Julia Kamińska: Dosyć długo pracowałam na terapii, żeby sobie pozwolić na złość
Znamy ją przede wszystkim z telenoweli „BrzydUla”. Nam jednak zapowiedziała, że nie chce o niej rozmawiać. Julia Kamińska debiutuje bowiem teraz jako piosenkarka i podkreśla, że to właśnie w muzyce wyraża się w pełni. Jakie będą tego efekty?
- Zdobyłaś niedawno Brązową Twarz podczas ostatniej edycji „Twoja twarz brzmi znajomo”. Spodziewałaś się, że ci aż tak dobrze pójdzie?
- Nie byłam tego pewna. Śpiewałam przy okazji różnych projektów, ale nigdy nie była to główna gałąź mojej działalności. Każdy występ w tym programie jest trudnym zadaniem, bo trzeba połączyć umiejętności taneczne, wokalne i aktorskie, a do tego zapanować nad stresem. Starałam się podchodzić do tego od początku jak do fantastycznej przygody i od trzeciego czy czwartego odcinka zaczęłam się świetnie bawić.
- Co sprawiło, że zdecydowałaś się na udział w tym show?
- Drogi moje i tego programu przecinały się od dawna, ale nigdy wcześniej w moim kalendarzu nie było nań przestrzeni czasowej. Zazwyczaj miałam intensywne zdjęcia, a wiedziałam od osób, które wcześniej uczestniczyły w tym show, że to niezwykle czasochłonne zajęcie. Ale tym razem, kiedy przyszła propozycja, miałam w planach tylko sporadyczne zdjęcia i pracę nad płytą. To był ten moment. Tylko kilka razy zdarzyło się, że z kilkudniowego procesu prób dwa dni mi wypadły, bo spędzałam je na innym planie i to było bardzo stresujące. Wychodząc na scenę nie byłam pewna czy dam radę, czy nie zapomnę tekstu czy choreografii. Dla przygotowaniu piosenki pięć dni pracy to bardzo mało, a trzy - to już szaleństwo.
- No właśnie: dużo pracy trzeba włożyć w przygotowanie takiego jednego wcielenia w tym programie?
- Mnóstwo. Zasypiamy i budzimy się z postaciami, które kreujemy, jesteśmy z nimi w pracy i w domu. Poziom zaangażowania jest więc ogromny. Pewnie można podejść do tego na większym luzie, ale ja tak nie umiem. Jeżeli już się angażuję w jakiś projekt, to staram się dać z siebie wszystko.
- Kilka lat temu uczestniczyłaś w „Tańcu z gwiazdami”. Przydały ci się tamte doświadczenia?
- Bardzo. Wiedziałam jak to jest występować w tego typu programie: spiąć się na chwilę krótkiego występu, kiedy cały tydzień przygotowań zamyka się w trzech minutach i nie ma opcji powtórki. Znałam ten rodzaj stresu. Paradoksalnie teraz ten stres był większy, mimo mojego większego doświadczenia w pracy - a może właśnie ze względu na nie. Bo więcej umiem i więcej od siebie wymagam. Wtedy występowałam na większym luzie.
- Która rola była dla ciebie najtrudniejsza?
- David Bowie. To był pierwszy mężczyzna, w którego się wcielałam. Bardzo charakterystyczna postać o bardzo dalekich ode mnie warunkach. Trudno było przez to przebrnąć.
- A najłatwiejsza rola?
- Nena. Bardzo chciałam nią być i byłam zachwycona, kiedy okazało się, że to się uda. Znałam tę piosenkę, więc nawet specjalnie nie musiałam się uczyć tekstu na pamięć. Wystarczyło poszukać tylko podobnej barwy w moim głosie – i po prostu się bawić. Bardzo dobrze, że wydarzyło się to dziewiątym odcinku, bo mogłam sobie pozwolić na odrobinę luzu. Wszyscy byliśmy już potwornie zmęczeni, mijaliśmy się na korytarzach, mówiąc do siebie: „Ja już mam dość. Chcę, żeby to się skończyło. Chcę tylko przebrnąć przez finał i iść na imprezę po”. (śmiech)
- Na koniec zaśpiewałaś „Krakowski spleen” Maanamu. Kora to bliska ci postać?
- Uwielbiam ją. Jestem jej fanką. Byłam niedawno na spektaklu „Kora Boska” Katarzyny Chlebny. To było dla mnie ogromne wzruszenie. Kilka osób powiedziało, że miało ciarki podczas tego mojego telewizyjnego występu i to było bardzo miłe, bo nie spodziewałam się takiego odbioru.
