczęściej też mieszkają same więc ten problem zostaje całkowicie na ich barkach, jak w przypadku 81-letniej pani Barbary, która mieszka samotnie w domku w małej miejscowości i kiedy okazuje się, że woda w studni jest niezdatna do picia i konieczne jest założenie filtrów uzdatniających, to jest to naprawdę duże wyzwanie, przekraczające możliwości starszej samotnej kobiety. Teraz pani Barbara przynosi sobie wodę od sąsiadów. 1,5-litrową butelkę dziennie - to jej starcza do gotowania i do picia. Pani Barbara nie korzysta z internetu, nie bardzo wie, jak dostać pomoc. Do Szlachetnej Paczki zgłosili ją sąsiedzi. Być może pani Barbarze należałaby się pomoc instytucjonalna, ale żadna instytucja pomocowa o pani Barbarze nie wie, więc żeby nawiązać współpracę z ośrodkiem pomocy społecznej potrzebni byli nasi wolontariusze. U pani Barbary już zaczęły się zmiany.
Czy ta pomoc jest doraźna, czy może znasz historie osób, które dostały pomoc z Paczki i ona pozwoliła im stanąć na nogi na tyle, że dziś radzą sobie same? Czy osoby, które dostały pomoc wracają do Szlachetnej Paczki, by pomagać?
Niedawno został opublikowany raport - pierwsze badanie pokazujące, jakie wpływ miała Szlachetna Paczka na rodziny, które ją dostały. To jest coś bardzo, bardzo budującego. Ponad 40 proc. rodzin powiedziało, że najważniejsze było wsparcie emocjonalne. To jest niesamowite: przynosimy olej, mąkę, ryż, zimową kurtkę, a człowiek mówi, że najważniejsze było to, że przyszedł wolontariusz, zapytał o jego problemy, że ten ktoś został potraktowany po ludzku. Jeśli na pytanie, co Szlachetna Paczka zmieniła w jego życiu, ten ktoś odpowiada, że uwierzył znów w ludzi to jest to gigantyczna zmiana w życiu tej osoby. Jeśli ktoś dostaje bon na kurs prawa jazdy, a zaraz potem pracuje jako kierowca i zostaje wolontariuszem Szlachetnej Paczki i w Weekend cudów rozwozi paczki do rodzin to jest to gigantyczna zmiana. Mamy w Szlachetnej Paczce wolontariuszy, którzy kiedyś byli potrzebujący, dostali paczkę, a teraz chcą pomagać innym. Mamy takie osoby w Stowarzyszeniu Wiosna (przyp. red. organizator Szlachetnej Paczki). Monika - nasza pracowniczka - w pewnym momencie znalazła się razem ze swoimi dziećmi w bardzo trudnej sytuacji materialnej. Najpierw bardzo wstydziła się poprosić o pomoc, ale kiedy dzięki tej pomocy stanęła na nogi, postanowiła oddać dobro. Ta pomoc pozwoliła jej odetchnąć na trzy miesiące: miała buty dla dzieci, ciepłe kurtki na zimę, zapas żywności. To pozwoliło jej spojrzeć w przyszłość i zrobić plan. Wystarczyło. W kolejnym roku sama została wolontariuszką.
Wstyd to pewnie kluczowa kwestia, kiedy się prosi o pomoc, a pomagając też można skrzywdzić. Jakie kompetencje, poza empatią, powinni mieć wolontariusze?
Zazwyczaj, kiedy ktoś bardzo chce pomagać, kieruje się emocjami, ale my uczymy, by trzeźwo oceniać sytuację. Bardzo często wchodzimy do ludzi, którzy niosą na barkach niesamowicie trudne historie, całe bagaże trudnych historii. Te osoby często zachowują się inaczej, niż byśmy oczekiwali. Trzeba wysłuchać, pozwolić im się otworzyć i nie oceniać. Paczka to nie jest jałmużna, to prezent. Naprawdę. Nawet majonez jest prezentem. Czasem darczyńcy mówią, że robiąc zakupy do swojej lodówki, biorą produkt pierwszy z półki, kupując do paczki, zwracają uwagę na jakość, żeby było dobre, ładne. Kupują z sercem. Zdarza się też, że darczyńcy dzwonią, żeby dopytać, bo np. ktoś potrzebuje ręczników, ale nie jest podany kolor, a przecież kupując ręczniki, chcemy je dopasować do koloru łazienki albo wybieramy ulubiony kolor. Darczyńcy chcą nie tylko zaspokoić potrzebę, ale sprawić radość. Paczka to nie jest coś, co nam zbywa, ale pomoc przeznaczona konkretnie dla tej rodziny. Każda paczka jest inna. Często darczyńcy dołączają też list czy życzenia świąteczne. My, zanosząc paczki w Weekend cudów, widzimy, jak ogromne znaczenie mają te gesty. Jak wielkie emocje towarzyszą temu momentowi, kiedy rodzina otwiera list do siebie od całkiem obcych ludzi, którzy postanowili im pomóc.
W ostatnich latach nasza empatia była wystawiona na próbę i przez pandemię, i przez wojnę w Ukrainie.
To prawda, ale myślę, że każdy z nas ma w sobie dobro, tylko trzeba je obudzić.
Trudniej było je obudzić w ostatnich latach?