- Czego nauczył cię udział w tym programie?
- Kiedy nasza trenerka wokalna Aga Hekiert zadała mi takie pytanie, powiedziałam: „Śpiewać niżej i śpiewać wyżej”. (śmiech) To już dużo. Program dodał mi też pewności siebie w śpiewaniu. A przecież za chwilę będzie miała miejsce premiera mojej płyty, więc bardzo tego potrzebuję.
- Wszyscy znamy cię jako aktorkę, tymczasem niedawno objawiłaś się nam jako wokalistka, prezentując trzy swoje piosenki. Skąd ten zwrot w twojej karierze?
- W czerwcu swoją premierę będą miały dwa kolejne single. Wszystkie te nagrania złożą się na moją EP-kę, która pojawi się latem. Z kolei jesienią zaprezentuję zupełnie inny materiał, który dojrzewał we mnie od dłuższego czasu. To będzie spore zaskoczenie, bo chyba nikt nie spodziewa się po mnie takiej muzyki. Ja sama też się po sobie tego nie spodziewałam. Będzie to cięższe brzmienie niż to, które prezentuję teraz. Piszę teksty i bardzo mocno czuję to, co robię. Jestem w pełni niezależna: sama tworzę piosenki, sama je wykonuję i sama wydaję. Trochę się boję, ale czekam z utęsknieniem na ten moment, kiedy wreszcie będę mogła zaprezentować ten materiał na żywo przed publicznością.
- Kiedy w twoim życiu pojawiło się śpiewanie?
- W sumie było w nim zawsze. Jako dziecko śpiewałam w chórze kościelnym, potem wracałam do śpiewania od czasu do czasu przy różnych projektach. Zawsze było to jednak na użytek czegoś. W momencie, kiedy poczułam, że mam coś ważnego do powiedzenia od siebie, okazało się, że najlepiej będzie mi to wyrazić właśnie poprzez śpiewanie.
- Kiedy pojawił się twój debiutancki singiel, powiedziałaś: „Mnie śpiewającą wymyślił Piotr Jasek”. Dla tych, którzy nie wiedzą – to twój były partner życiowy, a zarazem scenarzysta telewizyjny. Co to znaczy?
- To znaczy, że on pierwszy wpadł na pomysł, że mogłabym śpiewać. Powiedział, że mam ładny głos i można z tym faktem zrobić coś ciekawego. Początkowo nie byłam przekonana ale teraz bardzo się cieszę, że to wtedy powiedział.
- Dwie twoje pierwsze piosenki powstały z udziałem Skubasa. Skąd ta znajomość?
- Skubas pracował z Piotrem, który tworzył dla niego teksty. Piosenka „Żal mi”, która powstała na płytę Skubasa, nie weszła w końcu na jego płytę. Byłam nią zachwycona, spytałam więc, czy byłby możliwy duet. Radek się zgodził i pracowało nam się bardzo dobrze. Potem dwa razy wystąpiłam gościnnie na koncertach Skubasa, to był zaszczyt, bo od dawna jestem fanką jego melancholijnej twórczości. Nostalgiczne teksty, które napisałam dwa lata temu, wydały mi się kompatybilne z jego wrażliwością muzyczną.
- Z kim teraz pracujesz?
- Teraz pracuję z Pawłem Odoszewskim, który zaproponował mi brzmienie, którego kompletnie się nie spodziewałam.
- Jak skrzyżowały się wasze drogi?
- Szukałam kogoś, kto mógłby ubrać moje bardziej agresywne teksty w ciekawą formę muzyczną. I wtedy polecono mi właśnie Pawła. Spotkaliśmy się, zaczęliśmy poszukiwać – i w pewnym momencie coś zaskoczyło.
- To będzie rockowe brzmienie?
- To będzie techno z rapem. Sama jestem zaskoczona, że bardzo dobrze odnajduję się w tej estetyce. (śmiech)
- Rapujesz a nie śpiewasz?
- Czasem śpiewam, czasem mówię, czasem też szepczę, albo krzyczę.
- W jednym z wywiadów powiedziałaś, że śpiewanie daje ci większą wolność niż aktorstwo. Na czym to polega?
- Seriale, w których gram najczęściej, są tworzone na zlecenie korporacji. Zanim wypowiem jakąś kwestię na planie, cała koncepcja przechodzi przez swoiste „sito” – bo wiele osób jest w to zaangażowanych. Aktor jest na samym końcu tej drogi, więc wpływ na efekt całościowy ma stosunkowo niewielki. Kiedy tworzę muzykę mam mnóstwo wolności. To niezależne tworzenie. Nie każdemu zdarza się mieć taką szansę. Jestem bardzo szczęśliwa, że ją mam.
- Wspomniałaś, że sama piszesz teksty. Jak ci się podoba ta forma autoekspresji?
- To bardzo uwalniające, ma wręcz terapeutyczny wymiar. To ujście dla emocji. A jako osoba wychowana do bycia grzeczną, miewam problemy, by wyrzucić z siebie żal czy złość.
- No właśnie: „Żal mi” i „Tydzień za tygodniem” opowiadają o trudnym przeżyciu rozstania. Wyśpiewanie go podziałało na ciebie oczyszczająco?
- Tak. Pomogło mi zamknąć pewien etap w moim życiu. Samo śpiewanie o tym nie było jednak tak trudne, jak pisanie o nim. Czasem przypomnę sobie jakieś przeżycie, emocję, czy nawet zobaczę jakąś niezwykłą sytuację na ulicy – i nagle mam wrażenie, że ktoś podłączył mnie do jakiejś sieci i muszę natychmiast o tym napisać. Wtedy piosenka może powstać nawet w jeden dzień. Nieczęsto się tak jednak zdarza, zazwyczaj to trwa bardzo długo i jest dość żmudne.
- Gdzie powstają twoje teksty?
- Najczęściej w kawiarni albo przy moim biurku. Piszę je na kartce, mam taki swój notesik. Kiedy nadam już piosence jakąś formę, przenoszę ją do notatnika w telefonie, żeby móc to nosić ze sobą i w łatwy sposób poprawiać czy przekształcać, kiedy akurat będę w sklepie albo w poczekalni u lekarza. Bo te piosenki ze mną chodzą, nigdy nie wiadomo kiedy przypałęta się pomysł. Na koniec przepisuję to na czysto na laptopie, tytułuję, umieszczam w osobnym folderze i wysyłam mailem do Pawła.
- Pisząc teksty wyobrażasz sobie jakiegoś ich potencjalnego odbiorcę?
- Nie. To nie jest tak, że w ogóle o tym nie myślę, ale szczerze powiedziawszy ten proces tworzenia jest dość egoistyczny. Robię to dla siebie, bo to są w dużej części moje przeżycia. Kiedy opublikowałam „Tydzień za tygodniem”, zadedykowałam tę piosenkę wszystkim tym, którym zdarzyło się desperacko walczyć o jakąś relację. I okazało się, że jest tych osób sporo, bo miałam dobry, momentami wręcz wzruszający feedback.
- Masz jakieś sygnały tego, jak odbierane są twoje piosenki?
- Kiedy opublikowałam teledysk do „Tydzień za tygodniem”, okazało się, że dla niektórych jest na tyle intensywny, iż odwraca uwagę od tekstu. Zastanowiło mnie to, bo nie chciałabym, żeby piosenki były „przykrywane” przekazem wizualnym, ponieważ to przecież one są najważniejsze. Pomyślałam jednak, że to w sumie komplement, bo starałam się zrobić wyrazisty teledysk. Jednak na przyszłość zastanowię się kilka razy nad dramaturgią i środkami wyrazu.
- Masz już hejterów swej piosenkarskiej twórczości?
- Wiadomo. Te moje piosenki nie są na razie jakoś bardzo popularne, więc gruby hejt mnie omija. Zobaczymy co będzie później. Ale ja już jestem zaznajomiona z hejtem, więc nie obawiam się go.
- Te twoje piosenki, które znamy, to smutne ballady związane z rozstaniem. Teraz zapowiadasz agresywne nagrania pełne złości. Skąd ta zmiana?
- Z życia. To naturalny etap. Kiedy tracimy coś, co było dla nas bardzo ważne, najpierw przeżywamy wielki smutek. A potem przychodzi czas na niezgodę. Dosyć długo pracowałam na terapii, żeby sobie pozwolić na złość i jestem dumna, za każdym razem, kiedy mi się to udaje wyrazić.
- Popularność, jaką zdobyłaś jako aktorka, pomaga ci w tej piosenkarskiej działalności?
- Zdecydowanie pomaga. Chociażby to, że teraz rozmawiamy. Nie jestem pewna, czy gdybym nie była rozpoznawalną osobą, chciałbyś przeprowadzić ze mną ten wywiad. Dlatego bardzo to doceniam i cieszę się, że tak się wszystko potoczyło, iż mam ustabilizowaną pozycję aktorską i mogę to wykorzystywać. Zamierzam to robić nadal.