Widzieliśmy swego rodzaju zmęczenie. Najpierw w pandemii byliśmy bombardowani apelami: pomagajmy lekarzom, pomagajmy starszym osobom, potem nastąpiła eskalacja wojny w Ukrainie - ruszyliśmy więc tłumnie, pomagając oddolnie, rezygnując często ze swoich potrzeb, przyjmując gości z Ukrainy pod swój dach. To było ogromne obciążenie. Na początku tego roku założyliśmy, że może nie być łatwo. Tuż przed wakacjami zrobiliśmy badania, z których wynikało, że ponad połowa Polaków nie zaangażowała się jeszcze w tym roku w żadną pomoc. Mamy więc nadzieję, że teraz te osoby sprawią, że w tym roku w Paczce żadna osoba nie zostanie bez pomocy.
Pandemia i jej rygory bardzo wpłynęły na funkcjonowanie Szlachetnej Paczki?
Tak, czujemy, że dopiero teraz wracamy do stanu sprzed pandemii. Nie zrezygnowaliśmy w czasie covidu z robienia Paczki, ale szkolenia robiliśmy online i wiemy, że to wykluczyło spore grono osób z wolontariatu. Rodziny trzeba było jednak odwiedzać osobiście, robiliśmy to przy pełnym rygorze, rezygnując jedynie z kontaktu z osobami szczególnie narażonymi. Był to bardzo smutny czas. Zazwyczaj w Weekend cudów w magazynie, gdzie składowane są paczki wolontariusze spotykają się z darczyńcami. Panują tam wówczas naprawdę ogromne emocje. Ograniczenia liczby osób, maseczki sprawiły, że w tamtym czasie było to bardzo trudne. Ale daliśmy radę. W pandemii utworzyliśmy też infolinię, w której dyżurowali psychologowie i terapeuci, gdzie mogła zadzwonić każda osoba, która czuła się samotna. Jeśli problemem był wyłącznie brak kogoś, z kim można spędzić czas, eksperci łączyli samotne osoby z wolontariuszami, którzy później przejmowali te telefoniczne kontakty. Przez kilka miesięcy mieliśmy tysiące telefonów. Mamy nawet w Szlachetnej Paczce parę seniorów, która się poznała i zaprzyjaźniła dzięki tej akcji. Pan był wolontariuszem, pani zadzwoniła, żeby z kimś porozmawiać...
Szlachetną Paczkę zawsze wspierają znane osoby. Te perturbacje nie wpłynęły na chęć firmowania waszej działalności?
Niezmiennie od lat Paczkę robią Anna Lewandowska, Joanna Jabłczyńska, Olga Frycz, Bartek Topa, Joanna Jędrzejczak, ludzie gór – Kinga Baranowska, Krzysztof Wielicki, Andrzej Bargiel, reprezentacja Polski w piłce nożnej, reprezentacja Polski w piłce nożnej kobiet, aktorzy, siatkarze. Jesteśmy ze sobą na dobre i na złe.
Trzeba ich co roku namawiać?
W ogóle ich nie trzeba namawiać! Myślę teraz bardzo ciepło o Joannie Jabłczyńskiej i Oldze Frycz, które nawet jak byśmy ich nie poprosili o zrobienie paczki, to i tak by ją zrobiły. I zawsze chętnie o tym opowiedzą. Dla nich robienie Szlachetnej Paczki jest tradycją.
A czego życzyłabyś Szlachetnej Paczce z okazji świąt?
Żeby nie była potrzebna. Żeby problem, że ktoś niedojada nie istniał w Polsce w XXI wieku. Żeby autobus dojeżdżał do każdej gminy w Polsce i żeby każda osoba, która ma dwie ręce do pracy, mogła pracować i godnie żyć za to, co zarobi. A zanim się stanie to, że Paczka nie będzie potrzebna, życzyłabym nam, byśmy umieli oddawać głos potrzebującym, żeby o problemie ubóstwa nie mówiła tylko pani z rządu i ksiądz w Kościele, bo to tak samo jak wówczas, gdy o sprawach kobiet decyduje kilkunastu mężczyzn. Nie pozwalamy ludziom w trudnej sytuacji projektować rozwiązań. A to jest kluczowe.
Ks. Stryczek miał taką maksymę: nie ryba, nie wędka, ale mentalność wędkarza. To właśnie ta pomoc, która miała zmieniać los rodzin.
Szlachetna Paczka niezmiennie kieruje się tą filozofią. Pomagamy ludziom odzyskać sprawczość.
16 i 17 grudnia Weekend cudów. Co się wówczas wydarzy?
W Weekend cudów darczyńcy przywożą paczki do magazynu, a wolontariusze dostarczają je do rodzin. Zazwyczaj to kilkanaście, czasem kilkadziesiąt paczek - bywają naprawdę duże sprawy, jak np. materiały na remont łazienki i przystosowanie jej do osób z niepełnosprawnością, czasem wybudowanie studni, jak w zeszłym roku u dwóch starszych pań, które mieszkają na działce i potrzebowały dużej beczki na wodę. Darczyńca postanowił im jednak wybudować studnię. To moment, kiedy bywa, że dzieci widzą na twarzach rodziców pierwszy uśmiech od dawna. Wtedy naprawdę dzieją się cuda. I najważniejsze, że to nie jest koniec, a początek. To moment, kiedy pojawia się iskierka nadziei, że coś może się jeszcze w życiu zmienić.