- Kiedyś rozmawiałem z Pawłem Małaszyńskim i on powiedział, że gdy zacząć śpiewać rocka z grupą Cochise, fani nie traktowali go poważnie, uznając to jako „fanaberię serialowego aktora”. Nie odczuwasz czegoś takiego?
- Jeszcze mi się nie zdarzyło, aby ktoś tak podchodził do moich piosenek. Ale kto wie, może kiedyś tak będzie i wtedy wspomnę te słowa. Póki co odpukać – nie odczuwam tego, a wręcz mam wrażenie, że moje śpiewanie traktuje się poważniej od mojego grania. Czasem mam poczucie, że dopiero wchodzę do swojej strefy komfortu. Moja droga artystyczna tak się potoczyła, że zaczęłam od bardzo komercyjnych projektów i jestem kojarzona jako dziewczyna z telenoweli. Nie do końca mi to odpowiada, bo mam już 35 lat i zrobiłam też wiele innych rzeczy. Wolę rozmawiać z dziennikarzami o swoich tekstach niż o tym, co mam aktualnie na sobie i dlaczego jest to różowe. (śmiech) Lubię brać udział w offowych projektach, w nich się czuję jak w domu i chcę tam zostać.
- Teledyski są też dla ciebie ważne?
- Tak. Ten rodzaj opowiadania jest mi bardzo bliski. Długo uczyłam się pisać scenariusze, teraz ma to duży wpływ na moje piosenki. Nie piszę od rymu do rymu, najpierw muszę stworzyć strukturę, wiedzieć, o co mi chodzi, a to bywa wymagające. (śmiech) Moje piosenki powstają dosyć długo. No chyba, że podłączę się do tej dziwnej sieci – wtedy dzieje się to bardzo szybko. Ale, jak mówiłam, to nie zdarza się zbyt często. Pisanie tekstów wymaga ode mnie dużo pracy, ale jestem do takiego trybu przyzwyczajona: żeby najpierw mieć koncept, stworzyć dramaturgię, a na koniec zająć się dialogami. A kiedy piszę scenariusz teledysku, chcę żeby to był taki mały film.
- Masz też niekonwencjonalne pomysły: jak klip do „Dobrze, dobrze”, który nakręciłaś komórką, a występują w nim tylko dwie twoje ręce.
- (śmiech) To był bardzo niskobudżetowy teledysk. Ale myślę, że ten pomysł naprawdę się broni.
- Rozkręcasz wokalną karierę – czy to znaczy, że będziemy cię teraz rzadziej oglądać w telewizji czy w kinie?
- Uwielbiam grać i czuję się w tym bardzo swobodnie. Mam nadzieję, że będę więc cały czas występować przed kamerą. Ale muszę w tym wszystkim znaleźć miejsce na śpiewanie i tworzenie muzyki.
- Jesteś zadowolona z tego, co osiągnęłaś do tej pory jako aktorka?
- Jako nauczycielka niemieckiego, którą jestem z wykształcenia – to jestem bardzo zadowolona. (śmiech) Ja się kompletnie nie spodziewałam tego, że uda mi się zaistnieć w telewizji i w kinie. Dlatego każde nowe przedsięwzięcie jest dla mnie zaskoczeniem: „Naprawdę? To tak daleko zaszło?”. Jestem zachwycona i kocham każdy projekt, w którym brałam udział. Z niczego bym nie zrezygnowała. I mam apetyt na więcej.
- Masz w swym dorobku głównie komediowe role. To twoja specjalność?
- Czuję, że to umiem i to mi wychodzi. Działam jednak w tym kierunku, żeby robić również rzeczy bardziej dramatyczne czy może chociaż trochę mniej wesołe. (śmiech) Praca w komediowych projektach ma duże plusy. To choćby energia teatralnej publiczności, która się śmieje, oglądając zabawną sztukę. Zastanawiam się co by było, gdybym grała w spektaklu, który wiązałby się z dużym obciążeniem psychicznym. Nigdy tego nie robiłam. Pewnie zamiast naładowana pozytywną energią od widzów, wracałabym do domu zdołowana. Może więc jednak nie będę tego próbowała. (śmiech)
- Zdecydowanie więcej grywasz w telewizji niż w kinie. To przypadek czy świadomy wybór?
- No błagam, żaden aktor nie powie: „Wybrałem telewizję, bo tak chcę”. Ale ja mam takie podejście, że można robić świetne rzeczy w telewizji i okropne rzeczy w kinie. I oczywiście odwrotnie. Dlatego bardziej kieruję się tym, czy mi się podoba scenariusz albo tym, czy w projekcie biorą udział ludzie, których lubię i od których mogę się czegoś nauczyć. Bo wtedy na planie będzie po prostu fajnie. Bywało w moim życiu tak, że odrzucałam role. Teraz jestem mniej nonszalancka, bo dorosłam. Takie mamy warunki w polskim kinie i telewizji, że nie bardzo można sobie na taki luz i pewność siebie pozwolić.
- W filmie „Jak zostać gwiazdą” grałaś rolę jurorki talent-show. I potem zostałaś kimś takim naprawdę w programie „Mask Singer”. Jak ci się to podobało?
- Zdecydowanie wolę siebie w roli osoby ocenianej, a nie oceniającej. Nie przychodziło mi to łatwo - choć akurat „Mask Singer” był specyficznym programem. Raczej nie ocenialiśmy tam wokalnych popisów, bardziej zgadywaliśmy, kto kryje się za maską. Było więc trochę łatwiej, bo można było sobie pożartować. Stwierdziłam więc, że pójdę w tym kierunku.
- To był dosyć ekscentryczny program, który miał swych zaciekłych zwolenników i przeciwników.
- Bardzo dużo dzieci oglądało to show, zyskałam więc dzięki niemu wielu małych fanów. To było bardzo fajne, kiedy okazało się, że dzieci lubią mnie w tym programie. Dostawałam na Facebooku wiele próśb od rodziców, żeby nagrać pozdrowienia dla ich pociech. To było super.
- Jesteś w show-biznesie szesnaście lat. A jak wspomniałaś - mogłaś być nauczycielką niemieckiego. Nie żałujesz, że wkroczyłaś w ten zupełnie inny świat?
- Absolutnie nie. Ten świat może być straszny, ale jest też wspaniały.
- Kiedy może być straszny?
- Kiedy media wchodzą w prywatność, kiedy coś się nam nie powiedzie i wszyscy naokoło głośno to komentują, kiedy ludzie próbują domniemywać co się dzieje w naszym życiu prywatnym, a my nie chcemy o tym mówić. Sukcesy, które odnosimy w show-biznesie, mogą być bardzo spektakularne, często bardziej niż sukcesy, które odnosimy w innych zawodach. Ale z porażkami jest tak samo. Ta intensywność tego zawodu, która generalnie bardzo mi odpowiada, może być jednak czasem przytłaczająca.
- Co ci pomogło przetrwać te trudne momenty?
- Jestem silna i zaprawiona w bojach. Miałam wiele takich sytuacji, kiedy ktoś wkraczał w moje życie prywatne i pisał nieprawdę. Staram się od tego odcinać: nie czytać, nie śledzić, ignorować, robić swoje. Takie mam zasady. Poza tym miałam szczęście do ludzi – spotkałam na swej drodze mądre osoby, które pomagały mi przetrwać i za to będę im zawsze wdzięczna.
- W jednym z wywiadów powiedziałaś mocne zdanie: „Gdy byłam młodsza, doświadczyłam molestowania”. Jaki miało to wpływ na ciebie?
- To były inne czasy. Ja byłam wtedy bardzo młodą osobą i nawet nie wiedziałam, że to było molestowanie. Tylko czułam, że coś jest nie tak. Ale pamiętam to do dziś. I po tych wielu latach radzenia sobie z trudnymi sytuacjami w dosyć trudnym zawodzie, umiem już reagować, kiedy coś takiego się dzieje. Potrafię stawiać granice.
- Od czasu akcji „#metoo” minęło sześć lat. Coś zmieniło się w polskim show-biznesie?
- Zdecydowanie tak. Jeszcze długo nie będzie idealnie, ale mam wrażenie, że ludzie są bardziej świadomi. Niestety nie wszyscy. Niektórzy robią sobie żarty z tej sytuacji, że niby teraz to „wszyscy poszaleli i nic już nie można powiedzieć". Myślę, że to jest pewien etap. I z kolejnym pokoleniem będzie już tylko lepiej. Bezpieczniej.
- Co byś dzisiaj poradziła tej młodziutkiej Julii, która zaczynała swoją aktorską przygodę szesnaście lat temu?
- Wiele rzeczy. Ale chyba najważniejsze to: „Nie musisz się zgadzać na wszystko”.